Łukasz Ostruszka: Sprawiał pan podczas meczu wrażenie skrajnie zestresowanego.
Wojciech Kozak: Jak na każdym meczu. W tym sezonie oprócz tego, że momentami gramy naprawdę dobrą koszykówkę, to mamy też dużo szczęścia. Dwa lata temu przegraliśmy masę spotkań jednym bądź dwoma punktami. Teraz karta się odwraca i wygrywamy końcówki.
Czuje się pan troszkę jak polski Mark Cuban?
- Nie, dlaczego miałbym się tak czuć?
Bo jest pan prezesem klubu koszykarskiego. To dla pana pasja, czy biznes?
- To tylko pasja, żaden z tego biznes. Koszykówkę, szczególnie w Warszawie, trudno organizować, bo jest mało pieniędzy, które udaje się znaleźć. Były złote czasy, na początku tego wieku, kiedy sponsorzy przeznaczali na kosza do 8 milionów złotych rocznie, teraz nasz budżet to 2 miliony. Wszystkich ludzi pracujących w klubie łączy pasja, to jest codzienna walka o to, by to wszystko przetrwało, to walka o to, żeby na czas wypłacać należności i utrzymywać stabilność.
To czym zajmuje się pan poza prowadzeniem klubu?
- Polonia zajmuje mi lwią część mojego życia. Ja nie żyję z koszykówki, nie zarabiam na klubie. W związku z tym prowadzę jakieś inne, poboczne działalności, które pozwalają mi się w życiu utrzymać. Przeznaczam na nie jednak dużo mniej czasu.
Dlaczego jest taki problem z mobilizacją kibiców w Warszawie? To duże miasto, olbrzymi potencjał, na czym więc polega problem?
- Problem polega na tym, że w tym mieście jest wiele innych rzeczy do robienia. Aby konkurować z taką liczbą kin, teatrów, klubów, restauracji, kawiarni, trzeba grać na naprawdę wysokim poziomie. Pamiętam, że w czasach, gdy biliśmy się o medale PLK, na jednym meczu z Prokomem w hali Torwar zjawiło się 5 tys. kibiców. Dziś walczymy w drugiej części tabeli i to powoduje, że na mecze chodzi mniej ludzi. Myślę jednak, że i na tę drużynę warto przychodzić, ja tego bym bardzo chciał. Na najlepsze mecze przychodzi 2 tys. ludzi i ten pułap jest do osiągnięcia. Po drugie potrzebna jest hala z prawdziwego zdarzenia, taka na kilka tysięcy ludzi, w której odbywałyby się mecze wszystkich sportów zespołowych w Warszawie.
Czy zwraca się pan teraz pośrednio do władz miasta? Ostatnio postanowiono przeznaczyć olbrzymie pieniądze na stadion Legii.
- Nie chcę wchodzić w politykę. Byłem politykiem i z polityką skończyłem. Jestem zadowolony ze współpracy z miastem Warszawa. Wspólnie realizujemy program "Warszawa miastem koszykówki", współpracujemy ze szkołami. Mogę się we własne piersi uderzyć, bo kiedy byłem prezydentem Warszawy, to nie rozpocząłem budowy takiej hali, ale były wtedy trochę inne warunki finansowe. Nie chodzi o to, czy pieniądze idą na Legię czy inny klub, bo uważam, że Warszawie jest potrzebny taki stadion z prawdziwego zdarzenia. Ale jest też potrzebna hala do koszykówki, siatkówki, piłki ręcznej. Myślę, że gdyby miasto zdecydowało się np. na stulecie Polonii w 2011 roku taką halę wybudować, to byłaby to rewelacja.
Proszę powiedzieć jakie są związki organizacyjne z piłkarską Polonią?
- Nie ma żadnych, to dwie odrębne spółki. Jesteśmy jedną Polonią, bo gramy pod wspólnym szyldem. Zgodnie z dzisiejszą strukturą sportu, w ligach zawodowych muszą być spółki prawa handlowego, spółki akcyjne, Mamy innych akcjonariuszy, bo to się wiąże zwykle ze sponsorami. U nas struktura akcjonariuszy jest bardziej rozproszona, a piłkarska Polonia, z tego co wiem, ma teraz tylko jednego akcjonariusza – firmę J.W. Construction.
A jakie są związki z Polonią 2011?
- Takie same, jak w przypadku piłki. Polonia 2011 zajmuje na mapie koszykarskiej istotne miejsce, myślę że w tym sezonie jest szansa nawet na walkę o ekstraklasę. To co robi ten klub jest naprawdę bardzo fajne, widać ciężką pracę tych ludzi.
Możecie w jakiś sposób korzystać z zasobów zawodników tego klubu?
- Na takiej samej zasadzie, jak z zawodników innych drużyn, którzy pojawiają się na rynku transferowym. Oni postawili sobie za cel wychowanie młodych graczy i to realizują. Są tam też doświadczeni koszykarze, jak Leszek Karwowski, który przez wiele lat grał u nas i ja zawsze będę się o nim bardzo dobrze wypowiadał.
Wracając do spraw bezpośrednio związanych z pana klubem. Wszyscy wypowiadają się dość asekuracyjnie o celach na ten sezon, tymczasem Polonia gra fantastycznie. Tak trafionego składu nie było od bardzo dawna. Może medal?
- Będziemy walczyć o wszystko, ale są zespoły silniejsze od nas, nie składamy jednak broni. Skład to dzieło trenera Kamińskiego i dyrektora Pawlaka. To co zrobili w tym roku zasługuje na zdjęcie czapek z głów. Polonia od lat jest zespołem walki, bo od wielu lat z dużo mniejszym budżetem potrafimy wygrywać z klubami dużo bogatszymi. Tegoroczny zespół to mieszanka doświadczenia i młodości. Jest Mike Ansley, najstarszy w PLK...
...a porusza się po parkiecie fenomenalnie.
- To prawda. Greg Harrington do młodych też nie należy. Przemek Frasunkiewicz to ikona polskiego kosza. Ale są też młodzi, jak Kamil Łączyński. Mamy wielu graczy ze Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Warszawie, z ośrodka, który pomagałem tworzyć.
Czy zamierza się pan jakoś zaangażować w organizację meczów Eurobasketu w Warszawie?
- Bardzo chętnie. Jeszcze jako członek zarządu PZKosz miałem okazję współpracować przy tworzeniu pierwszych planów organizacji tego turnieju. Pomogę na zasadach wolontariatu. Jestem za tym żeby te mistrzostwa wykorzystać do promocji koszykówki.
Myśli pan o karierze w związku?
- Byłem już w zarządzie PZKosz, mam ten etap za sobą. Robiłem w życiu wiele różnych rzeczy, potrafiłbym obdarować wiele innych osób moimi doświadczeniami. Wyleczyłem się z wszelkich ambicji. Dzisiaj chcę się poświęcić Polonii, chcę robić to do czego Polonia jest predysponowana...
Tylko czy serce wytrzyma? Zawał chyba blisko mówiąc szczerze...
- Najsłabszym moim ogniwem jest moje zdrowie. Serce może zasłabnąć, ale mam nadzieję, że to się nie stanie.