To miał być zespół, który się nie podda - rozmowa z Wojciechem Kamińskim, trenerem Polonii Warszawa

Zawodnicy mówią o nim "swój chłop”. Zaangażowany i przygotowany, a dodatkowo potrafi to, co myśli ułożyć w ładne zdania po angielsku. To wbrew pozorom nie jest powszechne zjawisko wśród polskich trenerów. Pasjonat, który między treningami uczy w podstawówce.

Łukasz Ostruszka: Zdaje pan sobie sprawę z tego, że gdyby nie dwie pechowe porażki, to bylibyście daleko z przodu przed rywalami?

Wojciech Kamiński: Mam świadomość tego, że gdybyśmy nie wygrali meczów z dogrywkami, to mielibyśmy zupełnie inny bilans, bylibyśmy gdzieś w środku tabeli. Patrzymy w tabelę, bo każdy patrzy w tabelę, ale dla nas najważniejsze jest wygranie każdego meczu, trochę według dewizy Adama Małysza.

Dla pana szklanka jest do połowy pusta, ja myślę, że jest ona w połowie pełna. Tak szczerze, jakie są cele Polonii?

- W zeszłym sezonie też graliśmy dobrze, przyszły kontuzje i wszystko się zawaliło. Ten skład jest budowany za bardzo małe pieniądze...

Najmniejsze w lidze?

- Albo najmniejsze, albo drugie od końca. Podkreślam, gramy za małe pieniądze, nie mamy tytularnego sponsora. Nie chcę pompować balonu, mówić że nagle gramy o medal. Jasne że każdy o to walczy i takie cele sobie stawia, ale sezon jest naprawdę długi, dopiero kończy się pierwsza runda.

A jest szansa na pojawienie się sponsora tytularnego?

- Myślę, że jakaś jest. Mamy na razie pieniądze, które gwarantują nam spokojny byt w lidze i z tego się cieszymy. Na pewno każdy sponsor - bez względu na to czy jest za 10, 20, 50 tysięcy lub za milion - jest w klubie mile widziany.

Zmieniając temat, słyszymy ostatnio o przygodach trenera Urlepa z Toronto Raptors, był tam na stażu. Czy ma pan podobne doświadczenia?

- Nie mam. Jeździłem tylko na kliniki trenerskie w Polsce. Moim zdaniem kliniki to fajna sprawa, ale najważniejsza jest indywidualna praca nad sobą. Obserwuję pracę innych, czytam, oglądam mecze. Na początku wchłaniałem dużo teorii. Wiadomo, że teoria bez praktyki nie zadziała.

A trenowanie to pana jedyne zajęcie?

- Uczę jeszcze w szkole podstawowej. Mógłbym pozwolić sobie żyć tylko z koszykówki, ale praca z dzieciakami to dobra odskocznia. Spotykam się z ludźmi, którzy wykonują ciężki zawód. To daje mi świadomość tego, jak wielki dar otrzymałem od Boga. Mogę zajmować się też trenowaniem, prowadzić drużynę w ekstraklasie.

Jak wygląda dzień typowego trenera z ekstraklasy?

- Typowo. Chyba tylko wstaję później niż inni, czyli przeważnie po 8. W szkole zajęcia mam najczęściej po 9. Później trening, znowu praca w szkole i wieczorny trening. Czasem wracam późnym wieczorem do domu.

Orientuje się pan, jakie są widełki płacowe trenerów w polskiej lidze?

- Nie mam pojęcia. Szczerze mówiąc się tym nie interesuję.

Można z tego spokojnie żyć?

- Na pewno można. Wszystko zależy od tego, jak się żyje, jak się wydaje pieniądze.

Wracając do Polonii, jakim kluczem posługiwaliście się w doborze zawodników do tegorocznego składu?

- Pieniądze, pieniądze, jeszcze raz pieniądze. Chcieliśmy doświadczonych koszykarzy za nieduże pieniądze. Zależało nam na tym, żeby mieć czterech wysokich graczy, bo wiedzieliśmy, że Mike nie będzie w stanie sporo grać, to samo jest z Mariuszem. Wszystkich dobrze znamy. Wiedzieliśmy że Kevin będzie zbierał, a Przemek Frasunkiewicz zawsze walczył. To miał być zespół, który się nie podda i jak widać taki właśnie jest.

Komentarze (0)