Karol Wasiek: Z uwagą przyglądam się pańskiemu zespołowi w tym sezonie i cały czas zadaję sobie pytanie, jakie jest prawdziwe oblicze tej drużyny - czy to z meczu z Wikaną Startem Lublin, czy jednak to ze spotkania ze Śląskiem Wrocław?
Tomasz Jankowski: Nie potrafię do końca znaleźć przyczyny takiej sinusoidy w wykonaniu moich zawodników. To jest bardzo dobry przykład, która pan przytoczył, czyli mecz z Wikaną Startem Lublin, ale do tego dołożyłbym także spotkanie z Polskim Cukrem Toruń. To również był dobry mecz w naszym wykonaniu. Mieliśmy także przyzwoite wstawki w innych spotkaniach.
Generalnie, jest to trudne do ustalenia, dlaczego ta nasza gra tak faluje. W każdym tygodniu pracujemy niemal podobnie. Jednakże raz nasze mikrocykle zdają egzamin, a raz nie.
[ad=rectangle]
Brak doświadczenia wśród Polaków ma znaczenie?
- Na pewno. Aczkolwiek czasami widzę, że zawodnikom brakuje znalezienia w sobie takiego poczucia wartości. Oczywiście, że boisko weryfikuje umiejętności graczy, ale kilku koszykarzy pokazało już, że potrafi grać solidną koszykówkę. Były mecze, w których dzieliliśmy się piłką, mieliśmy dobry procent z gry i wyglądało to naprawdę przyzwoicie.
Przed sezonem do zespołu ściągnęliście Polaków, którzy mieli coś do udowodnienia w lidze. Czy oni jednak wykorzystują swoją szansę?
- Mam co do tego mieszane uczucia. Na pewno nie wszyscy tę szansę wykorzystują. Są jednak zawodnicy, którzy potrafią to wykorzystać i im ręka nie drży, ale są też tacy, którym nie wychodzi.
Mówiliśmy sporo o polskich zawodnikach. A jak pan ocenia amerykańskich graczy?
- Myślę, że każdego zawodnika należałoby ocenić indywidualnie, a na to jeszcze w tej chwili nie jest pora, ponieważ są jakieś zmiany szykowane, ale w tej chwili nie mogę nic więcej o nich powiedzieć. Ogólnie mówiąc, grają raz lepiej, raz gorzej. Nie wszyscy podołali temu, żeby grać na wysokim poziomie.
Jakie myśli kołatają w głowie trenera po takiej porażce, jaką ponieśliście we Wrocławiu?
- Nie jest to przyjemne doświadczenie. Powiem szczerze, że fatalnie się czułem. Zresztą podobnie jak moi podopieczni. Wkradła się apatia, załamanie. Zawodnicy nie wzięli odpowiedzialności na swoje barki i zaczęła się taka spychologia. Później z tego marazmu bardzo trudno było nam wyjść. Nie ukrywam, że statystyki z tego meczu będę miał jeszcze z pół roku w pamięci... Przecieram oczy za każdym razem. Spod kosza mieliśmy 36 pudeł! O czymś to świadczy!
Czy po takiej porażce - AZS Koszalin jest dobrym rywalem na przełamanie?
- Wróciłbym jeszcze do sytuacji sprzed kilku tygodni. Wydawało się, że po bardzo dobrym meczu w Lublinie, pójdziemy za ciosem i pokonamy MKS Dąbrowa Górnicza. Jak się okazało, nawet po dobrym spotkaniu, przytrafił się dużo słabszy mecz, gdzie mieliśmy problemy z rzucaniem do kosza. Dwa razy w ciągu pojedynku przytrafił się nam moment, że w ciągu pięciu minut rzuciliśmy dwa punkty! Tak nie da się wygrać meczu, a okazuje się, że było naprawdę blisko.
Wydaje mi się, że nie ma kompletnie znaczenia, z kim będziemy rywalizować. Po dziewięciu kolejkach widać, że w lidze nie ma pewniaków i wszystko jest możliwe.
Jaka jest pana opinia na temat akademików z Koszalina?
- Przed sezonem, gdy AZS Koszalin kontraktował kolejnych zawodników, można było usłyszeć takie głosy, że zbyt wielu jest doświadczonych graczy, którzy chcieliby mieć największy wpływ na grę zespołu. Niektórzy sugerowali konflikty, problemy, a okazuje się, że życie potoczyło się znacznie inaczej. Trener Milicić jak na razie daje sobie z tym świetnie radę, mimo że nie jest doświadczonym szkoleniowcem.
AZS Koszalin to zespół kompletny. Każdy zawodnik jest bardzo groźny. Akademicy grają koszykówkę zespołową, fajną dla oka, dlatego są na drugim miejscu w tabeli. Ten zespół będzie walczył o medale.