Jesteśmy lepszą drużyną niż rok temu - rozmowa z Waldemarem Łuczakiem, prezesem PGE Turowa Zgorzelec

- Stelmet nie jest tak silny, jak rok temu, a my jesteśmy lepszą drużyną niż w tamtym roku. Mam nadzieję, że to da nam pierwsze złoto w historii - mówi Waldemar Łuczak przed wielkim finałem play-off.

Michał Fałkowski: Myśli pan jeszcze o finale z poprzedniego sezonu? W kontekście obecnej sytuacji w lidze to chyba nieuniknione.

Waldemar Łuczak: Porażek w sporcie nie da się wyeliminować, ale zawsze trzeba wyciągać z nich wnioski. I potem te wnioski wcielać w życie, by uniknąć podobnych porażek. Tylko w tym kontekście patrzę dzisiaj na zeszłoroczny finał. Uważam, że zmiany w składzie, które poczyniliśmy od zeszłorocznej finałowej rywalizacji oraz sposób, w jaki od roku przygotowywaliśmy się do ponownej decydującej walki o złoto, potwierdzają, że odrobiliśmy naszą pracę domową. Co do ostatniego finału, to powiem krótko - końcowy rezultat nas zaskoczył. Ale trzeba też oddać rywalowi, że świetnie trafił z formą i w kluczowym okresie grał najlepszą koszykówkę w całym sezonie. Nie sądzę jednak, by wynik 0-4 komukolwiek w Zgorzelcu spędzał sen z powiek - dziś to nie ma już żadnego znaczenia.

Teraz będzie inaczej?

- Tylko wiara w siebie i końcowy sukces może dać zwycięstwo, więc jestem przekonany, że nikt w PGE Turowie nie wątpi, że tym razem to my będziemy górą. Zawsze chcemy wygrywać - dotyczy to w takim samym stopniu zarządu, trenerów, drużyny, kibiców czy nawet sponsorów. Nie zawsze jednak chęci wystarczą, więc nie bawiąc się w typowania powiem, że wszystko wkrótce rozstrzygnie się na parkiecie.

Typować nie będziemy. Ale poproszę o argumenty, wedle których PGE Turów, pana zdaniem, okaże się lepszy od Stelmetu.

- Mówiąc najkrócej - jesteśmy lepszą drużyną niż przed rokiem, jesteśmy bogatsi o doświadczenia dwóch lat w lidze VTB. To musi procentować. Jak wiele naszym graczom daje ogranie na arenie międzynarodowej widać choćby po dyspozycji Damiana Kuliga. Dziś jest o klasę, jeśli nie o dwie klasy lepszym zawodnikiem, niż w okresie, gdy przychodził do Zgorzelca. Świetną pracę wykonuje trener Miodrag Rajković, mamy przynajmniej kilku zawodników, którzy są u nas dłużej niż jeden sezon i w takim momencie jak finał to zgranie, zrozumienie muszą zaprocentować. O pozostałych atutach PGE Turowa nie chcę mówić - wierzę, że pokażemy je na parkiecie. Chcę jednak podkreślić jedno - nasz rywal to bardzo trudny przeciwnik, szanujemy jego osiągnięcia. Choć nie da się ukryć, że w składzie w tym sezonie nie mają tak dominujących indywidualności, jak przed rokiem.

Ma pan na myśli brak koszykarzy pokroju Waltera Hodge'a i Quintona Hosleya?

- Dokładnie. Tym razem takich liderów nie ma, co oczywiście nie oznacza, że Stelmet nie ma dobrych graczy zdolnych do wielkich zwycięstw. Ekipa z Zielonej Góry pozyskała kilku klasowych zawodników, kilku graczy nadal się rozwija i czyni stałe postępy. Ale uważam, że jednak zeszłoroczny zespół był bardziej utalentowany i przez to groźniejszy.

Macie najdłuższą ławkę w lidze. To odegra kluczową rolę?

- Proszę mnie nie pytać o detale. W takich kwestiach niech wypowiadają się zawodnicy czy trenerzy. Jesteśmy lepszym, pełniejszym zespołem niż przed rokiem i wierzę, że to pozwoli nam zagrać na tyle dobrą koszykówkę, by zdobyć pierwsze mistrzostwo w historii naszego klubu.

Zgodzi się pan, że presja jest po obu stronach? W przypadku Stelmetu to oczywiste - broni mistrzostwa. PGE Turów był jednak mistrzem sezonu zasadniczego i numerem jeden po fazie szóstek. Dodatkowo w play-off drużyna nie odniosła jeszcze żadnej porażki.

- Na pewno mieliśmy łatwiejszą drogę do finału, ale uważam, że nie wzięło się to z przypadku. Cały sezon zasadniczy pracowaliśmy na pierwszą pozycję przed play-off i to potem procentuje. Ale czy wywołuje także dodatkową presję? Wciąż to Stelmet broni mistrzowskiego tytułu, a my jesteśmy jedynie pretendentem. Uważam jednak, że nasza gra w tym sezonie daje nam pełne prawo, by myśleć o wywalczeniu tytułu.

Waldemar Łuczak: Jesteśmy lepszym zespołem niż rok temu
Waldemar Łuczak: Jesteśmy lepszym zespołem niż rok temu

Rozpoczynając serię, musicie wygrać dwa mecze w Zgorzelcu. Stelmet, w cudzysłowie, zadowoli się jednym zwycięstwem…

- Pan doskonale o tym wie, że żeby sięgnąć po mistrzostwo, trzeba wygrać cztery razy. Nie jest istotne czy wygra się pierwsze dwa mecze, skoro potem można przegrać kolejne cztery. Dlatego dla nas finał nie skończy się po wygraniu dwóch meczów w Zgorzelcu, czy naszym zwycięskim spotkaniu w Zielonej Górze. Skończy się dopiero wówczas, gdy jeden z zespołów będzie miał na koncie cztery wygrane - i wierzę, że tym razem będzie to PGE Turów.

W zeszłym sezonie zaczęliście finał od stanu 0-2 i choć może nie do końca było już po zawodach, to jednak Stelmet uzyskał przewagę psychologiczną i już nie odpuścił.

- Dla nas nie było po zawodach. W trzecim meczu w Zielonej Górze byliśmy blisko wygranej, która mogła wszystko zmienić. Ale - jak już podkreślałem na początku - do zeszłorocznego finału nie chcę już wracać. Wnioski wyciągnęliśmy, podobnych problemów chcielibyśmy uniknąć. Ale klucz jest inny - nie chodzi o pojedyncze mecze, o to, kto jest gospodarzem, a kto gościem. Chodzi o wygranie całej serii i tylko na tym się koncentrujemy.

Zgorzelec puka do przysłowiowych nieba bram od kilku lat. Ma pan takie myśli: "Jak nie teraz, to kiedy?"

- Wierzę, że po tym finale takie pytania już się nie będą zdarzały, ale proszę też pamiętać, że my nie patrzymy na klub i jego rozwój tylko i wyłącznie przez pryzmat mistrzostwa. Nigdy nie zgodzę się, że bez złotego medalu nie możemy mówić o sukcesach. Klub, także jako firma, cały czas się rozwija. Mocno postawiliśmy na szkolenie, ściągamy do Zgorzelca utalentowanych, młodych graczy, na których kiedyś chcielibyśmy opierać zespół. Wreszcie kończymy budowę hali, która da temu miastu i tej drużynie nową jakość. To wszystko sprawia, że krok po kroku, codzienną pracą, zmieniamy koszykarską rzeczywistość Zgorzelca i PGE Turowa. A złoto? Oczywiście, że czekamy na ten najcenniejszy medal, ale z drugiej strony naprawdę chyba na palcach jednej ręki można policzyć zespoły, które w ostatnich kilkunastu latach kilka razy były w finale - Śląsk, Prokom Trefl, potem już po podziale Asseco i Trefl, może jeszcze Anwil. Żartując powiem, że każdemu szczerze życzę takiego braku sukcesów jak sześś tytułów wicemistrza Polski.

"PGE Turów nie jest moim ulubionym klubem i to wiadomo od jakiegoś czasu. Trudno mi komentować ostatnie wydarzenia, bo nie jestem w tej sprawie obiektywny. Nic się nie dzieje bez powodu, w życiu nie ma przypadków. Kto wiatr sieje, ten zbiera burzę" - takie słowa padły z ust Janusza Jasińskiego w styczniu, gdy jeden z dziennikarzy zapytał go o ocenę tzw. "afery infuzyjnej" w PGE Turowie. Ma pan czasami wrażenie, że właściciel Stelmetu bardzo personalnie traktuje rywalizację z klubem, któremu pan prezesuje?

- Naprawdę nie chciałbym komentować wypowiedzi pana Janusza Jasińskiego na temat naszego klubu. Dlatego odpowiem krótko - nie ma obowiązku, by każdy lubił PGE Turów i ja od naszego finałowego przeciwnika nie mogę tego wymagać. I co do komentarza to będzie wszystko. Od siebie powiem tylko, że ja natomiast bardzo ceniłem i cenię klub z Zielonej Góry. Wiem, jaką długą drogę odbył zespół Stelmetu w naprawdę krótkim okresie czasu - z I ligi do Euroligi. Wiem, jak trudno zaistnieć w europejskiej koszykówce i jak wiele dla pozycji całego polskiego basketu znaczą zwycięstwa ze Sieną, Bayernem Monachium czy Walencją. Uważam jednak, że miejsce na naszą rywalizację jest na boisku, a nie w mediach. I niezależnie od komentarzy czy wypowiedzi rywala tego będziemy się trzymać.

Ciężki sezon za wami: "afera kolanowa", "afera infuzyjna", serie kontuzji. Tymczasem gracie w finale play-off. Czuje pan, że zagraliście trochę na nosie tym, którzy krytykowali PGE Turów?

- Mam nadzieję, że ten temat pojawia się ostatni raz - w każdym razie ja nie mam zamiaru więcej się do tych kwestii odnosić. Żadnej z tych afer nie było, bowiem każdorazowo zarzuty wobec klubu zostały oddalone. I taki werdykt dla mnie kończy sprawę. A czy nam to przeszkadzało w trakcie rozgrywek? Oczywiście, bo z jednej strony burzyło spokój w zespole, a z drugiej - sporo czasu, zamiast na szkolenie, treningi czy regenerację, poświęcaliśmy na odpieranie zarzutów. Paradoksalnie jednak taka nagonka na nasz klub scementowała i wzmocniła zespół oraz motywowała wszystkich, by na parkiecie odpowiedzieć na zarzuty naszą grą. I to spowodowało, że ostatecznie jesteśmy tu, gdzie jesteśmy - zaczynamy walkę o mistrzostwo Polski.

[b][url=http://www.facebook.com/Koszykowka.SportoweFakty]Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

[/url][/b]

Komentarze (130)
avatar
Ulonkana
28.05.2014
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
"Adam Romański podczas ostatniej transmisji z Sopotu zaryzykował tezę, że tak grającego Stelmetu, jak w trzecim meczu półfinałowym z Treflem nie jest w stanie zatrzymać żadna drużyna w Polsce." Czytaj całość
avatar
Tomyy
27.05.2014
Zgłoś do moderacji
3
2
Odpowiedz
No cóż, muszę przyznać, ze Łuczak ma sporo racji i Janusz Jasiński powinien się od niego nauczyć panować nad emocjami. Bo mistrzostwo to nie wszystko i świat się na nim nie kończy. 
avatar
wąż
27.05.2014
Zgłoś do moderacji
1
4
Odpowiedz
Nowy Timeout przed finałem :D 
avatar
fear
27.05.2014
Zgłoś do moderacji
8
2
Odpowiedz
Bardzo ciekawe wnioski wyciągnął Pan Prezes. Pytanie czy aby napewno słuszne. Po przeczytaniu tego artykułu nachodzi człowieka kilka myśli. Po 1 - na jakiej zasadzie wszyscy twierdzą, że stelme Czytaj całość
avatar
RRRRRR
27.05.2014
Zgłoś do moderacji
9
4
Odpowiedz
Po przeczytaniu wypowiedzi Łuczaka i JJ-a z Stelmetu widać różnice poziomów :) A może JJ po prostu jest za krótko w koszykówce i nikt go jeszcze nie nauczył pokory, czas na Turów aby to zmienić Czytaj całość