Ostry po bandzie: Bez Polaków daleko nie zajdziesz

Dopóki obowiązuje przepis o dwóch Polakach na parkiecie, nie opłaca się budować drużyny wyłącznie na bazie Amerykanów. Niektórzy podnoszą poziom zespołu, ale bez rodzimych zawodników nie zajdą daleko.

Doprawdy zadziwia mnie budowanie składu w Tarnobrzegu. Zdaję sobie sprawę, że w klubie się nie przelewa, nie ma pieniędzy na gwiazdy, ale omijanie średnich Polaków przy budowie kadry to strzał w kolano. Co z tego, że przyjdą Amerykanie? Po pierwsze, przeważnie są to tani streetballowcy, którzy po jednym sezonie uciekają w pogoni za większą kasą. Po drugie, na parkiecie może być ich zaledwie trzech, całego składu też nie można nimi zapchać, więc gdzie tutaj sens? Bez rodzimych zawodników daleko nie zajdą.

Mimo to Stabill Jezioro  regularnie sprowadza zaciąg z USA, ignorując naszych koszykarzy. Cóż, klub chyba wychodzi z założenia, że jakoś to będzie. Amerykanie zawsze pociągną i uda się uniknąć ostatniego miejsca. Szczerze mówiąc nie chciałbym takich zespołów w TBL. Bo to walka o przetrwanie, a nie długofalowe plany. Klub jest, a za rok może go nie być. Z różnych przyczyn, przede wszystkim finansowych.

Wystarczy spojrzeć na Rosę. W Radomiu jest zainteresowanie koszykówką, jest pewna wizja i dostrzegli, że bez Polaków nie możesz myśleć o czymś więcej niż awans do play-off. Dopóki obowiązują przepisy o dwóch rodzimych zawodnikach na parkiecie, to bez nich jesteś skazany na porażkę. Inna sprawa, że Polacy - nie wszyscy, ale niektórzy - też marzą o stabilizacji i rozwoju. Jest zatem znacznie większe prawdopodobieństwo, iż podpiszą kontrakty na dwa, trzy lata.

To, o czym piszę, nie jest wymysłem. Wystarczy spojrzeć jak w poprzednich latach budowali skład czołowe zespoły - Asseco Prokom Gdynia, Trefl Sopot, Energa Czarni Słupsk, PGE Turów Zgorzelec czy obecnie Stelmet Zielona Góra. Polacy są niezbędni, aby zajść daleko, bo właśnie oni potrafią zrobić największą różnicę (względem rodzimych koszykarzy z innego zespołu).

Liga nie będzie się rozwijać, jeśli kluby będą stały w miejscu. Nawet piękne opakowanie, nie zatrzyma kibiców. Żadna drużyna nie zdoła bowiem zbudować więzi z kibicem (w małych ośrodkach to jest szczególnie ważne), nie wspominając już o tym, że wystarczy, aby kibic sparzył się raz, by potem przez lata próbować odzyskać jego zaufanie i zainteresowanie.

***

Niedawno miałem okazję porozmawiać z Cezarym Trybańskim. Napiszę wprost: chciałbym, aby inni zawodnicy brali z niego przykład. Nie mówię o dyspozycji sportowej (chociaż powrót miał oszałamiający!), ale o postawie jako zawodnika-człowieka. To nie jest koszykarz, który stawia się nad dziennikarzami lub - co gorsza - nad kibicami. Nie, on naprawdę łączy i lubi oba światy.

Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas

Mało który koszykarz w naszej lidze jest tak otwarty, zadowolony i ma dystans do siebie oraz życia. Nie chodzi o wystawienie "laurki" C-Trybowi. Po prostu chciałbym, aby kibice basketu (w tym oczywiście ja) mogli poznać swoje gwiazdy z innej strony. Nie tylko przeczytać/posłuchać, że przegraliśmy mecz i postaramy się zagrać lepiej w kolejnym spotkaniu. To jest zbyt banalne, nudne i nie mówi nam de facto nic o zawodniku.

Gwiazdy są od tego, aby odsłoniły odrobinę własnego życia. Mam jednak wrażenie, że się boją, bo - niektórzy - nie mają w sumie nic ciekawego do powiedzenia i pokazania, a inni zostali nauczeni sztampy i mówią już bez zastanowienia regułki. Szkoda, bo świat sportu nie kończy się tylko na meczu.

Źródło artykułu: