Buczenie na trybunach, impulsywne wypowiedzi, podstawowi zawodnicy sadzani na ławce nie tylko dla odpoczynku, ale i resetu psychicznego. To w hali Bankers Life Fieldhouse w Indianapolis ostatnimi czasy widok coraz częstszy. Atmosfera gęstnieje, bo za winklem faza play-off, a sposobu na wyjście z kryzysu nie widać.
Pacers w rozgrywki 2013/14 weszli z niesamowitym impetem. Wygrali pierwsze 9 spotkań, a na początku grudnia mieli najlepszy bilans w całej lidze (16-1). Do granic możliwości rozdmuchano wielki złoty balon z niebieskim napisem "Beat the Heat". Ekipa prowadzona przez Franka Vogela przez niemal cały sezon utrzymywała się na 1. miejscu w konferencji, ale w pewnym momencie coś pękło i machina stanęła.
Po wytransferowaniu Danny'ego Grangera do Filadelfii zaczęto spekulować, czy w wykonaniu Larry'ego Birda nie było to zbyt ryzykowne posunięcie. Skrzydłowy po problemach zdrowotnych nie rozgrywał może rewelacyjnego sezonu, ale wydawało się, że pogodził się już z nową rolą, a przez kolegów z drużyny wymieniany był jako ten, który w szatni trzyma ich razem. Pesymistyczne hipotezy odstawiono na bok, bo Pacers po trade deadline wygrali pięć kolejnych spotkań, ale tak naprawdę wszystko zaczęło się sypać właśnie wtedy.
Niesiona jeszcze resztką dawnej chemii Indiana wygrała wyjazdowy mecz z Milwaukee Bucks – najgorszą pod względem bilansu drużyną tych rozgrywek – i rozniosła u siebie zdezelowanych LA Lakers. Potem żagle opadły i było już tylko coraz gorzej. Pacers odnieśli jeszcze trzy zwycięstwa, ale zrobili to kosztem ekip ewidentnie tankujących po wysoki wybór w drafcie (Bucks, Celtics i Jazz), a w dodatku średnia różnica punktowa między nimi a rywalami wyniosła raptem 4,3 pkt.
Od tamtego czasu przegrali 12 z 20 meczów. Bez nerwówek nie obyło się także przy okazji wygranych potyczek z Pistons, Sixers, a w środę również z Bucks. Cień drużyny z początku sezonu można było dostrzec jedynie podczas bardzo fizycznego meczu z Heat, który na chwilę przypomniał nam niesamowitą rywalizację z ostatnich finałów konferencji.
Po trade deadline wyraźnie spadła efektywność całego zespołu po obu stronach parkietu. Do 20 lutego Pacers mogli pochwalić się najlepszą obroną w NBA. Tracili średnio 93,9 pkt. na 100 posiadań. Zdobywali ich przeciętnie 102, co było 20. wynikiem w lidze. Od tamtego czasu tracą 102,2 (7. miejsce; +8,3 pkt.) i rzucają 99,7 (29. miejsce!; -2,3 pkt.). To daje nam łączną różnicę aż 10,6 pkt. Bilans przed - 41-13. Bilans po - 13-12...
Trudno doszukiwać się jakichś specjalnych zależności między zamianą Grangera na Evana Turnera a słabą grą Pacers, ale moment rozpoczęcia kryzysu i przeprowadzki skrzydłowego wyraźnie zbiegły się w czasie. Sporo mówiło się też o pogorszeniu relacji między samymi zawodnikami. Roy Hibbert zarzucał kolegom egoizm (choć później z tego żartował), a do dziwnych sytuacji dochodziło między Paulem Georgem i Georgem Hillem. Problemy w ataku związane są również z widocznym spadkiem formy tego pierwszego. Najważniejsze są oczywiście play-offy, ale jeśli w trakcie jednego meczu kibice w Indianapolis potrafią kilkukrotnie obrzucić swoich ulubieńców błotem, to świadczy o skrajnej frustracji. Zresztą przy 23 punktach w 24 minuty przeciwko Hawks słowo frustracja traktować musimy jako typowy eufemizm.
Frank Vogel wszystkim swoim starterom dał w środę wolne. Dla nich - odpoczynek fizyczny i psychiczny. Dla niego - regularny przegląd wojsk przed decydującą fazą sezonu. Skutek raczej nie poprawił nastrojów, bo zwycięstwo z Bucks (bilans 14-64) musiał w końcówce ratować Chris Copeland.
Mimo wszystko Pacers - dzięki problemom głównych kontrkandydatów – nadal są na 1. miejscu na Wschodzie. Mają jednak tylko jedno zwycięstwo (i jeden mecz rozegrany) więcej niż Miami. Obrońcy tytułu terminarz mają nieco łatwiejszy, bo zagrają jeszcze z Hawks, Wizards i Sixers. Pacers natomiast na rozkładzie mają Thunder i Magic. Bardzo możliwe więc, że kwestia przewagi parkietu w Playoffs rozstrzygnie się w piątek w nocy przy okazji bezpośredniego starcia. Pacers vs Heat vol 4!