Karol Wasiek: Pamiętasz jeszcze, co stało się 5 maja?
Marcin Stefański: Myślę, że to już przeszłość. To już za nami, zamknęliśmy ten rozdział. Teraz wszystko zaczynamy od zera - nowa drużyna, trener i nowe nadzieje.
Bałeś się wówczas o tę przyszłość klubu, bo ona pisała się raczej w "czarnych" kolorach...?
- Na pewno była sytuacja taka, że wszyscy zastanawiali się, co stanie się z klubem. Myślę, że po tych wszystkich latach, gdzie zajęliśmy dwukrotnie czwarte miejsce oraz byliśmy wicemistrzem Polski, po prostu przytrafił się nam gorszy moment w play-offach. Zdobyliśmy co prawda Superpuchar Polski oraz Puchar Polski, ale niestety z Koszalinem się nie udało. Uważam, że ten poprzedni sezon nie do końca jest stracony.
Pewnie byłeś zły, że nie mogłeś wspomóc swoich kolegów w play-offach?
- Zdecydowanie. To nie była jakaś poważna kontuzja, ale niestety uniemożliwiała mi grę z Koszalinem. Na pewno ciężko było oglądać kolegów z perspektywy ławki rezerwowych.
Wiem, że na treningach bardzo często trenujesz w parze z Pawłem Leończykiem. Jakieś docinki są?
- Szczerze? Ani jednej nie było (śmiech). Nie docinamy sobie z tego względu, że po prostu wygrała drużyna lepiej przygotowana oraz dysponowana.
Ten nowy skład Trefla Sopot na papierze nie wygląda najgorzej. Jak się na to zapatrujesz?
- Myślę, że dosyć szybko udało się nam zbudować prawidłową atmosferę, wszyscy ciężko pracują. Każdy chce się pokazać - szczególnie młodzi zawodnicy, których jest kilku w drużynie. Uważam, że skład jest fajnie skomponowany - takie połączenie młodości z doświadczeniem. Myślę, że obcokrajowcy na pewno będą wzmocnieniem, a nie tylko to, że są w drużynie i żadnej roli nie odgrywają. Jestem optymistą.
Nawiązujesz do tego, że w poprzednim sezonie byli słabi zagraniczni zawodnicy?
- Nie. Myślę, że w niektórych drużynach tak jest, że obcokrajowcy po prostu są.
Nie uważasz, że to taki trend w polskim sporcie, że działacze klubów wolą postawić na obcokrajowców niż na młodych, utalentowanych Polaków?
- Tak. Myślę, że w Treflu jest to bardzo dobrze zrobione. Mamy ośmiu Polaków plus czterech graczy zagranicznych. Sześciu z krajowych zawodników to już gracze ograni na ligowych parkietach. Dwóch juniorów ma szansę trenowania z resztą drużyny, co jest dla nich bardzo dobrym doświadczeniem.
W ostatnich dwóch sezonach średnio na parkiecie spędzałeś około 15 minut. W tym sezonie będzie więcej minut dla popularnego "Stefana"?
- (śmiech). To już pytanie do trenera Maskoliunasa. Ja zawsze wychodząc na parkiet daję z siebie wszystko. Chciałbym grać tyle, żebym mógł pomóc drużynie. Myślę, że jest to około 15-20 minut.
Kolejnym mini-celem dla ciebie jest poprawienie skuteczności z linii rzutów wolnych.
- Tak. Myślę, że gorzej rzucać już nie można (śmiech). Wierzę w to, że będzie lepiej. Pracowaliśmy w wakacje z trenerem Grzybczakiem na tym elementem.
W wieku 30 lat da się zmienić, poprawić technikę rzutu?
- Całe życie się człowiek uczy, więc myślę, że jak się ma taki procent z osobistych to naprawdę można go poprawić. Prawda jest taka, że dużo elementów "siedzi" w głowie.
Żan Tabak zwracał ci uwagę na ustawienie stóp przy rzutach wolnych?
- On mi dużo na ten temat mówił, ale szkoda, że wyjechał... (śmiech). Nie dopracowaliśmy tego do końca, jak widać. Żan dużo mądrych rzeczy mówił, bo był świetnym graczem i miał olbrzymie doświadczenie. Aczkolwiek chciałbym podkreślić, że bardzo dużo pracy wykonał ze mną trener Niedbalski, z której także skorzystałem.
Co stało się z twoimi rzutami z dystansu?
- Kiedyś rzucałem za trzy, ale niestety miałem poważne kontuzje łokcia, które mnie zastopowały. Czasami brakuje tego, żeby wyjść z dystansu i coś "ukuć".