Wiślaczki rozpoczęły spotkanie dość poprawnie. Zespół przyjezdny bowiem sprawiał wrażenie zdezorientowanego wobec twardej i dobrze funkcjonującej obrony jaką postawiły, co momentalnie zauważył Jacek Winnicki. Coach nie myślał zbyt długo. Po 90 sekundach poprosił o czas jasno wydając instrukcje odnośnie dalszych poczynań. Prośby zostały wysłuchane. Prowadzenie miejscowych 6:0 szybko stało się historią, a popis umiejętności zaprezentowała Belinda Snell. Australijka trafiała z coraz bardziej imponujących odległości, udowadniając, że nieprzypadkowo właśnie na niej spoczywa duży ciężar odpowiedzialności za poczynania ofensywne.
Jej wyczyny oraz wsparcie Jeleny Skerovic, której nazwisko notabene kibice Białej Gwiazdy skandowali jeszcze przed konfrontacją uhonorowując za wszelkie zasługi sprawiło, iż lepszym wynikiem zaczęło legitymować się CCC. Wtedy rolę głównego aktora widowiska przejął… Stefan Svitek. Słowak nieprawdopodobnie wściekł się na to, że jego podopieczne tak łatwo potrafiły zniweczyć dorobek wcześniejszej pracy i wydał zrozumiały rozkaz - bez walki nic nie przyjdzie. Ta wręcz efektowna reprymenda przyniosła skutki w drugiej kwarcie. Kiedy krakowianki przegrywały 13:22 wzięły się w garść, zdobywając jeszcze przed przerwą dwadzieścia jeden "oczek". Oponent ustrzelił wtedy zaledwie dwa!
Kapitalnie spisała się Justyna Żurowska. Właśnie eks-zawodniczka m in. AZS-u PWSZ Gorzów Wielkopolski była najważniejszą postacią drużyny, trafiając z rozmaitych pozycji. "Pomarańczowe" zupełnie nie dały rady zatrzymać 28-latki. Co równie ważne, aż promieniowała pewnością siebie, dlatego fani pewnie wiązali nadzieje, że dalej pociągnie kolektyw. Ratować sytuację próbowała Janel McCarville, jednak potężna podkoszowa raczej nie wyrządziła większej szkody ekipie w białych koszulkach. Nastroje w hali przy Reymonta dodatkowo poprawiła Erin Phillips. Australijka pod koniec tej odsłony dołożyła swoje "trzy grosze" i na tablicy świetnej widniał wynik 34:24.
Odtąd wicemistrzynie kraju generalnie kontrolowały boiskowe wydarzenia. Ponad wszystko chciały utrudnić zadanie przeciwnikowi i należy stwierdzić, że tylna formacja ta nie zawodziła. Zresztą jeszcze zanim nastał sezon sztab szkoleniowy podkreślał, że właśnie tu całość się zaczyna. Oczywiście Snell czy McCarville chwilami przypominały o swojej obecności, lecz większych szkód teamowi spod Wawelu nie wyrządzały.
Odpowiednio reagował wspominany już trener Svitek właściwie uczestnicząc w samym meczu. Oprócz wydawania cennych instrukcji przemierzał boczne sektory parkietu krokiem odstawno-dostawnym zupełnie niczym podczas swojej kariery zawodniczej.
Sytuacja zrobiła się właściwie klarowna w połowie decydującej batalii. Rezultat po udanym zagraniu Jantel Lavender brzmiał 63:44. Nie istniały żadne przesłanki ku temu, by kwestia końcowego triumfu miała ulec jakiejś radykalnej zmianie. I żadne gwałtowne zwroty nie nastąpiły. Biała Gwiazda dopięła swego rehabilitując się przynajmniej częściowo za ostatnią wpadkę w Eurolidze.
Wisła Can Pack Kraków - CCC Polkowice 70:53 (13:17, 21:7, 19:20, 17:9)
Wisła: Jantel Lavender 20, Justyna Żurowska 18, Cristina Ouvina 10, Erin Phillips 9, Agnieszka Szott-Hejmej 5, Katarzyna Krężel 3, Zane Tamane 3, Paulina Pawlak 2.
CCC: Belinda Snell 17, Janel McCarville 12, Walerija Musina 8, Jelena Skerovic 8, Magdalena Skorek 4, Agata Szczepanik 2, Agnieszka Majewska 2, Magdalena Leciejewska 0, Paulina Misiek 0, Dominika Owczarzak 0.