Bartosz Półrolniczak: Wierzysz już w to, co się stało?
Marcin Nowakowski:
Oczywiście, że wierzę. Od początku wierzyłem w to, że stać nas na wygraną w tym starciu. Przegrywaliśmy mecz za meczem, ale były też lepsze momenty. Ze Stelmetem wreszcie się udało i jestem naprawdę mega szczęśliwy. Mam nadzieję, że będzie to ten impuls, na który tyle czekaliśmy.
Chyba potrzebowaliście takiego przełamania. Wielu trenerów rywali was chwaliło, że macie możliwości. Wreszcie to wszystko pokazaliście.
-
Nareszcie wszystko w naszej grze zaskoczyło. To nie jest tak, że nic nie graliśmy. Były mecze, że pokazaliśmy dobrą koszykówkę, ale przegrywaliśmy, bo brakło nam szczęścia albo trafiał nam się jakiś głupi fragment, który ustawiał rywalizację. Nie wiem nawet kto to powiedział, ale nie od razu Rzym zbudowano. Ta forma bardzo powoli, ale jednak rosła. Wydaje mi się, że jeszcze jest czas, żeby o coś w tym sezonie powalczyć. Ta wygrana jest dla naszych kibiców, których ostatnio nie rozpieszczaliśmy. Chcę ich za to przeprosić.
Wreszcie będzie o was w Polsce głośno też z tej pozytywnej strony. Siedem porażek z rzędu w lidze sprawiło, że byliście coraz bardziej sparaliżowani tym, co się wokół was dzieje?
-
Pewnie, że nie było łatwo. Mam nadzieję, że to jest jeden z największych sukcesów klubu i tarnobrzeskiej koszykówki. Pojedziemy tam walczyć dalej i na pewno nie składamy broni. Pokonaliśmy mistrza, więc dlaczego nie pokusić się o kolejne niespodzianki? Teraz mamy trochę odpoczynku, ale myślimy już jednak o turnieju we Wrocławiu.
Można też chyba powiedzieć, że nerwy w końcówce na własne życzenie. Parę waszych dość prostych błędów sprawiło, że Stelmet wrócił do gry.
-
Dokładnie tak było. Zaczęło się od mojej bardzo głupiej straty. Dostałem za to od trenera solidna burę, bo przed meczem uczulał nas na to, że takie właśnie straty mogą powodować serie punktów. Musieliśmy się zebrać do kupy. W końcówce pokazaliśmy charakter i dowieźliśmy ten wynik do końca.
Faworyt w pierwszej połowie wyglądał, jakby nie wiedział co się dzieje. Twoim zdaniem zaskoczyliście rywala?
-
Takie były założenie, by wyjść z agresją i zagrać bardzo intensywnie. Trener mówił, że to nasza szansa. Nie mogliśmy im pozwolić na to, że ich plan się spełni. Pewnie sobie myśleli, że końcówka tabeli, to wygrają sobie spacerkiem. Zagraliśmy właśnie tak, jak mieliśmy. O to chodzi, trzeba pracować nad tym, żeby Tarnobrzeg był kojarzony nie tylko z atakiem, ale także z obroną.
Pokazaliście, że sport jest piękny, bo nieprzewidywalny.
-
Pewnie, że tak. Nie sądzę, by zbyt wiele osób w nas wierzyło. Mam nadzieję, że to będzie punkt zwrotny tego sezonu. To nie był przecież mecz o nic, a o awans do turnieju finałowego Pucharu Polski.
Jest szansa, że znów zagracie z Turowem. Drużyna z Tarnobrzega jeszcze nigdy nie wygrała z tą ekipą, to może być kolejne wyzwanie?
-
Na pewno. Kto się spodziewał, że ogramy Stelmet? My na pewno się nie poddamy, czemu nie mamy powalczyć z innymi. Mam nadzieję, że pójdziemy za ciosem Będziemy śledzić, z kim przyjdzie nam się zmierzyć.
W tym spotkaniu nie brakowało wielu wręcz agresywnych zagrań, sędziowie pozwolili grać. Nie spowodowało to zbędnej nerwowości, bo było wiele takich sytuacji?
-
Sądzę, że to też ranga meczu sprzyjała takiej grze. Nie idzie nam w lidze, chcieliśmy się odbudować i dać sobie trochę adrenaliny. Dla nas to nie tylko wygrany mecz, ale także szansa pokazania się we Wrocławiu. Ten turniej finałowy dla nas naprawdę wiele znaczy.
Co trener powiedział w przerwie?
-
Prowadziliśmy wysoko, ale uczulał nas, żeby trzymać koncentracje. Stelmet pokazał już z Czarnymi, że potrafi szybko odrabiać straty. To jest koszykówka, piękna dyscyplina. Trzeba uważać od początku do końca.
Waszym atutem we Wrocławiu będzie fakt, że wy tak naprawdę już jesteście w tych rozgrywkach wygrani.
-
Pewnie, lepiej się zawsze gra bez presji. Nie będziemy jednak się zadowalać tym, co jest. Jedziemy walczyć i tyle.
Macie wsparcie na obwodzie, dołączył do was Reggie Hamilton. Jak oceniasz tego gracza?
-
Dajmy sobie trochę czasu, to za wcześnie by go oceniać. Nie jest z nami na tyle długo, bym mógł wydać konkretną opinię na jego temat. Zwiększył konkurencję i rotację na obwodzie, to na pewno pomoże. Zawsze się zdarza słabszy mecz czy okres. Będzie miał kto wejść, a to daje większy komfort gry. To się nazywa zespołowość. Nie można opierać gry na 5-6 graczach, bo każdy ma gorsze momenty i to się odbija na zespole.