W Chicago zdążyłem już poznać polską kulturę - rozmowa z Marcusem Relphordem

Jeszcze kilka dni temu w PGE Turowie Zgorzelec, a teraz w Śląsku. Czy Amerykanin Marcus Relphorde zostanie we Wrocławiu na dłużej?

[b]

Bartłomiej Berbeć: Na początek opowiedz o swojej przygodzie z koszykówką akademicką.[/b]

Marcus Relphorde: Zacząłem swoją karierę w St. Louis, ale szybko zmieniłem decyzję i przeniosłem się do Colorado. Spędziłem tam dwa lata swojego życia i naprawdę mile wspominam tamten okres. Myślę, że prezentowałem się wtedy nieźle, no i miałem możliwość gry przeciwko świetnym zawodnikom w tej konferencji.

Otarłeś się także o NBA, prawda?

- Zgadza się, po zakończeniu kariery uniwersyteckiej próbowałem w swoich sił w D-League, brałem udział w treningach dla drużyn NBA. Myślę, że to było dobre doświadczenie na początek zawodowej kariery, którą chciałbym kontynuować w Europie. Naprawdę mi się tutaj podoba, tutejsza gra pasuje mi o wiele bardziej.

[b]

A z którymi ekipami NBA odbywałeś treningi?[/b]

- Większość czasu spędziłem z drużyną Canton Charge, która jest powiązana z Cleveland Cavaliers. Miałem też treningi z Denver Nuggets, Los Angeles Clippers, Chicago Bulls. Za każdym razem były to trzy-cztery jednostki treningowe, prowadzone w okresie przed Draftem, także nie było to nic specjalnego, a ja zadomowiłem się w D-League.

Trudno było ci się przystosować do warunków europejskich?

- Według mnie to są drobne różnice, które jednak wpływają na całość. Diabeł tkwi w szczegółach. Przykładowo, w Europie znacznie mniej gra się jeden-na-jednego. Są także inne przepisy, jak zbijanie piłki znad cylindra kosza, co początkowo mnie wręcz szokowało. Ostatecznie jednak nie jest to aż tak trudne, porównuję to trochę do reguł i stylu gry, który spotyka się w NCAA.

Spędziłeś niemal cały ubiegły sezon w Finlandii. Jest to mało znana liga dla polskich kibiców, czy mógłbyś ją odrobinę przybliżyć?

- Może nie jestem ekspertem jeżeli chodzi o samą Finlandię, ale muszę przyznać, że naprawdę niewielu ludzi zdaje sobie sprawę, że to silna liga. Na pewno jest znacznie lepsza, niż ogólna opinia o niej, a basket w tym kraju świetnie się rozwija. W każdej drużynie występuje po 3 amerykańskich graczy, którzy podnoszą jej poziom. To ciekawe rozgrywki, nawet te słabsze ekipy dają radę. To było fajne doświadczenie na początek zawodowej kariery. Bardzo cenię sobie współpracę ze swoim poprzednim trenerem. Znakomicie pomagał mi w rozwoju.

Jakie są wymagania wobec ciebie w Śląsku?

- Rozmawiam o tym z trenerem codziennie, odkąd tu jestem. Zdecydowanie mam być zawodnikiem na pozycję numer trzy. Trener Lazić szuka kogoś wszechstronnego, który lubi także grę w obronie, zastawianie, ale również wykorzystywanie czystych pozycji na obwodzie, gra kominacyjnie w stylu do środka-na zewnątrz albo wtedy, gdy mam przeciwko sobie niższego zawodnika w izolacji. Tak naprawdę jestem gotowy zrobić wszystko, aby pasować do drużyny.

Gdzie czujesz się na boisku? Jesteś zawodnikiem walczącym pod obręczami, a może wolisz dostawać piłkę za łukiem?

- Zdecydowanie najlepiej czuję się na obwodzie, rozciągając pole gry kolegom. Jestem też dość wysokim zawodnikiem, więc mam tę przewagę, że mogę schodzić bliżej kosza i grając tyłem do niego i zdobywać punkty w ten sposób.

A co jest twoją najmocniejszą stroną?

- Myślę, że moja wszechstronność. Większość rzeczy robię co najmniej poprawnie, więc jestem trudnym zawodnikiem do krycia, bo nie można mnie odpuścić w żadnym miejscu.

Co ze wsadami?

- (śmiech) Im dalej od czasów uniwersyteckich, tym mniej mam ku temu okazji, bo gram w coraz mocniejszych ligach, ale zdecydowanie to lubię!

Miałeś już okazję poznać Polskę - od kilku dni byłeś z drużyną ze Zgorzelca. Jak ci się tutaj podoba?

- Bardzo fajnie, jak do tej pory polubiłem to miejsce. Podoba mi się zwłaszcza tutaj, we Wrocławiu, bo to wielkie miasto, a do tego jestem przyzwyczajony.

Urodziłeś się w Chicago?

- Tak jest, a tam jest mnóstwo Polaków, więc to też nie jest dla mnie aż taka nowość. Miałem już kontakt z tą kulturą. Bardzo chętnie poznam ją bliżej. W zasadzie gdziekolwiek nie pojadę, spotykam kogoś z Chicago. To dość zabawna sytuacja. Mieszkałem większość życia 10 minut od miejsca, gdzie dorastał Dwyane Wade, graliśmy nawet przeciwko jego liceum, no ale on jest znacznie starszy ode mnie, więc nie miałem okazji zmierzyć się z nim osobiście.

Źródło artykułu: