We wtorek koszykarską Polskę obiegła informacja o tym, że Filip Dylewicz opuszcza Trefla Sopot i przenosi się do PGE Turowa Zgorzelec. Zawodnik chciał związać się z klubem dwuletnią umową, ale ostatecznie stanęło na jednorocznym kontrakcie.
Nie da się ukryć, że odejście Dylewicza jest spowodowane tym, że sopocki klub cały czas zmaga się z kłopotami organizacyjnymi. Wiadomo, że Dylewicz pobiera spore apanaże, więc Trefl wolał zatrudnić Pawła Leończyka, który jest tańszą opcją na pozycji silnego skrzydłowego.
Wiele wskazuje jednak na to, że Dylewicz za rok powróci z powrotem do Sopotu, o czym świadczą chociażby słowa Andrzeja Dolnego, prezesa Trefla.
- Długo rozmawialiśmy z Filipem o jego planach i priorytetach. Niestety, jako klub nie byliśmy w stanie ich w pełni zrealizować. Nasz kapitan chciał spróbować czegoś innego i przy okazji powalczyć jeszcze na arenie międzynarodowej, czego my w tym sezonie nie mogliśmy mu zapewnić. Nie mówimy sobie z Filipem "żegnamy", a raczej "do zobaczenia". Koszulka z numerem 8 będzie na niego czekała - stwierdził na łamach oficjalnej strony ostatnio prezes klubu.
- Czytałem te słowa prezesa i nie ukrywam, że łezka w oku mi się zakręciła. To jest sygnał ze strony klubu, że cały czas są ze mną i wierzą w to, że wrócę. Chciałbym wrócić do Sopotu. Podpisałem kontrakt na jeden sezon i zobaczymy, co się później wydarzy... - mówi z kolei Filip Dylewicz.
Czy oznacza to, że w skarbonce celowej, podpisanej "Filip Dylewicz", dno jest już zakryte :)?