PGE Turów: Zdrowie warte tyle co kontrakt? - część 2

Kiedy wydawało się, że tzw. afera zgorzelecka umrze śmiercią naturalną, we wtorek rano doszło do spotkania. Włodarze PGE Turowa zaprosili do klubu Adriana Markowskiego. Oto akt drugi przedstawienia.

Ostatnie dni nie przynosiły zmiany w tzn. aferze zgorzeleckiej, w której po jednej stronie barykady stanęli Adrian Markowski, a po drugiej - trener Miodrag Rajković oraz klub wicemistrza Polski, PGE Turów Zgorzelec. We wtorek w godzinach popołudniowych udało nam się jednak dowiedzieć, że akcja przedstawienia toczy się dalej. Tym razem w klubowych zaułkach w hali przy ulicy Maratońskiej.

- Otrzymałem telefon w poniedziałek. Dzwonił pan prezes PGE Turowa, Waldemar Łuczak, zapraszając na spotkanie. Liczyłem, że padnie jakieś wyjaśnienie, a tymczasem nic takiego nie miało miejsca. Spotkanie nic nie wyjaśniło - mówi Markowski.

Prezes Waldemar Łuczak zaprosił byłego członka sztabu szkoleniowego klubu, by dać mu ostatnią szansę na wycofanie swoich zarzutów. Nieoficjalnie wiadomo, że trener Rajković kontaktował się w ostatnim czasie ze swoimi prawnikami równie często co ostatni bohater układanki, milczący od kilku dni Łukasz Wichniarz. Cel? Ewentualna rozprawa w sądzie, w której to nie on miałby być oskarżonym, ale powodem. W rolę oskarżonego wcieliłby się natomiast Markowski. Póki co jednak sprawa jest daleko od wokandy, a samo spotkanie niewiele wyjaśniło.

- Spotkanie było po to, by wręczyć mi jakiś kawałek papieru. Jakiś dokument, pismo, nie mam pojęcia. Zerknąłem tylko, nie widziałem żadnego nagłówku ani pieczątki, więc tego nie przyjąłem. Jestem zdania, że w tak istotnej sprawie jest tylko jedna droga, za pomocą której obie strony powinny się komunikować - oficjalna. Pocztą, ewentualnie e-mailem - komentuje Markowski.

Spotkanie trwało zaledwie dwie minuty. Były członek sztabu szkoleniowego PGE Turowa przekazał nam nagranie z tej rozmowy, lecz jego jakość jest daleka od ideału. W pierwszej fazie Markowski pyta Grzegorza Ardeliego czy ten potwierdzi wcześniejszy telefon, który dyrektor sportowy do niego wykonał (Markowski utrzymuje, że Ardeli dzwonił do niego tuż po publikacji jego wpisu na forum). Pracownik PGE Turowa prosi by jego rozmówca go, tu cytat, "nie zastraszał". Polemikę ucina prezes klubu, który informuje Markowskiego, że wezwał go jedynie, by wręczyć mu pismo. Jak już wiemy, nie zostało ono przyjęte. Nie wiemy jednak co w nim było.

- Czy otrzymał pan pismo drogą e-mailową, jak pan prosił? - pytam Adriana Markowskiego? - Tak, sprawdziłem, jest wiadomość, ale jeszcze nie znam jej treści. Myślę jednak, że to dobry czas by opublikować MMS.

MMS potwierdzający wersję byłego członka sztabu PGE Turowa otrzymaliśmy do wglądu już kilka dni temu. Na zdjęciu jest Łukasz Wichniarz dźwigający pozornie ciężką belkę w pozycji wykrocznej, co teoretycznie miałoby obciążać jego kolana. Fotografia została wysłana do jednego z pracowników PGE Turowa, a pod nią był tekst, który można odczytać poniżej.

MMS w żaden sposób nie jest jednak dowodem na to, że to trener Rajković kazał trenować Wichniarza w taki sposób, by zniszczyć jego kolana. Jest jedynie poszlaką, że taka sytuacja rzeczywiście miała miejsce. - Zdaję sobie z tego sprawę, ale powiem jeszcze raz głośno i wyraźnie: nie obawiam się ewentualnej rozprawy sądowej. Dlaczego? Myślę, że każdy zna odpowiedź na to pytanie. Jednocześnie jednak cały czas czekam na stanowisko Łukasza - tłumaczy Markowski. I bardzo możliwe, że wkrótce się doczeka. Skrzydłowy Kotwicy Kołobrzeg utrzymuje bowiem, że takie oświadczenie się pojawi. Daty jednak nie precyzuje.

Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas.
[b]

[/b]

Źródło artykułu: