Srebro dało nam dodatkową motywację, by odzyskać koronę - rozmowa z Januszem Jasińskim, właścicielem Stelmetu

Nie da się ukryć, że rok 2014 był dla Stelmetu gorszy niż 2013. Janusz Jasiński uważa, że za kilka lat zielonogórscy kibice mogą jednak miło wspominać wywalczenie srebrnego medalu.

Dawid Borek
Dawid Borek

Dawid Borek: Jaki był dla pana 2014 rok? Zacznijmy może od sukcesów.

Janusz Jasiński: Już kilka razy go podsumowywałem, ale z każdym podsumowaniem znajduję coś jeszcze nowego. Jakby patrzeć pod względem roku 2013, to 2014 był gorszy, zawsze mamy pewne tło. W 2013 roku w Zielonej Górze była bajka - zdobyliśmy mistrzostwo po pięknym finale, praktycznie brnęliśmy jak walec przez play-off. Następnie była przygoda w Eurolidze, wspaniałe drużyny, dwa zwycięskie mecze, trzy prawie wygraliśmy - to była wspaniała historia, bo w Zielonej Górze grały najlepsze zespoły w Europie. Po tej bajce 2014 rok wydaje się być gorszy. Było dużo problemów, wiele spraw spowodowanych przegraniem mistrzostwa Polski, bo jednak nawet drugie miejsce, które jest super wynikiem, to jednak przegrana, bo nie jest się najlepszym.

Następnie był przegrany start w eliminacjach do Euroligi, więc znów nam coś delikatnie nie poszło. Później w Pucharze Europy nie było takich wyników, jakie byśmy chcieli. Pojawiło się pewne przesilenie, zmiany organizacyjne, korekta w sztabie trenerskim i można powiedzieć dobra, budująca końcówka roku. Podsumowując: rok 2014 był gorszy niż 2013, lecz jeśli się spojrzy z pewną perspektywą, to mimo wszystko był bardzo dobry z punktu widzenia wyniku sportowego, bo jednak zdobyliśmy medal, znów graliśmy w EuroCup i tak sobie myślę, że za kilka lat możemy wspominać ten rok jako jeden z tłustych lat i będziemy wspominać, że choć przez chwilę byliśmy jednym z najlepszych klubów w Polsce. Ten rok dał nam bardzo dużo dodatkowej nauczki i nauki, i jeśli wyciągniemy z niej wnioski, to zaprocentuje ona w przyszłości. To jest jak z chorobą i jeśli ona nie zabija, to wzmacnia organizm.

Celami na 2015 rok jest z pewnością wywalczenie mistrzostwa Polski i ponowna gra w Eurolidze? Innego celu sportowego chyba być nie może.

- To jest właśnie piękne. Gdybyśmy w 2014 roku zdobyli mistrzostwo Polski, to w tym momencie na pewno nie mielibyśmy takiej agresji i chęci zdobycia złotego medalu w sezonie 2015. Cofnięcie się o jeden poziom na pewno nam dodało bardzo dużo motywacji, by odzyskać koronę w bieżącym sezonie, a czy to nam się uda? Najbardziej cieszy mnie to, że jest kilka fajnych zespołów, już nie ma sytuacji jak w ubiegłym roku, że był pojedynek dwóch drużyn. Teraz co najmniej pięć ekip może zdobyć medal i to jest fajne. Mam nadzieję, że będziemy jedną z tych pięciu drużyn, a tym medalem będzie złoto. Jeśli jednak wywalczymy inny krążek, to też nie będziemy z tego powodu nieszczęśliwi. Przyjmiemy to jako następny etap w życiu dorosłego klubu koszykarskiego.

Stelmet, licząc Puchar Europy, wygrał ostatnie osiem spotkań. Spora w tym zasługa nowego szkoleniowca, bo od przybycia Saso Filipovskiego gra drużyny sporo się zmieniła i to widać gołym okiem. Co pana zdaniem poprawił słoweński trener?

- Dotknął pan dobrej sprawy w tym momencie. To, że czasami coś nie idzie, coś jest źle, zmusza nas do poszukiwania nowych rozwiązań. Sądzę, że przyjście trenera Filipovskiego do Stelmetu to następny, może nie historyczny, ale jednak spektakularny etap w życiu klubu. Według mnie to jest fachowiec najwyższej wody jeśli chodzi o koszykówkę, a dodatkowo potrafi zrobić to, co jest jeszcze ważniejsze od kunsztu koszykarskiego - Filipovski potrafi zachęcić ludzi do mocnej pracy i sprawić, by oni chcieli, a nie musieli.

Nie żałuje pan, że Saso Filipovski nie był w Stelmecie od początku sezonu?

- Nie wiem, czy trener Filipovski mógłby być u nas od początku sezonu. Tak się potoczyła historia, teraz nie jesteśmy w stanie cofnąć historii i nie wiem co by było, gdyby Filipovski był wcześniej i czy by było inaczej. Cieszymy się z tego i to jest chyba najważniejsze, że wyciągamy wnioski, uczymy się i korygujemy kurs, bo nikt od samego początku nie wie wszystkiego i takich ludzi nie ma. Każdy z nas uczy się całe życie i koryguje to, co robi.

Czego zatem zabrakło Andrzejowi Adamkowi, że nie udało mu się ułożyć drużyny na parkiecie?

- Wielu specjalistów już o tym mówiło, że ten skład jest raczej dobrze zbudowany. W pewnym momencie coś jednak nie funkcjonowało. Z doświadczenia, patrząc z boku, mogę powiedzieć, że trener jest kapitanem na statku, który dbając o każdego z ludzi w jego ekipie, musi pamiętać, że najważniejsze jest dobro drużyny i można powiedzieć w ten sposób, że bycie i spełnianie próśb wszystkich członków zespołu i świata wokół trenera niekoniecznie może dawać dobry efekt. Trener Adamek jest bardzo dobrym fachowcem, bardzo dobrym człowiek. Myślę, że to wymarzony asystent, natomiast jest pytanie, czy już zjadł tę swoją beczkę dziegciu, by czasami być bardziej asertywnym i potrafić postawić się w sytuacji, bo jeśli tego nie zrobi, to świat może obejść się z nim tak, jak to było tutaj. Mam nadzieję, że nie będzie miał o te słowa pretensji. Wydaje mi się, że był po prostu trochę za dobry.

Minęło także kilka tygodni od odejścia Steve'a Burtta. Wyniki sportowe widać, lecz czy dostrzega pan poprawę atmosfery wewnątrz drużyny?

- Gdy coś nie idzie, to się cały czas szuka. Od kilku miesięcy pierwszym elementem była kwestia finansowa, drugi element to trener Adamek, a trzeci to Steve Burtt. Wydaje mi się, że Burtt to bardzo dobry zawodnik, natomiast nie potrafił do końca robić tego, co byłoby najlepszym dla tej drużyny. Co było nie tak z Burttem? Dowiemy się tego, po kolejnych doświadczeniach.

Aktualnie Łukasza Koszarka zastępuje Kamil Zywert, jego brat Marek zresztą też ostatnio zaprezentował się na parkiecie. Jak widzi pan rozwój tych chłopaków? To dobry ruch Stelmetu, że tacy zawodnicy rozwijają się w tej drużynie? Kamil od jakiegoś czasu dostaje kilka minut w każdym meczu i spisuje się chyba całkiem nieźle.

- Kamil ma olbrzymiego pecha, bo w każdej strategii przeciwnej drużyny, w momencie gdy dostaje on piłkę, to rywal go podwaja, a nawet potraja. Taka jest koncepcja, że gdy piłki nie trzyma Koszarek, to trzeba zabrać ją Kamilowi. To jest dla niego cholernie duże obciążenie, natomiast to jest zawodnik, który wraca po kontuzji i to trzeba wziąć pod uwagę. On ten uraz już wyleczył, natomiast pewnie obciążenia po rehabilitacji jeszcze dają o sobie znać.

Czy oprócz zmian na pozycję rozgrywającego, zajdą jeszcze jakieś roszady?

- Jak widać, z tej drużyny można wyciągnąć jeszcze pewne rzeczy. To nie jest tak, że wszyscy zawodnicy grają już na swoim optymalnym poziomie i ich umiejętności są maksymalnie wykorzystane. Wydaje mi się, że tu jest jeszcze trochę potencjału do wykorzystania. W przyszłości zobaczymy jednak co będzie.

Pojawiła się sprawa utarczek sądowych z byłymi zawodnikami, na przykład z Filipem Matczakiem czy Marcinem Sroką. Jak to aktualnie wygląda?

- Z Filipem Matczakiem mamy sprawę za złoty sezon 2013. Dla mnie sprawa jest ewidentna, ale jeśli jest w sądzie, to znaczy że dla Matczaka jest odwrotnie. Jeśli natomiast chodzi o Marcina Srokę, to powiem tak: bardzo go lubię i szanuję, ten zawodnik będzie w Zielonej Górze zawsze mile widziany, natomiast on się w życiu kilka razy pogubił. Nasz klub mu bardzo mocno pomógł i widać, że jak czasem ma się dziwnych klubów wokół siebie, to niech słucha klubu i agenta i będzie wszystko w porządku. Im będzie ciszej w tej sprawie, tym lepiej będzie dla Marcina, bo nikt nie lubi gości, którzy odchodzą z klubu i gadają dziwne rzeczy. Każdy zespół zwraca uwagę na reputację i nikt nie chce, by prać brudy na zewnątrz. Marcin wie co ma zrobić i jeśli to zrobi, to temat będzie zamknięty.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×