Wydawać by się mogło, że gdy w kwarcie, w której osłabiony brakiem dwóch zawodników, w tym kluczowego rozgrywającego, ósmy zespół ligi rzuca liderowi i murowanemu faworytowi do gry w finale 20 punktów i tym samym przegrywa różnicą tylko czterech oczek, trener drużyny powinien być zadowolony.
[ad=rectangle]
Nic bardziej mylnego. Trener AZS Koszalin, Igor Milicić, miał wiele pretensji do swoich koszykarzy właśnie co do rozegrania tej części spotkania. - Owszem, wynik był dla nas korzystny, ale niestety zakładaliśmy sobie inną grę. Mieliśmy inne założenia taktyczne i niestety nie wykonaliśmy ich - powiedział szkoleniowiec Akademików.
PGE Turów prowadził nieznacznie 24:20 po pierwszej odsłonie, ale w drugiej dokonał prawdziwej demolki. Wygrywając tę część spotkania aż 27:7, już przed przerwą zapewnił sobie bardzo wysokie prowadzenie. A liczbę 66 punktów (tyle, ile goście zdobyli w całym meczu) przekroczył już w 28. minucie spotkania.
- Wiemy doskonale, że PGE Turów przede wszystkim żyje z tranzycji i zbiórek w ataku. I wiedzieliśmy o tym przed meczem, ale niestety pozwoliliśmy im dosłownie na wszystko w tym meczu. Dopuściliśmy do tego, by byli skuteczni w obu elementach i tym samym sprawiliśmy, że się rozkręcili - dodawał Milicić i trudno się z nim nie zgodzić.
Dziewięć zbiórek w ataku koszykarze ze Zgorzelca zamienili na 15 punktów, a 21 strat gości na 27 oczek. 23 punktów zdobyli ponadto z kontry. Koszalinianie byli słabsi w każdym z tych elementów, odpowiednio: 6, 19 i 16 oczek.
- Gdy Turów rozkręcił się i przyspieszył tempo meczu, niestety było po zawodach. Nasza wąska rotacja, gramy właściwie siódemką koszykarzy, nie dała rady. Teraz musimy odpocząć i znaleźć sposób by w drugim starciu inaczej odpowiedzieć na agresywność Turowa - zakończył trener AZS.
[b][url=http://www.facebook.com/Koszykowka.SportoweFakty]Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!
[/url][/b]