Nabór do najlepszej na świecie ligi basketu to co roku wielkie wydarzenie w Stanach Zjednoczonych. Do historii przeszły już drafty z lat 1984, 1996 czy 2003, podczas których do NBA trafili tacy gracze jak Hakeem Olajuwon, Michael Jordan, Charles Barkley, John Stockton, Allen Iverson, Ray Allen, Kobe Bryant, Steve Nash, LeBron James, Carmelo Anthony, Chris Bosh oraz Dwyane Wade. Ludzie co roku emocjonują się tym, kto zostanie wybrany w pierwszej kolejności, a następnie czy gwiazdy akademickich i licealnych parkietów potwierdzą swoje umiejętności wśród profesjonalistów.
- Z numerem drugim Boston Celtics wybierają... Lena Biasa - mówił z kartką w ręku komisarz NBA, David Stern, zbliżając się do podium, na którym stało trzech najlepszych graczy uniwersyteckich. Był 17 czerwca 1986 roku, a w słynnej Madison Square Garden spełniało się właśnie marzenie jednego z wielu czarnoskórych sportowców, śniących o wielkiej karierze. Chwilę wcześniej, po tym jak z "jedynką" do Cleveland Cavaliers trafił Brad Daughtery, stojący obok Biasa Chris Washburn zapytał czy ten jest już spakowany na podróż do stolicy stanu Massachusetts. - Przygotuj się, będziesz następny - przekonywał. Jego słowa okazały się prorocze. Skrzydłowy z uczelni Maryland już wkrótce miał założyć koszulkę legendarnych Celtów, świeżo upieczonych mistrzów NBA, posiadających w składzie sławy takie jak Larry Bird, Kevin McHale, Dennis Johnson, Robert Parish oraz Danny Ainge.
Len Bias w najlepszej lidze basketu nie rozegrał ani minuty. Dwa dni po wydarzeniach w Nowym Jorku koszykarski świat obiegła tragiczna wiadomość: nowy nabytek Boston Celtics nie żyje. Powodem śmierci było zatrzymanie akcji serca wywołane przedawkowaniem kokainy.
18 czerwca 1986 roku tuż przed północą Len wrócił do swojego pokoju w akademiku Uniwersytetu Maryland. Miał za sobą podróż do Bostonu, gdzie spotkał się z mediami oraz przedstawicielami firmy Reebok, by negocjować intratny kontrakt reklamowy. Na miejscu zastał wielu przyjaciół, z którymi jadł kraby i rozmawiał o swojej przyszłości w NBA. Dyskusja niemal cały czas toczyła się wokół koszykówki i jego osoby, co w końcu doprowadziło go do frustracji. - Wynoszę się stąd - zakomunikował towarzystwu, po czym odjechał swoim nowiutkim Nissanem 300ZX. Było piętnaście po pierwszej w nocy. "Frosty", jak na cześć bohatera kreskówki nazwał go jego przyjaciel - pastor Gregory Edmond, wrócił do akademika około dwie godziny później. Kamery zarejestrowały jak dwa razy robił zakupy w sklepie monopolowym, a w aucie przybywał z nim jego kumpel - Brian Tribble. Po przybyciu nowego gościa zabawa w kampusie zaczęła się rozkręcać - imprezowicze zażywali kokainę, wciągając ją z lusterka przez plastikowe słomki.
Nastała szósta rano. Len Bias siedział na krześle i gawędził z Terrym Longiem. Nagle zaczął ciężko oddychać, zamknął oczy, a jego ciałem wstrząsnęły drgawki. - Lenny, Lenny! - krzyczał Long, ale jego przyjaciel nie reagował. Hałasy w pokoju obudziły pozostałych imprezowiczów. - Byłem w szoku. Tak bardzo się bałem... - przywołuje wspomnienia Keith Gatlin. Koledzy zaczęli cucić "Frosty'ego", lecz nic to nie dało. Tuż po wpół do siódmej przerażony Brian Tribble zdecydował się zadzwonić na pogotowie. - Len Bias stracił przytomność i cały się trzęsie! Musicie przyjechać jak najszybciej! Trzeba go ratować! - szlochał do słuchawki.
Karetka przybyła na kampus już po pięciu minutach. Sanitariusze zastali wschodzącą gwiazdę basketu ubraną w niebieską koszulkę Reeboka, dżinsy oraz buty do kosza. Serce Lena Biasa wciąż nie biło, dlatego od razu podjęli akcję reanimacyjną. Nie przyniosło to żadnego efektu, więc czym prędzej zabrali koszykarza do szpitala Leland Memorial, gdzie doktor Edward Wilson próbował jeszcze dokonać cudu. Pomimo podania wielu specjalistycznych leków oraz zastosowania elektrowstrząsów, pacjent nadal nie dawał oznak życia. Za dziesięć dziewiąta lekarz stwierdził zgon.
Medycy początkowo nie chcieli się wypowiadać o przyczynach śmierci Biasa, ale nie ukrywali, że w moczu niedoszłego zawodnika Boston Celtics wykryto kokainę. - To by wyjaśniało przyczynę drgawek oraz zatrzymania akcji serca - mówi doktor Edward Feldmann z Uniwersytetu Brown. Rodzina i przyjaciele Lena byli w szoku. Odszedł nie tylko utalentowany koszykarz, ale i młody człowiek, mający przed sobą całe życie.
Słynący z efektownych wsadów i ekspresyjnej radości Leonard Kevin Bias przyszedł na świat 18 listopada 1963 roku w niespełna 30-tysięcznym Landover w stanie Maryland. Wraz z młodszą siostrą Michelle oraz dwoma młodszymi braćmi, Jamesem i Erikiem, wychowywał się w dzielnicy zamieszkałej głównie przez czarnoskórych. Chłopak rósł w zastraszającym tempie - jako jedenastolatek mierzył już ponad 190 cm. Większość czasu spędzał w centrum rekreacyjnym, położonym zaledwie pięć przecznic od jego bloku. - Można mi wierzyć lub nie, ale jego pierwszą miłością nie była koszykówka, a futbol - opowiada Wharton Lee Madkins, dyrektor centrum.
Len nie miał jednak zadatków na gracza NFL - był wysoki i chudy jak patyk, w efekcie czego nie pasował na niego żaden futbolowy strój. Ze względu na swoje warunku fizyczne był również szczególnie narażony na kontuzje, więc zaczął grać w basket. Robił to jednak tak niezdarnie, że inne dzieciaki schodziły mu z drogi, gdy widziały jak kozłuje piłkę. W siódmej klasie został wyrzucony ze szkolnej drużyny koszykówki i to był prawdopodobnie dla niego impuls do ciężkich treningów.
[nextpage]- Ćwiczył non stop, siedem dni w tygodniu - wspomina Madkins. Codziennie po lekcjach przychodził do sali gimnastycznej w centrum rekreacyjnym i grał do wieczora, doskonaląc rzuty z wyskoku. W ósmej klasie był już na tyle dobry, żeby wrócić do szkolnego zespołu. Chciał wciąż być w wysokiej formie, więc reprezentował również drużynę centrum rekreacyjnego. Na boisku przypominał legendarnego Juliusa "Dr. J." Ervinga. Rok później nie patyczkował się już z przeciwnikami - Jestem Len Bias. Przyszła supergwiazda - zwykł im się przedstawiać.
Młody sportowiec w szkole średniej miał już status gwiazdy. Ze względu na swój temperament ciężko mu było jednak o zyskanie sympatii lokalnych mediów. Skala jego talentu okazała się tak wielka, że wkrótce zaczęły się spekulacje na temat tego jaki uniwersytet wybierze w drodze do profesjonalnej kariery. Dokładnie - w USA jest tak, że to uczelnie biją się o najlepszych sportowców, a nie na odwrót.
- Kiedy jesteś dobrym zawodnikiem, wieści szybko się rozchodzą - mówi Ray Martin, który próbował zwerbować Biasa na Uniwersytet Północnej Karoliny, gdzie wielką karierę zrobił później rówieśnik Lena - Michael Jordan. "Frosty" od dziecka marzył jednak o występach dla lokalnej uczelni Maryland, a jego sen wkrótce się spełnił. - Cały czas mieliśmy go na oku - oznajmia John Koochan, ówczesny asystent trenera na Uniwersytecie Maryland.
Akademicka kariera chłopaka z Landover rozwijała się powoli. Jako drugoroczniak notował 15,3 punktu oraz 4,5 zbiórki na mecz. Po roku jego statystyki wzrosły do 18,9 "oczka" oraz 6,8 na tablicach, a w ostatnim sezonie osiągał przeciętnie 23,2 punktu oraz 7,0 zbiórki. Jak na warunki uczelniane robiło to kolosalne wrażenie. Choć podczas czterech lat pobytu Lena Biasa na uczelni zespół Maryland nie wywalczył żadnego tytułu, to młody koszykarz za swoją wybitną postawę zgarnął szereg wyróżnień indywidualnych: Zawodnik Roku Konferencji Atlantyckiej (1985 i 1986), Sportowiec Roku Konferencji Atlantyckiej (1986), Pierwsza Piątka All-American (1986) oraz Druga Piątka All-American (1985). O jego umiejętnościach z wielkim entuzjazmem wypowiadał się skaut Boston Celtics - Ed Badger: - Nie mówię, że jest tak dobry jak Michael Jordan, ale jego eksplozywność jest na tym samym poziomie.
Po wywalczeniu mistrzostwa NBA w sezonie 1985/86, Celtowie na kolejny tytuł czekali ponad dwadzieścia lat. Gdyby nie niespodziewana śmierć Lena Biasa, kolejnego elementu perfekcyjnej układanki, być może kolekcja pierścieni ekipy ze stanu Massachusetts byłaby jeszcze bardziej okazała niż obecne siedemnaście sztuk. - Byłem strasznie podekscytowany jego przyjściem - wspomina Danny Ainge. - On był dla nas idealnym rozwiązaniem i zapewniłby rotację w składzie. Dziennikarz stacji ESPN, Michael Wilbon, również nie ma złudzeń: - Widziałem w akcji Jordana, Ewinga, Mullina i Sampsona. Później przyglądałem się Davidowi Robinsonowi. Z tego grona to jednak Len Bias był najbardziej niesamowitym zawodnikiem akademickim w historii.
Z narkotykami nie ma żartów. Ze źródeł bliskich "Frosty'emu" wiadomo, że już na początku uniwersyteckiej przygody pojawiał się nocą w lokalach, w których można było spotkać różnych typów spod ciemnej gwiazdy - dilerów narkotyków oraz hazardzistów. - Kokaina to informacja od Boga, że zarabiasz za dużo pieniędzy - powiedział kiedyś amerykański aktor Richard Pryor. Len Bias jako 22-latek miał już podpisany kontrakt reklamowy z Reebokiem wart ponad milion dolarów. Dla młodego człowieka to czasem zbyt wiele.
Od czasu śmierci Lena Biasa minęło mnóstwo czasu, lecz jego historia wciąż jest przestrogą dla młodych ludzi, którzy w szybkim tempie odnoszą wielkie sukcesy i stają się sławni. Mama zmarłego koszykarza, Lonise, prowadzi obecnie pogadanki na temat wychowywania dzieci. - Narkotyki czy alkohol to objawy. Jednak zawsze tkwi gdzieś przyczyna sięgania po te używki - mówi kobieta. - Dzieci potrzebują miłości. Nie wystarczy powiedzieć: "kochanie, masz tu trochę pieniędzy" lub "dziecko, oto kluczyki do twojego auta". Chodzi mi o to, że ojcowie powinni przytulać codziennie swoich synów i przypominać im, że ich kochają. Lonise została ciężko dotknięta przez los nie tylko ze względu na śmierć Lena. W grudniu 1990 roku zastrzelony został jego brat James.
To, że mierzący 203 cm "Frosty" był jednym z największych talentów koszykówki akademickiej jest faktem niepodważalnym. Wielu specjalistów twierdzi, że w NBA zrobiłby karierę na miarę Michaela Jordana, Larry'ego Birda czy Magica Johnsona. Legendarny coach reprezentacji USA oraz uczelni Duke, Mike Krzyzewski, puentuje: [i]- Len Bias był niesamowitym atletą. Mam wrażenie, że mógł stać się jednym z najlepszych zawodników w NBA. Nazwałbym go swego rodzaju kreatorem. Ludzie kreowanie gry kojarzą z pozycją rozgrywającego, lecz ja uważam, że kreator to ktoś, kto robi rzeczy, których inni nie potrafią - tak jak Michael Jordan. Bias był taki sam - umiał znaleźć drogę do kosza niezależnie od tego jak szczelna zdawała się defensywa rywala.
[/i]Prawie trzydzieści lat od śmierci Lena Biasa wydaje się, że niektóre słowa są zbyteczne. Jako dowód jego niespełnionej wielkości wystarczy bowiem to, że po tak długim czasie wciąż jest wspominany głównie jako niesamowity zawodnik, a nie człowiek, który przez głupotę stracił życie. Miejmy tylko nadzieję, że niewielu pójdzie w jego ślady.
Bibliografia: Washington Post, Chicago Tribune, Los Angeles Times, espn.go.com, boston.com, sports-reference.com.
Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęć wykorzystanych w artykule.
Len Bias w akcji: