Niedzielny mecz drugiej kolejki górnej ligi szóstek, pomiędzy Rosą a PGE Turowem, dostarczył niesamowitych emocji. Świadczą o tym zmiany prowadzenia - było ich aż 18 - oraz remisy - 10 odnotowanych przez całe 40 minut. Ostatecznie minimalnie lepsi okazali się gospodarze, po tym jak Korie Lucious skutecznie dobił... własny rzut. Stało się to na 2 sekundy przed końcową syreną, czym wprawił w euforię licznie zgromadzoną publiczność.
Nie mogło być wątpliwości - rzucający okazał się bohaterem spotkania, choć wcześniej spudłował dwie próby "za trzy", dwukrotnie został zablokowany przy wejściu pod kosz, zaliczył także stratę. Ostatecznie zakończył pojedynek z dziewiętnastoma punktami na koncie. Był najlepszym strzelcem swojej drużyny, choć jego skuteczność pozostawiła wiele do życzenia - zaledwie 6/19 z gry.
- Myślę, że wykonaliśmy dzisiaj kawał ciężkiej pracy - podkreślił. Jeszcze w środę Rosa stoczyła równie, o ile nie bardziej zacięty, bo zakończony po dogrywce, bój w Słupsku. Na odpoczynek, regenerację i dokładne przeanalizowanie gry zgorzelczan nie mogła więc co liczyć. - Nie mieliśmy zbyt wiele czasu na przygotowanie się do spotkania z tą drużyną, lecz wiedzieliśmy mniej więcej, co będzie grać i co może pokazać - zaznaczył Lucious.
Choć podopieczni Wojciecha Kamińskiego prowadzili już 80:69, prawie dali się "dogonić" przyjezdnym. - Nie ustrzegliśmy się błędów, w niektórych sytuacjach nie zrealizowaliśmy założeń i nie graliśmy tak, jak powinniśmy, jednak w odpowiednich momentach potrafiliśmy odpowiedzieć rywalom na te pomyłki i to było najważniejsze. Bardzo cieszymy się z tego sukcesu - zakończył 24-latek.