- Nasza defensywa była po prostu okropna! Inaczej nie mogę tego nazwać. Zawodnicy Anwilu robili z nami co chcieli i kiedy chcieli. Grali spokojnie, rozrzucali piłkę, szukali swoich mocnych stron, a my tylko głupio biegaliśmy. Dlaczego tak było? Nie wiem. Może długa podróż na to wpłynęła, nie mam pojęcia - powiedział tuż po zakończeniu pojedynku z Anwilem Włocławek, środkowy AZS Koszalin, Raymond Sykes.
Koszykarze Gaspera Okorna zdobyli tylko osiem punktów w pierwszej kwarcie i jedynie 15 w drugiej. Łącznie zatem po 20 minutach mieli na swoim koncie 23 oczka, czyli dokładnie tyle, ile zdołali rzucić w zdecydowanie lepszej dla nich, trzeciej odsłonie.
- Po zmianie stron graliśmy lepiej i to jest najjaśniejszy punkt tego meczu. Jednakże nie da się wygrać spotkania, grając dobrze tylko w trzeciej i czwartej kwarcie. Oczywiście, to że potrafiliśmy wrócić do gry w meczu, w którym przegrywaliśmy już nawet różnicą 23 punktów, to bardzo dobry symptom, ale potrzebujemy większej stabilizacji - dodawał Sykes.
Amerykanin rzucił co prawda 14 punktów (6/9 z gry), ale miał najgorszy wskaźnik plus-minus ze wszystkich koszykarzy AZS (-19) i nie pojawił się na placu gry ani przez sekundę w czwartej kwarcie. Jego koledzy doprowadzili do stanu 55:62 na kilka minut przed końcem meczu, ale wówczas sędziowie ukarali przewinieniem technicznym Seka Henry'ego za flopowanie, a Dragana Labovicia za dyskusje i Anwil w przeciągu kilkunastu sekund zdobył sześć oczek z rzędu.
- Sędziowie mogą zagwizdać lub nie, w tamtym momencie uznali, że muszą odpowiednio zareagować. Ja jednak uważam, że sędziowanie było wyrównane. Nie przegraliśmy przez jakiś gwizdek, przegraliśmy bo fatalnie zagraliśmy na początku meczu, a w dalszych częściach spotkania po prostu ponosiliśmy tego konsekwencje - zakończył Sykes.
[b][url=http://www.facebook.com/Koszykowka.SportoweFakty]Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!
[/url][/b]