Amerykański środkowy, po dobrych pod względem liczby zbiórek, ale słabszych, jeśli chodzi o zdobycz punktową występach we Włocławku, we wtorek zaprezentował poziom, do którego przyzwyczaił sympatyków Rosy. Dzielił i rządził pod obiema tablicami, zdobywając łącznie 21 "oczek" i zbierając 7 piłek. Kompletnie zdominował bardzo eksploatowanego w dwóch pierwszych spotkaniach Seida Hajricia, a za godnego rywala miał jedynie Danilo Mijatovicia (16 punktów i tyle samo zbiórek).
[ad=rectangle]
Można więc powiedzieć, że Kirk Archibeque wrócił już do pełni sił po kontuzji. Trzeba przyznać, iż po dość długim rozbracie z koszykówką, jaki zaliczył center, jest to tempo godne uznania. Tym rządzą się jednak play-offy, czyli najważniejsza część sezonu.
- To było niezwykle istotne spotkanie dla nas. Wyszliśmy z nastawieniem "przedłuż rywalizację albo umieraj", to było nasze być albo nie być - podkreślił 29-latek po zakończeniu zawodów. Jego słowa znajdują odzwierciedlenie w wyniku - po pierwszych trzech kwartach, gdy rezultat pojedynku był już właściwie przesądzony, gospodarze dali sobie rzucić zaledwie 49 punktów.
Milija Bogicević, tak jak to miało miejsce w drugim starciu, do dyspozycji miał zaledwie siedmiu zawodników. Archibeque nie ukrywa, iż on i koledzy chcieli to wykorzystać. - Od początku meczu byliśmy bardzo agresywni, walczyliśmy na każdym fragmencie parkietu. Mieliśmy świadomość tego, że rywal ma zaledwie siedmiu zawodników w rotacji. Założenia udało się zrealizować - zakończył.
Center zaimponował skutecznością - na 11 oddanych prób "za dwa" chybił zaledwie dwa razy, zaś z linii rzutów osobistych nie pomylił się w ogóle, a stawał na niej trzykrotnie.