Czas na prawdę i zmiany - rozmowa z Romanem Ludwiczukiem

Mimo, że minęły prawie 4 lata odkąd Roman Ludwiczuk nie jest już prezesem PZKosz to w końcu postanowił wyłożyć karty na stół. W rozmowie ujawnia między innymi bilanse finansowe za lata 2006-2010.

W tym artykule dowiesz się o:

Mateusz Zborowski: Wie pan, że to nie będzie łatwa rozmowa?

Roman Ludwiczuk: Spodziewam się, że ta rozmowa do łatwych należeć nie będzie, ale w życiu nie zawsze jest kolorowo.

Zacznijmy w takim razie od spraw bieżących. Bachański, Sęczkowski, Zieliński. A gdzie Roman Ludwiczuk?

- Roman Ludwiczuk swoje w koszykówce jak na razie zrobił. Oczywiście jestem do dyspozycji każdego z tych trzech panów w zależności od tego, kto wygra wybory. Roman Ludwiczuk nie chce też być kontrkandydatem dla Grzegorza Bachańskiego uznając to, co powiedział parę miesięcy temu, że jak się pojawi kandydat, który może wyprowadzić związek na prostą, może dać dużo doświadczenia i kontaktów, to on się wycofa. Więc skoro pojawił się taki kandydat na horyzoncie to oczekuję, że Grzegorz Bachański zachowa się tak jak zapowiadał.

Kogo ma pan na myśli mówiąc pojawił się taki kandydat?

- Dla mnie zarówno Maciej Zieliński jak i Przemysław Sęczkowski są takimi kandydatami.
[ad=rectangle]
Co jeżeli pan Bachański stwierdzi, że jednak ma coś jeszcze do zrobienia w polskiej koszykówce?

- Kolejny raz w takim razie pokaże co warte są jego słowa i deklaracje.

Nie ma pan takiego poczucia wewnętrznego rozbicia? Z jednej strony faktycznie silna konkurencja, ale z drugiej czy ten pana charakter nie kazał jeszcze iść do przodu?

- Myślę, że jeszcze wszystko przed nami. Roman Ludwiczuk będzie funkcjonował w koszykówce. Takie przynajmniej mam plany. To jest dyscyplina sportu, którą bez wątpienia kocham i której poświęciłem mnóstwo czasu i energii. Nadal jest dla mnie bardzo ważna i nie ma znaczenia z jakiego poziomu i stanowiska będę mógł tej dyscyplinie pomagać.

Koszykarski okrągły stół - propozycja Sęczkowskiego i Zielińskiego trzeba przyznać, że na pewno ciekawa, ale z drugiej strony pojawiły się głosy, że zamiast łączyć dzieli środowisko koszykarskie. Takie wrażenie można odnieść po zapoznaniu się z listem otwartym Grzegorza Bachańskiego.

- Nie wiem na czym ma polegać to dzielenie. Niewątpliwie największym partnerem Polskiego Związku Koszykówki jest Ministerstwo Sportu i Turystyki. Trzeba być otwartym na dialog, a taka rozmowa na pewno jest potrzebna. Nie można ciągle słuchać, ze Ministerstwo "nie dopieszcza" PZKosza. Warto przed podjęciem decyzji o wyborze nowego prezesa wiedzieć na czym związek stoi. Ja myślę, że pan minister Andrzej Biernat, który jest wielkim fanem koszykówki, bardzo chętnie weźmie udział w takiej dyskusji. Koszykówka jest dyscypliną popularną i na pewno jest bardzo ważna dla Ministerstwa. Natomiast dochodzą informacje, że wysokości dofinansowań nie są na takim poziomie jakiego życzyłby sobie związek, więc warto usiąść do stołu i wyjaśnić pewne kwestie. Być może taka debata da pewien obraz nie tylko Ministerstwu, ale i działaczom koszykarskim zwłaszcza tym, którzy zostali zaproszeni. Mam tutaj na myśli między innymi Prezesów Okręgowych Związków Koszykówki.

Grzegorzowi Bachańskiemu brakuje przy tym okrągłym stole przedstawicieli klubów sportowych, ponieważ to one są według niego najważniejszym elementem w procesie szkolenia.

- Grzegorz Bachański niejednokrotnie używa stwierdzeń, że takim okrągłym stołem są walne zebrania sprawozdawcze w związku. Powiada, że inicjatywa dzieli środowisko, bo nie ma klubów sportowych, ale może warto przypomnieć panu Bachańskiemu, że to on był inicjatorem zmiany statutu PZKosz, który wyeliminował z tego okrągłego stołu kluby pierwszoligowe. Tych drużyn zarówno w lidze męskiej jak i żeńskiej jest bardzo dużo. W związku z powyższym ten głos został ucięty przez pana prezesa. Rozumiem, że tych delegatów było bardzo dużo, bo na zebraniach pojawiało się ponad 200 osób, ale wtedy można było dyskutować. I właśnie większą część delegatów stanowili przedstawiciele klubów i dlatego stwierdzenia, że brakuje klubów sportowych wyglądają śmiesznie na tle faktów.

A jak pan skomentuje zapytanie Grzegorza Bachańskiego o doświadczenie pozostałej dwójki kandydatów?

- To zapytanie pana Bachańskiego mnie trochę "zamurowało", bo nie chce mi się wierzyć, żeby pan Bachański doświadczenia kontrkandydatów nie znał i nie doceniał. Najchętniej odesłałbym prezesa PZKosz na portal Wikipedia.pl, ale krótko powiem Maciej Zieliński - zawodnik, reprezentant Polski, prezes sekcji koszykówki WKS Śląsk Wrocław, który w ciągu ostatnich czterech lat odbudował klub od II ligi do Ekstraklasy. Przemysław Sęczkowski - od 2008 roku prezes koszykarskiego klubu Asseco Gdynia, w tym czasie wybierany na menadżera roku w Eurolidze. Człowiek, który w ostatnich latach postawił na młodzież i polskich koszykarzy. Znakomity menadżer i wiceprezes zarządu jednej z największych firm w Polsce jaką jest Asseco Poland. Na tle tych doświadczeń blado wypada doświadczenie sportowo-zawodowe pana Grzegorza Bachańskiego. Poza sędziowaniem i to daleko idącym od poziomu jaki prezentowali między innymi Wiesław Zych, Krzysztof Koralewski czy Zbigniew Szpilewski to w karierze zawodowej związanej tylko i wyłącznie z działalnością w związku raczej tych dokonań za wiele nie ma patrząc na lata 2000-2006 i obecne zarządzanie związkiem.

"Ok", mały flashback do 2011 roku. Grzegorz Bachański wygrywa wybory po czym stwierdza: "Ludwiczuk pozostawił po sobie złą sytuację finansową. PZKosz jest zadłużony. Opowieści o nadwyżkach i zyskach są wyssane z palca" - słowa obecnego prezesa po wyborach, po których objął władzę. Jak to w końcu było? Cały czas przewija się te magiczne 9 milionów długu, o których przypomina obecny prezes. Może czas w końcu zmierzyć się z faktami?

- W 2011 roku było 3,2 miliona, innym razem 9 milionów, a na Komisji Sportu, na której obecny był Grzegorz Bachański pojawiła się nawet kwota 14 milionów. Mogę to delikatnie nazwać "nieprawdą". Musielibyśmy się cofnąć do 2000 roku. Ja wiem, że to szmat czasu, bo aż 14 lat, ale może to pozwoli kibicom i czytelnikom spojrzeć wiarygodnie na to co się działo i przypomnieć pewne fakty Grzegorzowi Bachańskiemu. W 2000 roku reprezentowałem na forum PZKosz kluby pierwszoligowe i dostałem propozycję wejścia do zarządu, do którego zresztą zostałem wybrany. W tamtym czasie poznałem Grzegorza Bachańskiego. Nie miałem okazji spotykać się wcześniej z Grzegorzem z racji takiej, że Górnik Wałbrzych, klub w którym pełniłem rolę prezesa grał w ligach niższych niż te, które sędziował pan Bachański. W 2000 roku schedę w PZKosz po profesorze Kajetanie Hądzelku przejął pan Marek Pałus i z tego co pamiętam PZKosz miał w kasie 500 tysięcy na plusie i nie miał żadnych zobowiązań. Pan Grzegorz Bachański swoją zawodową karierę związał tylko z PZKosz. Od 1993 roku pracuje nieprzerwanie w związku, a od roku 2000 pełnił funkcję dyrektora biura PZKosz, a później był Sekretarzem Generalnym i łączył tą pracę z sędziowaniem, co wiązało się z dużymi nieobecnościami o czym często mówiliśmy na posiedzeniach Zarządu. Marek Pałus przez pewien okres swojej kadencji pełnił funkcję prezesa społecznie. I to właśnie Grzegorz Bachański miał wpływ na to jak wyglądał PZKosz. To pod koniec 2005 roku między innymi właśnie pan Bachański przyszedł do mnie i powiedział, że trzeba podziękować panu Pałusowi, bo w związku źle się dzieje, po 5 latach współzarządzania przez Bachańskiego! Po rezygnacji ówczesnego prezesa jak policzyliśmy finanse, to związek miał ponad 7 mln długu. To tylko kwota, którą PZKosz miał wobec różnych partnerów od biura olimpijskiego przez federacje aż po dostawców sprzętu i hotele. I to nie były jedyne zobowiązania. Czekała nas zapłata 3 mln euro za prawo organizacji ME w roku 2009 oraz koszt organizacji tego turnieju. Więc używając metodologii i sposobu liczenia Grzegorza Bachańskiego mogę powiedzieć, że przejmowałem związek w 2006 roku z następującym zadłużeniem: 7 mln w kasie, 3 mln euro wobec FIBA oraz około 25 milionów z tytułu organizacji ME, to tak na szybko licząc daje nam ponad 40 mln. To był stan posiadania PZKosz w kwietniu 2006 roku. Za każdy rok mojej prezesury były przeprowadzane bilanse finansowe. I tak:
- w 2006 zamknęliśmy rok kwotą plus 3 514 885 PLN,
- w 2007 kwotą plus 445 608 PLN,
- w 2008 kwotą minus 1 507 221, ale strata wiązała się z dużymi kosztami poniesionymi z tytułu organizacji ME,
- w 2009 kwotą plus 4 252 750,
- w 2010 minus 3 270 115, według wyliczeń obecnego prezesa, ale przyjmuje tą kwotę z zaznaczeniem, że w tej kwocie była częściowa opłata wniesiona do FIBA z tytułu organizacji ME kobiet plus organizacja przygotowań reprezentacji kobiet do ME 2011 a był to rząd wysokości ponad 600 tysięcy oraz wszystkich kadr młodzieżowych, które były realizowane według zapotrzebowania składanego według trenerów tychże kadr. Warto również wspomnieć koszty związane z organizacją ME kobiet 2011 takich jak losowanie w Łodzi, losowanie grup młodzieżowych w Krakowie oraz wysokie koszty zgrupowań reprezentacji męskiej w Łodzi w ramach promocji ME kobiet 2011.

Sumując  te wszystkie kwoty za czasów mojej kadencji w latach 2006-2010 bilans finansowy PZKosz wynosi 3 435 907 PLN na plusie. Mogę w tym miejscu tylko sarkastycznie powiedzieć: Przepraszam Grzegorzu, że nie spłaciłem za Ciebie wszystkich długów.

Słyszeliśmy również o tym po co nam były te ME kobiet 2011, że jest to niepotrzebna impreza, że generuje tylko bezsensowne koszty. Ja mogę przypomnieć, że kończąc kadencję PZKosz miał przygotowane 3 umowy z miastami na kwotę 9,5 mln. I ta kwota praktycznie w 80 procentach zamykała koszty organizacji tej imprezy. Co się działo później to już nie biorę za to odpowiedzialności. Ja mogę powiedzieć, że ME 2009 zamknęliśmy kwotą plus 4 miliony. Jak było w 2011? Na to pytanie musi już sobie odpowiedzieć pan Bachański, ale jak sobie przypominam jego słowa to chciał tylko wygrać z Romanem Ludwiczukiem.

A słowa Grzegorza Bachańskiego, że w 2011 roku PZKosz przypominał "Powstanie Warszawskie"? Czy to nie za mocne słowa?

- Te porównanie na pewno jest bardzo niefortunne. Grzegorz Bachański jest znany z krasomówstwa jak i ze składania różnych obietnic. Dokładnie pamiętam jak w roku 2011 mówił, że w przeciągu 2-3 miesięcy pojawią się nowi sponsorzy. Jak zwykle nic z tego nie wyszło. Cóż ja mogę powiedzieć? Jeżeli człowiek, w tym wypadku "filozof i znakomity znawca koszykówki i menadżer" – uważa, że jedynym argumentem jest to, że zastał związek zadłużony to musi sobie przypomnieć, że zastał związek oddłużony o prawie 60 procent tego, co zostawili po sobie .
[nextpage]
"Roman Ludwiczuk to pracuś. Był wszędzie i ostatnią rzeczą jaką można o nim powiedzieć to, że był leniem. Od szóstej rano bywał już na nogach i zabierał się do pracy. Kiedyś tego nie doceniałem, teraz go podziwiam, że tak mocno mu się chciało" - chyba miłe słowa? Tak Piotr Kwiatkowski odniósł się niedawno do pana rządów w jednym z wywiadów.

- Pamiętam taką sytuację z meczów reprezentacji Polski, które rozgrywaliśmy w 2009 roku z Chorwacją przed ME. Mieliśmy przyjemność na tych meczach gościć Ministra Sportu, Wicepremiera i między innymi pana Andrzeja Biernata w innej funkcji. Była taka sytuacja, że firma ochroniarska nie radziła sobie z pilnowaniem wyznaczonych stref i wszyscy wchodzili na parkiet, nie było zabezpieczeń. I ja wtedy zszedłem z tych trybun, zostawiając gości i poszedłem zrobić odprawę. Wspominam to z żartem, bo ile razy spotkam osoby, które były obecne na meczu śmieją się, że zostawiłem premiera, ministra i poszedłem nadzorować pracę. Taki mam charakter i chyba już się nie zmienię. Bardzo sobie cenię tamten czas. Zwykle przychodziłem do związku przed 7 i piliśmy kawę z panią sprzątającą, a później każdy brał się do pracy i robił swoje. O godzinie 8 zjawiali się pracownicy, a był to okres, który wymagał wytężonej pracy, bo do drzwi dobijali się komornicy, którzy czekali na spłatę zaległości. Poświęcaliśmy dużo czasu na rozmowy z wierzycielami, a także na podpisywanie ugód. Nie była to łatwa sprawa. Musieliśmy ciężko pracować, aby wyprowadzić związek na właściwą drogę. Warto nadmienić, że reprezentacja Polski w tym czasie awansowała po 10 latach na ME, bo ostatni raz graliśmy na tak dużym turnieju w 1997. Panowała świetna atmosfera. Bardzo mocno pomagał nam wtedy ówczesny prezes PLK - pan Janusz Wierzbowski. Niejednokrotnie było tak, że dzwoniłem do Janusza i prosiłem o pożyczkę kilkuset złoty lub kilku tysięcy złotych, które wręczałem komornikom żebyśmy mogli normalnie pracować. Ale pomimo tych problemów uważam, że był dobry i integracyjny czas dla polskiej koszykówki. Dużo doświadczenia wnosili ludzie z PLK tacy jak Zbigniew Polatowski, Wojciech Kozak, Kazimierz Wierzbicki, Andrzej Twardowski, Waldemar Łuczak czy Krzysztof Szumski. To była świetnie zorganizowana grupa i każdemu wtedy zależało na koszykówce.

Siedząc dziś i wracając pamięcią do tamtych czasów. Nie ma pan czasem wrażenia, że coś mógł pan zrobić inaczej? Niekoniecznie lepiej ale inaczej? Przychodzą takie myśli do głowy czy nie lubi pan rozpamiętywać?

- Są takie dwa tematy, które nie dają mi spokoju. Często siedzę i się zastanawiam jak to by mogło być gdybym podjął inne decyzje. Pierwsza rzecz to okres przed ME. Do tej pory nurtuje mnie pytanie czy dobrze zrobiłem dziękując Andrejowi Urlepowi za prowadzenie reprezentacji i powierzając ją w ręce Muli Katzurina. Tak wiele nam nie zabrakło żebyśmy zagrali w najlepszej ósemce. Przegraliśmy minimalnie mecz z Serbami, tak niewiele brakowało żebyśmy to właśnie my i awansowali dalej i kto wie może byśmy mieli tyle szczęścia co oni i zameldowali się w czwórce. Mieliśmy bardzo dobry zespół w optymalnym składzie.

Drugą rzeczą jest rozstanie się z Januszem Wierzbowskim jako prezesem PLK. Cały czas zastanawiam się jak to by mogło wyglądać gdyby Janusz pozostał na swoim stanowisku. PLK w jego czasach, miał świetnego partnera jakim był Dominet Bank, były wielomilionowe kontrakty czym zarządzał jednoosobowy zarząd. Ligę pokazywała otwarta telewizja. Pamiętam nawet taką sytuację jak rozmawiałem z panem Marianem Kmitą i wspominaliśmy mecz Gwiazd we Wrocławiu, którego oglądalność była na poziomie 1 miliona widzów. I zastanawialiśmy się ile więcej widzów mogłoby być w otwartym kanale. Dzisiaj o tym możemy tylko pomarzyć. Dzisiaj zastanawiam się czy to było dobre rozwiązanie czy nie należało jeszcze dać Januszowi Wierzbowskiemu czasu żeby spróbował przeprowadzić PLK przez ten trudny okres. Tym bardziej, że udało mi się zachęcić do współpracy, jak życie pokazało w dłuższym wymiarze czasowym taką firmę jak Tauron.

Zawsze miał pan pod górkę z tymi mediami? Frustrujące czy mobilizujące?

- Nie byłem rozpieszczany przez media, a zwłaszcza przez 2-3 dziennikarzy. Być może nie organizowałem śniadań i dlatego tak było, ale nie mogę narzekać bo polska koszykówka w tym czasie była dobrze pokazywana. Udało się nam się dużo zrobić w tym czasie. Jest kilku dziennikarzy, z którymi zawsze miło mogę porozmawiać, a że niektórzy mieli swój pogląd na moją osobę trudno się mówi. Każdy z nas ma swoje wady i zalety. Ja też nie muszę wszystkich kochać tak samo jak nie wszyscy muszą kochać mnie.

- Przepraszam Grzegorzu, że nie spłaciłem za Ciebie wszystkich długów - mówi sarkastycznie Ludwiczuk
- Przepraszam Grzegorzu, że nie spłaciłem za Ciebie wszystkich długów - mówi sarkastycznie Ludwiczuk

Nawiązuję do takich spraw, ponieważ po Grzegorzu Bachańskim tak już "nie jadą" kolokwialnie mówiąc. Z czego to wynika?

- Musi pan kolegów zapytać dlaczego zmienili zdanie (śmiech). Może z racji tego, że niektórzy w bliższym stopniu współpracują z polską koszykówką niż to miało miejsce kiedyś.

To nie wynika trochę z tego, ze jednak obawiamy się ciągle liderów charyzmatycznych, twardo stawiających na swoim, którzy dążą do postawionego sobie celu. I nie mam na myśli tutaj tylko sportu.

- Na pewno w tym coś jest. Osoby, które wiedzą czego chcą i stawiają sobie jakieś cele, do których dążą są na "świeczniku" i  takie osoby są najczęściej łakomymi kąskami dla mediów i nie zawsze są "lubiane".

Pana już nie ma cztery lata w związku, a jak wygląda obecnie obraz koszykówi? Progres? Regres?

- Trochę nam to "siadło" tak mi się wydaje. Moja ocena też jest oceną subiektywną. Co ja mogę powiedzieć? Weźmy pod lupę ligę. Parę lat temu hale były pełne, było więcej entuzjazmu wśród kibiców, dzisiaj wygląda to różnie. Weźmy również pod uwagę promocję dyscypliny, że mecz reprezentacji Polski to jest święto a przynajmniej powinno świętem być. Z całym szacunkiem, ale jeżeli takie mecze organizuje się w hali mogącej pomieścić 200-300 osób to jest to deprecjonowanie całej dyscypliny. Konkretnie mam na myśli mecze w ramach eliminacji do ME kobiet, które były rozgrywane we Władysławowie, choć to piękne miejsce a ośrodek COS-u bardzo przychylny naszej dyscyplinie. Zbyt częsta jest również ta amplituda wyników naszych drużyn młodzieżowych dywizja A dywizja B - dywizja B dywizja A. Martwi też brak organizacji jakiejkolwiek imprezy rangi europejskiej przez ostatnie cztery lata (przyp. red. ostatnie imprezy w roku 2011 - zostały uzyskane za czasów kadencji Romana Ludwiczuka). Zmianie też muszą ulec relacje PZKosz a TBL, bo chyba nigdzie na świecie nie ma takiej sytuacji w której prezes związku(większościowy udziałowiec TBL) jest podwładnym prezesa ligi, która jest zależna od PZKosz. Zaniechano kontynuacji Akademii Trenerskiej w takiej skali jak była ona robiona, z najlepszymi fachowcami od sportu czy medycyny. Zaniechano organizacji "Złotych Koszy", które były podsumowaniem danego roku w koszykówce, gdzie można było podziękować zawodnikom, trenerom, działaczom, mediom czy sponsorom za ich trud, zaangażowanie i oddanie dla koszykówki. Można by tak wymieniać jeszcze kilka minut. Trzeba mieć nadzieję na lepsze czasy i myślę że nie długo takie czasy nadejdą.

Liga w tej chwili wygląda tak, że Qyntel Woods nie gra rok w koszykówkę wraca do Polski i dalej jest jednym z najlepszych. Smutne ale prawdziwe.

- Ja bym tutaj dyskutował czy jest najlepszy. Na naszych parkietach mamy naprawdę kilku znakomitych zawodników. Cieszy to co się dzieje w Asseco, gdzie gra dużo młodych zawodników. Cieszy też to co się dzieje w Radomiu, że stawia się na polskich zawodników, którzy odgrywają czołowe role. Proszę zobaczyć na PGE Turów i Damiana Kuliga. Najlepszy strzelec w Eurolidze po czterech kolejkach. To nie są przypadki. Martwi tylko, że tak mało klubów gra w europejskich rozgrywkach. Rywalizacja z najlepszymi klubami w Europie podwyższa poziom i kulturę gry. To ma potężny wpływ na jakość polskiej koszykówki.

Wyniki ale przede wszystkim gra Turowa to chyba w dużej mierze zasługa ogrania w lidze VTB.

- Wydaje mi się, że tak. Ale nie zamykałbym się tylko do Turowa. Mamy przecież jeszcze Stelmet, który świetnie zaprezentował się w meczu z Uniksem. Może potrzebuje jeszcze trochę czasu żeby wejść w odpowiedni rytm. Ja osobiście liczę na to, że tych drużyn w europejskich rozgrywkach za rok będzie jeszcze więcej. Weźmy chociażby Śląsk Wrocław. Znakomita marka i można powiedzieć, że kultowy klub koszykarski świetnie sobie radzi w tych rozgrywkach. Miałem okazję dwukrotnie ich oglądać i moim zdaniem mają szansę być w pierwszej czwórce w tym sezonie.

Szkolenie młodzieży? Temat moim zdaniem leży totalnie. Adam Wójcik decyduje się na stworzenie swojego klubu, Andrzej Pluta wyjeżdża z synami do Hiszpanii, a przecież to ludzie, którzy są autorytetami. Ich zdanie się liczy. Czemu nikt nie słucha?

- Wie pan to jest decyzja zarówno Adama jak i Andrzeja, ale absolutnie zgadzam się, że związek powinien kłaść większy nacisk żeby takich zawodników wykorzystywać w codziennej pracy. Tacy zawodnicy jak Wójcik, Pluta jak Maciek Zieliński nie wspominając już Jurka Binkowskiego, powinni dzielić się swoim doświadczeniem. Mamy również wspaniałe zawodniczki, które w 1999 roku zdobyły ME między innymi: Kasia Dydek, Ela Trześniewska, Sylwia Wlaźlak, Beata Tyszkiewicz. Te panie warto byłoby zaprosić do współpracy. To nie są duże koszty patrząc na to jakie apanaże mają niektóre osoby w związku i TBL, a co wnoszą do polskiej koszykówki. Może warto pomyśleć nad tym, aby znaleźć środki, aby tacy właśnie ludzie mogli realizować program i dzielić się swoim doświadczeniem i umiejętnościami z naszymi młodymi zawodnikami i zawodniczkami.

"Jeśli ktoś ma lepszy projekt i pomysł na to by przynieść do związku więcej pieniędzy proszę bardzo" - a jaki pomysł mają obecne władze. Nie poddaje ocenie tylko pytam pana jako obserwatora i człowieka, który tym związkiem kierował.

- Ja nie wiem jaki pomysł mają obecne władze na kolejne cztery lata. Może w końcu zaczną realizować ten słynny projekt Nowy PZKosz, z którego tych dziesięciu punktów niewiele jak cokolwiek zostało zrobione. Wiem natomiast, ze pretendenci do stanowiska prezesa mają wiele trafnych spostrzeżeń i wiele pomysłów. Tą koszykówkę robi się w klubach i w okręgach. Są okręgi, które naprawdę dobrze sobie radzą, bo są tam kluby ekstraklasowe i pierwszoligowe, ale są również i takie okręgi, których funkcjonowanie jest ciężkie. To są ludzie, którzy pracują społecznie i organizują koszykówkę. Być może trzeba ich wspierać i przekazywać jakąś część pieniędzy na funkcjonowanie związków oraz na rozwój klubów.

Chcemy polskie NBA. Prezes mówi o 800 mln na trzyletni projekt tylko po co to komu? Jaki to ma sens?

- Panie redaktorze ja mam lepszy pomysł dla pana Bachańskiego. Niech kupi prom kosmiczny i zorganizuje mecz na księżycu. To są tego typu dywagacje. Tylko nie wiem czy te 800 mln wystarczyłoby Bachańskiemu do stworzenia tego NBA tak w żartach mówiąc. Tego nawet nie ma co komentować, ani co się nad tym zastanawiać. Być może wypowiadając te słowa pan Bachański żył jeszcze tym co mu się przyśniło i jeszcze nie do końca się wybudził z tego snu. To jest jakiś żart i to żart nierealny. Stwierdzenia te jeśli były poważnie kierowane to ja nie wiem co miały na celu? Zakpić z kibiców? Ciężko skomentować sytuacje kiedy osoba zarządzająca PZKoszem opowiada nierealne wręcz kosmiczne rzeczy.

Obecny prezes zarzuca, że mimo projektów, które składa się w Ministerstwie to wytyczne, które wymyślają urzędnicy są bez sensu. Tym bardziej, że nie są trenerami koszykówki. Nie chce wchodzić do sfery polityki, ale chyba można znaleźć wspólną linię porozumienia dla dobra dyscypliny?

- Jest to taka retoryka z jaką spotkałem się obejmując stanowisko prezesa PZKosz. Wtedy również spotkałem się ze stwierdzeniem, że ministrowie się nie znają, że się zmieniają. Po 5 latach słyszymy takie same historie. Przez okres kiedy byłem prezesem bardzo mocno współpracowałem z Ministerstwem. Składaliśmy projekty, które po krótszych lub dłuższych dyskusjach znajdowały uznanie. Wystarczy sprawdzić jaki był progres wsparcia dla kalendarza sportowego PZKosz. Za moich czasów kadry młodzieżowe nie przygotowywały się na dwa-trzy tygodnie przed turniejem. Był cały cykl przygotowań w stu procentach realizowany według założeń trenerów. Mówienie, że pracownicy ministerstwa się nie znają, jest bzdurą. Nie możemy wymagać żeby pracownik Ministerstwa wiedział czym jest pivot czy pick’n’roll. To nie o to chodzi. Są projekty, do których trzeba się dobrze merytorycznie przygotować. Trzeba przyjść do pracy o 6 i pracować do 18 oraz mieć wizję. Trzeba się spotkać z ludźmi, podyskutować z trenerami i przedstawić jasny, klarowny projekt. Wystarczy spojrzeć na siatkówkę, na piłkę ręczną i inne dyscypliny. One z tym problemu nie mają, a u nas się ten problem pojawia. Mam nadzieję, że w niedługim czasie 19 listopada będzie okazja na takie tematy z panem Ministrem porozmawiać i wyjaśnić te ciągłe pretensje i zastrzeżenia pana Grzegorza Bachańskiego odnośnie ministerstwa.

Ostatnio modny stał się kierunek z koszykówki do polityki. Właściwa droga?

- Jeżeli chodzi o mnie to ja nigdy nie byłem koszykarzem. Do koszykówki wszedłem kiedy wielkie problemy miał Górnik Wałbrzych. Wtedy drużyna dwukrotnego mistrza Polski grała w III lidze. Prowadząc nieźle prosperującą firmę wraz ze wspólnikiem zastanawialiśmy się czy możemy w jakikolwiek sposób temu klubowi pomóc. Nie mówię tutaj o pomocy finansowej, ale organizacyjnej i poskładaniu tego w jedną całość. To się nam udało. Krok po kroku szliśmy do góry. Czy takie koszykarskie doświadczenie pomaga? Na pewno. Weźmy pod uwagę osoby Macieja Zielińskiego, Iwonę Guzowską, Leszka Blanika, Bogdana Wentę czy Romana Koseckiego. Im więcej osób ze środowiska sportowego w polityce tym więcej większe otwarcie na sport. Myślę, że uprawiając sport wnosi się dyscyplinę, sumienność a te cechy są bardzo ważne w funkcjonowanie w przestrzeni publicznej pozasportowej.

Czego życzyć zatem polskiej koszykówce?

- Dobrego wyboru 24 listopada na zjeździe sprawozdawczo-wyborczym i powrotu popularności koszykówki w takim stopniu jak miało to miejsce w roku 2009 kiedy to ponad 33 tysiące ludzi w jednym czasie o jednej godzinie kozłowało piłkę koszykową.

Źródło artykułu: