Mamy swoje pięć minut - I część wywiadu z Januszem Jasińskim, właścicielem Stelmetu Zielona Góra

- Polsce są kluby, którą mogą nam dorównać, a nawet nas przewyższyć. Ale mam wrażenie, że wyczerpały im się trochę siły - mówi w I części wywiadu Janusz Jasiński, właściciel Stelmetu Zielona Góra.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski: Ochłonął pan już po zdobyciu mistrzostwa Polski?

Janusz Jasiński: To nadal dla mnie niewiarygodne, co udało nam się osiągnąć, choć rzeczywiście już ochłonąłem. Mam jednak taka refleksję, że przez te kilka ostatnich lat pokonaliśmy długą drogę, aż osiągnęliśmy szczyt. Klub pod moim zarządem funkcjonuje już od 12 lat i powiem szczerze, cały czas pniemy się w górę w tempie geometrycznym. I to jest dla mnie szokujące.

Nie przeraża pana trochę to tempo?

- Przeraża, ale to jest wypadkowa naszej pracy. Jednocześnie jednak, tej pracy tak mocno bym nie przeceniał, bo zdobycie mistrzostwa i przebycie drogi od niższej klasy rozgrywkowej na sam szczyt w tak krótkim czasie to również splot innych okoliczności. Jak to się mówi: masz swoje pięć minuty i musisz je wykorzystać. My je wykorzystaliśmy. Zmieniła się warta, zakończyło się panowanie ekipy z Gdyni, nadeszła historyczna chwila. Jest nowy mistrz i ten mistrz zagra po raz pierwszy w Eurolidze. Jednocześnie, niepokoi mnie to, co się dzieje w innych klubach. Dostrzegam jakąś zadyszkę finansową, ale chyba bardziej brak ambicji.

W jakim sensie? Powszechnie wiadome jest, że ambicje bardzo często są sprowadzane na ziemie ze względu na granice finansowe, których nie można przekroczyć.

- Tak i nie. Zielona Góra nie jest jakimś wyjątkowym miejscem. Nie mamy kopalni, która by nas finansowała, nie mamy źródła w postaci spółki skarbu państwa, nie mamy jakiejś wielkiej populacji miejskiej, nie żyjemy w kilkusettysięcznej aglomeracji. Idąc dalej: nie jesteśmy także w centrum turystycznym w Polsce, a mimo to mamy dwa kluby finansowane z prywatnych środków oraz środków miejskich. Dwa bardzo mocne kluby: Stelmet w koszykówce oraz Falubaz w żużlu. I to jest efektem tego, że u nas miasto, radni, rządzący, ale też społeczność obywateli, wszyscy mamy wspólny cel. Może w innych miastach tego brakuje? Może nie potrafią zweryfikować swoich celów i wokół pewnego jądra budować silnego sportu i wielkiej przyszłości? U nas miasto wybudowało wspaniałą halę, ale to nie było działanie przypadkowe, ale celowo, zaplanowane. W Polsce są kluby, którą mogą nam dorównać, a nawet nas przewyższyć, chociażby wykorzystując wieloletnie doświadczenie w ekstraklasie. Ale mam wrażenie, że wyczerpały im się trochę siły. Kto to wymyślił, żeby w Trójmieście stworzyć trzy kluby? Trzy kluby na poziomie jednej aglomeracji...

Czuje się pan wizjonerem?

- Ja jestem przedsiębiorcą, biznesmanem, ale nie ukrywam, że jedną rzeczą, która daje nam przewagę nad innymi klubami w Polsce jest pewna ciągłość i trwałość. Jestem w klubie od kilkunastu lat i od zawsze starałem się poszerzać horyzonty. Kiedyś uśmiałem się bardzo mocno, gdy przeczytałem jakąś opinię, jakiś komentarz, że ze względu na brak sukcesów należy odwołać właściciela. Uznałem wówczas, z uśmiechem na ustach, że ktoś poszedł o jeden krok za daleko. To był jakiś poziom abstrakcji.

Wchodzi pan, w dobrym tego sformułowania znaczeniu, w buty Ryszarda Krauze...

- Na pewno nie chodzi o mnie jako o konkretną osobę. My jako klub koszykarski nie mamy tej siły ekonomicznej, którą miał Prokom Trefl czy później Asseco Prokom. Nie mamy tak dobrego zaplecza ludzkiego. Ktoś powiedział kiedyś, że daleko nam do Prokomu i ja się z tym zgadzam, bo poziom Asseco Prokomu z najlepszych lat osiągniemy dopiero za kilka, a może nawet kilkanaście lat. Mam jednak wrażenie, że w Polsce tyle czasu nam nikt nie da, a może być tak, że mistrzostwo będzie przechodziło z rąk do rąk, co byłoby dobre dla polskiej koszykówki. Ja jednak twierdzę, że jednocześnie my mamy 200-procentową determinację, która sprawi, że będziemy chcieli by stało się inaczej. Chcemy równać do Asseco Prokomu.

Wrócę jeszcze do wątku o braku ambicji w klubach, który, jak sam pan powiedział, często wynika z ograniczeń finansowych. Ale proszę pamiętać, że dzisiaj nikt nikomu pieniędzy za darmo nie da, te pieniądze trzeba "zabrać", jakoś inteligentnie podejść. Ja jestem z handlu. I jak klient wchodzi do sklepu, a nie chce wydać ani złotówki, to właśnie ja muszę sprawić, by wydał ich jak najwięcej, wyszedł ze sklepu z pełnym koszykiem i jeszcze był uśmiechnięty. Bo jak nie będzie, to więcej nie wróci. My jako Stelmet nie mamy żadnych ograniczeń w sensie zakresu naszych sponsorów, ale jednocześnie nie mamy wsparcia takiego, jak mają inne kluby.
Mamy swoje pięć minut - mówi Janusz Jasiński (z lewej) Mamy swoje pięć minut - mówi Janusz Jasiński (z lewej)
Na przykład?

- Mówię o klubach zasilanych przez spółki skarbu państwa: Anwilu Włocławek, Enerdze Czarnych Słupsk, PGE Turowie Zgorzelec, AZS Koszalin. My nie jesteśmy w takiej sytuacji. Mamy inny, jasny podział: 33 procent sponsor, 33 procent miasto, 33 procent kibice. Oczywiście, nie mierzymy tego linijką, ale chodzi o pewną ideę, której się trzymamy. Największą naszą siłą jest jednak to, że ludzie, którzy za tym stoją, zostali przez nas "zarażeni" koszykówką i myśleniem, że to jest nasze wspólne dobro.

Byłem kiedyś we Włocławku i rozmawiałem z pewnym filantropem, panem Krzysztofem Grządzielem, który według mnie jest wizjonerem, człowiekiem, który wyprzedza swoją epokę i jest biznesmanem w amerykańskim stylu. Zapytałem go, czemu nie pomaga koszykówce. Odpowiedział, że ze względu na głównego sponsora, mocniejszego od niego. I może to jest problem? Ja zgadzam się, że sponsor główny powinien być jeden, ale trzeba go obudować innymi i to wcale niekoniecznie dużo mniejszymi markami. Przede wszystkim trzeba jednak zarazić mieszkańców, żeby czuli, że to ich klub. Proszę spojrzeć na Gdynie. Gdy zniknął pan Ryszard Krauze okazało się, że tam jest wielka pustka. Jak to się stało, że przez 10 lat sukcesów nie udało się zbudować wokół klubu struktury i pewnego przywiązania kibiców do drużyny koszykarskiej? A to przecież Trójmiasto! Rynek o wiele większy od zielonogórskiego, większe pieniądze...

Jak to jest z tym budżetem Stelmetu - zewsząd słychać głosy, że dysponujecie najwyższym w Polsce, a pan często te informacje neguje...

- To jest mit.

To jak jest naprawdę?

- Ja kiedyś chciałem żeby kluby upubliczniły swoje budżety. Niestety bez odzewu.

Pan może teraz zacząć upublicznianie. Może inni pójdą w ślady?

- Stelmet miał budżet na poziomie 1,7 miliona euro (niespełna 7,5 miliona złotych - przyp. M.F.) i to nie był budżet dominujący w Tauron Basket Lidze. Nie zaprzeczę jednak temu, że my lwią część budżetu przeznaczamy na zawodników.

Jak każdy klub prawdopodobnie...

- Z tego co wiem to nie do końca, aczkolwiek trudno wypowiadać mi się na temat innych klubów, gdyż do końca nie mam pewność, jak to w innych ośrodkach koszykarskich jest. Nie wiem jednak z czego wynika to, że my, przy nienajwyższym budżecie w lidze, powtarzam to po raz kolejny, możemy przebijać oferty innych klubów. Może po prostu w innych klubach mają inną strukturę wydatków, a może mają jakieś zobowiązania, np. za wynajem obiektów, może to kwestia braku przychylności ze strony miasta. My jesteśmy trochę tak jak firma, bo jesteśmy prywatnym klubem. I czasami, przyznam szczerze, prezes ma do mnie pretensje, że w pierwszej kolejności płacimy aż tak ciężkie pieniądze zawodnikom, ale ja uważam, że to tak naprawdę jest najistotniejsze. Oczywiście, moglibyśmy mieć ładniejsze biura, jeszcze lepsze samochody, ale po co? W biznesie, jak kontrahent wchodzi do supernowoczesnego biura, to od razu myśli, czy chce zainwestować pieniądze w tę firmę, bo skoro ma aż tak nowoczesne biuro to może niekoniecznie dobrze będzie gospodarować jego pieniędzmi.

W zeszłym roku graliście w EuroCup. To musiało kosztować...

- Oczywiście, ale my na mecze pucharowe lataliśmy z Berlina. Dlaczego? Ano dlatego, że stamtąd nie są obsługiwane wysokobudżetowe loty. To taki prosty przykład, ale dzięki tym oszczędnościom stać nas było na lepszych zawodników. Dzisiaj słyszę, że kluby wycofują się z pucharów. A ja powiem tak: gdy drużyny grają w pucharach często mają możliwość ściągnięcia zawodników za np. 20 procent mniej niż to miałoby miejsce, gdyby w pucharach nie grali. W Polsce jest tak, że nikt na prezesie nie wymusza niczego, jeśli ten dopilnuje tego, że budżet jest spięty w całość. Jeśli ktoś zapyta jakiegokolwiek sternika klubu dlaczego nie wygrał mistrzostwo, a ten odpowie, że budżet mu na to nie pozwolił, a jednocześnie ten budżet nie został przekroczony, to już wszystko w porządku. Nie ma czegoś takiego jak presja na efektywność gospodarowania środkami przy jednoczesnej maksymalizacji wyników.

Gdy rozmawialiśmy kilka tygodni temu prywatnie, powiedział pan, że w Polsce jest myślenie by zdobyć mistrza jak najmniejszym kosztem. Nadal się pan pod tym podpisuje?

- Niech pan sobie wyobrazi, że nie ma nagle Stelmetu. I kto gra w Eurolidze? Turów w Zgorzelcu? W jakiej hali? To jest naprawdę przerażające, ten kierunek, w którym zmierzamy. My, Stelmet, jesteśmy jedyną szansą utrzymania miejsca w Eurolidze dla Polski. Zapraszane obecnie są dodatkowe kluby z Francji, Niemiec, czyli z miejsc, gdzie koszykówka się rozwija. Za chwilę będzie zaproszenie dla Wielkiej Brytanii bo to ogromny rynek. Ukraina już teraz zapłaciła olbrzymie pieniądze za prawo udziału w najlepszych rozgrywkach. A u nas jest tak, że zaproszenie z EuroCupu przegrywa z VTB. Dlaczego? Bo w VTB płaci się za mecze. Czyli znowu - nie chodzi o poziom sportowy, ale żeby mieć zwrot kosztów, przelotów. Brutalnie powiem, że większość klubów w Polsce jest zarządzanych jak dyskonty. Im taniej, tym lepiej. A to nie o to chodzi. Klub, który chce o coś walczyć, musi też chcieć i musi nie bać się ryzykować. Oczywiście, przesadzić nie wolno, ale coś czuję, że my będziemy nadal w ścisłej czołówce TBL również dlatego, że oni trochę "opuszczają ręce".

Z takim myśleniem za kilka lat możemy stracić stałe miejsce w Eurolidze. A gdy już je stracimy, nie odzyskamy. Czesi o Euroligę biją się od dziewięciu lat, mówię o zespole z Nymburga. To bardzo dobra drużyna, ma kilka milionów euro budżetu, ale nadal nie jest w stanie się przebić przez eliminacje. I polskie kluby też by się przez nie nie przebiły. Może jesteśmy trochę zakręceni, ale mamy wizję i mamy też realną szansę, jako jedyni, utrzymać Euroligę dla Polski.

W poniedziałek zapraszamy na drugą część wywiadu - tym razem o zawodnikach, agentach i polityce kadrowej klubu.

[urlz=http://www.facebook.com/Koszykowka.SportoweFakty]Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas.

Anwil Włocławek nie zagra w pucharach!  [/urlz]

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×