Pojedynek rozpoczął się od punktów nowego centra ŁKS-u, który po raz pierwszy wystąpił przed łódzką publicznością - Zbigniewa Marculewicza. Już pierwsze jego akcje pokazały, że będzie ważnym wzmocnieniem kadry Radosława Czerniaka. Cały zespół w tym fragmencie nie grał jednak dobrze. Słabo rozpoczął Wojciech Kukuczka, szybko zmieniony przez Kacpra Kromera, który także zapisał się od razu podaniem przeciwnikowi w ręce i pudłem spod samego kosza. Błędy gospodarzy błyskawicznie wykorzystywał przede wszystkim Tomasz Milewski i zespół z Dąbrowy Górniczej wyszedł na prowadzenie 9:4. Z czasem ŁKS uporządkował nieco swoją grę, jednak nadal utrzymywała się kilkupunktowa przewaga MKS-u.
Na początku drugiej kwarty straty łodzian urosły do 8 punktów, co mozolnie odrabiali przez kolejne 6 minut. Gdy się to w końcu udało i po punktach Jakuba Dłuskiego ŁKS wyszedł na prowadzenie 31:29, o czas poprosił trener gości Wojciech Wieczorek i jak się później okazało, udało mu się go z pożytkiem wykorzystać. Goście znów zagrali konsekwentnie i szybko odzyskali kilkupunktową przewagę, z którą zeszli na przerwę.
ŁKS znów się obudził, gdy ich strata urosła do 10 punktów (36:46). Może nawet nie ŁKS, a Tomasz Nogalski. Gracz, który początku sezonu nie mógł zaliczyć do najbardziej udanych, trafił w trzeciej kwarcie czterokrotnie zza linii 6,25 i po ostatniej z nich to łodzianie wyszli na prowadzenie 53:52. 4 minuty przed końcem tej części gry wydawało się, że MKS zostanie pozbawiony swojego najlepszego zawodnika - Milewskiego. Po zamieszaniu pod koszem MKS-u, arbiter odgwizdał faul i wskazał początkowo właśnie na Milewskiego, a to oznaczałoby jego piąte przewinienie. Na szczęście dla gości zmienił później zdanie i faul zapisano Krzysztofowi Kozińskiemu.
O końcowym zwycięstwie miała więc zdecydować ostatnia kwarta. Dla kibiców wspaniale, bowiem emocje były gwarantowane do końca, a dodatkowo obie drużyny z upływem czasu się wyraźnie "rozkręcały" i widowisko było coraz ciekawsze. Czwarta kwarta rozpoczęła się od festiwalu rzutów za 3 z obu stron, a wynik ciągle oscylował wokół remisu. 4 minuty przed końcem 5. faul złapał w końcu Milewski, co mocno osłabiło drużynę z Dąbrowy Górniczej. Losy meczu rozstrzygnęły się natomiast w przedostatniej minucie spotkania. Najpierw akcję 2+1 przeprowadził Piotr Trepka, by po chwili bliski powtórzenia tego był Grzegorz Mordzak (przestrzelił dodatkowy rzut wolny). Wyszło w tym momencie duże doświadczenie tego gracza, który gdy tylko zobaczył lecącego w jego kierunku przeciwnika, spowodował lekki kontakt, który nie przeszkodził mu w oddaniu rzutu, a sędziowie musieli odgwizdać przewinienie rywala.
Równo z syreną kończącą zawody, za 3 punkty trafili jeszcze zawodnicy MKS-u i ostatecznie ŁKS pokonał u siebie gości z Dąbrowy Górniczej 76:73. W drużynie gospodarzy na największe słowa pochwały zasłużył Zbigniew Marculewicz, który brylował na tablicach, zdobywając 16 punktów, a także aż 11 razy zbierając piłkę z "deski", jak również Piotr Trepka, który chyba przełamał się w ubiegłotygodniowym meczu z Sudetami i wraca do formy z ubiegłego sezonu. W MKS-ie wyróżnili się natomiast Milewski i świetnie obsługujący partnerów Radosław Basiński.
- Zagraliśmy słabo w pierwszej połowie, natomiast później nadrabialiśmy straty głównie charakterem, gdyż poziom sportowy obu zespołów był wyrównany. Udało się wreszcie wygrać u siebie, choć nie wiem dlaczego chłopaki odpuścili w ostatnich akcjach, przez co zwycięstwo jest tak niskie, a trzeba pamiętać, że małe punkty także się mogą liczyć w końcowej tabeli - powiedział po zakończonym spotkaniu trener ŁKS-u Radosław Czerniak.
ŁKS Sphinx Petrolinvest Łódź - MKS Dąbrowa Górnicza 76:73 (17:22, 17:19, 23:14, 19:18)
ŁKS Sphinx Petrolinvest: Nogalski 18, Marculewicz 16, Dłuski 15, Trepka 11, Bąk 6, Morawiec 3, Prostak 3, Modrzak 2, Kukuczka 2, Kromer 0.
MKS: Milewski 20, Basiński 12, Weselak 9, Szczypka 9, Koziński 6, Zieliński 6, Bogdanowicz 6, Zawierucha 2, Malcherczyk 2, Deja 1, Adamczyk 0.
sędziowali: Andrzejewski, Ottenburger i Łata.