Drużyna budowana już nawet nie za pięć, a za minutę dwunasta, mająca problemy z pozyskaniem pierwszego szkoleniowca, sponsorów oraz z nieuregulowanymi należnościami finansowymi wobec Polskiej Ligi Koszykówki, choć notabene, sama tych długów, nie narobiła. Tak w największym skrócie można przedstawić przedsezonową drogę Sportino Inowrocław do debiutu na parkietach ekstraklasy. Ostatecznie, wszystko dobrze się ułożyło i po dojściu do porozumienia z włodarzami ligi, a także zatrudnieniu na stanowisko trenera, znanego bardzo dobrze na Kujawach - Aleksandra Krutikowa, inowrocławianie mogli wreszcie zainaugurować przygotowania do sezonu 2008/2009. Treningi rozpoczęły się jednak z opóźnieniem. 1 września, zawodnicy stawili się na pierwszych zajęciach. Oprócz zakontraktowanych już wcześniej Łukasza Żytko, Artura Robaka, Michała Świderskiego oraz Huberta Wierzbickiego i Bartosza Pochockiego (dwaj ostatni to młodzi wychowankowie klubu, posiadający umowy stypendialne), z zespołem ćwiczyli także Adam Kilian i Dariusz Cywiński. Cztery dni później, do Inowrocławia zawitał pierwszy z zagranicznych graczy - filigranowy rozgrywający Marcus Crenshaw. W kolejnych dniach, także na testy powoli dojeżdżali: skrzydłowi Kyle Landry, Louis Graham i Vilius Gabsys, obrońca Dante Stiggers oraz polski środkowy Zbigniew Marculewicz. Już bez Cywińskiego (podpisał kontrakt z Bonduelle Gniewkowo) i Grahama, inowrocławianie wzięli udział w toruńskim Memoriale im. Wojciecha Michniewicza, podczas którego rozegrali swoje dwa pierwsze, a zarazem ostatnie mecze towarzyskie - z Bank BPS Basketem Kwidzyn (75:77) i drugoligowym SIDEn-em Toruń (79:50). Po zawodach w grodzie Kopernika, w Inowrocławiu znów doszło do kilku zmian. Klub opuścili Kilian i Stiggers, a w ich miejsce przyjechali rozgrywający Tony Lee i skrzydłowy Zbigniew Białek, dla którego pobyt na Kujawach był wyjątkowo krótki, bowiem zdążył odbyć raptem jeden trening, po czym wyjechał na testy do jednej z greckich drużyn. Tuż przed pierwszym meczem Sportino z włocławskim Anwilem, szeregi pierwszoligowego ŁKS-u Łódź zasilił z kolei Marculewicz.
Inauguracja rozgrywek w wykonaniu podopiecznych trenera Krutikowa, co można było zresztą łatwo przewidzieć, nie wypadła zbyt okazale. Drugą stroną medalu byli jednak dwaj pierwsi rywale, bo przecież i Anwil (51:80) i Asseco Prokom Sopot (52:80), od lat zaliczani są do ścisłej czołówki polskiej ligi i w każdym roku walczą o jak najwyższe laury. Pomimo, iż rozgrywki trwały, w Inowrocławiu wciąż budowano skład. W Sopocie zadebiutował Eddie Miller, a powracający do Polski ze Stanów Zjednoczonych Łukasz Obrzut, wtedy jeszcze w cywilnym ubraniu siedział na ławce rezerwowych, jednak w kolejnym meczu, w ramach 3. kolejki przeciwko Victorii Górnikowi Wałbrzych już zagrał. W Inowrocławiu przebywał też Czech Stanislav Votroubek, a mający zasilić skład beniaminka - Torre Johnson, do Polski w ogóle nie przyjechał. Votroubek także nie okazał się wzmocnieniem, bo po kilku treningach, nieoczekiwanie spakował się i wyjechał. Wspomniany mecz z wałbrzyszanami był dla Sportino historyczny. To właśnie wtedy, 8 października, inowrocławski klub odniósł pierwsze zwycięstwo w ekstraklasie (74:70). Kilka dni później, o kujawskim zespole zrobiło się jeszcze głośniej, gdy w Słupsku, gracze trenera Krutikowa sprawili wielką niespodziankę pokonując po dogrywce faworyzowany zespół Energii Czarnych (91:87). Podbudowani ważnym zwycięstwem w Słupsku, w następnej kolejce mierzyli się z równie silną warszawską Polonią. Przez czterdzieści minut dzielnie stawiali czoła rywalowi ze stolicy, jednak o zwycięstwie znów zadecydować musiała dogrywka. A w niej, swój koszykarski kunszt, a przede wszystkim doświadczenie wykorzystał Greg Harrington, który umiejętnie dyrygował grą swojej drużyny, a także co chwilę dorzucał kolejne punkty. W ekipie gospodarzy znaleźć można było wiele jasnych punktów, lecz najbardziej wyróżniał się skrzydłowy Kyle Landry. Kanadyjczyk, zbierając z tablic aż 25 piłek, ustanowił nowy rekord ligi właśnie w tej klasyfikacji. Podczas, gdy kibice rozpamiętywali jeszcze porażkę z ekipą "Czarnych Koszul"(66:76), ich ulubieńcy przygotowywali się już do długiej i męczącej podróży na mecz z niezwykle silnym PGE Turowem Zgorzelec. Potyczka rozgrywana w przygranicznym mieście miała ogromne znaczenie dla Davida Gomeza, nowego zawodnika Sportino. Co prawda, debiut zaliczył w starciu z warszawianami, jednak przez niecałe pięć minut trudno udowodnić w znacznym stopniu swoją przydatność. Należy też zwrócić uwagę na bardzo ważny aspekt: Gomez do Inowrocławia dotarł na cztery godziny przed meczem, nie mając więc żadnych szans na zgranie się z drużyną, a już na pewno na poznania partnerów, o trenerze już nie wspominając. Taka okazja nadarzyła się dopiero na przedmeczowej odprawie. O tym, czy Gomez w inowrocławskim zespole pozostanie na dłużej, zależeć miała jego dyspozycja w potyczce z wicemistrzem Polski. Pomimo bardzo wysokiej przegranej, bo aż różnicą 41 punktów (53:94), amerykański skrzydłowy zaprezentował się dobrze, ba – z dorobkiem 14 rzuconych "oczek" i 10 zbiórek, był najlepszy w swoim zespole. Na wyciągnięcie trafnych wniosków z dwóch porażek, pierwszej - dość pechowej i tej drugiej - już znacznie bardziej zdecydowanej, zawodnicy wraz z trenerem mieli więcej czasu niż zwykle. W następnej, 8. kolejce, z powodu wycofania się z rozgrywek BASCO Śląska Wrocław, kujawska drużyna zmuszona była bowiem pauzować.
Wspomniana przerwa na graczy Sportino podziałała jak najbardziej pozytywnie. Tuż po niej, w 9. kolejce inowrocławianie sprawili kolejną niespodziankę, pokonując tym razem w Ostrowie Wielkopolskim miejscową "Stalówkę" (86:79). Bardzo dobre zawody rozegrali zagraniczni obwodowi. Tony Lee, Marcus Crenshaw oraz Eddie Miller, na 86 punktów rzuconych przez zespół, zdobyli aż 56. Kilka dni później, podopieczni trenera Krutikowa we własnej hali podejmowali AZS Koszalin. Po raz kolejny w tym sezonie, przy okazji spotkania u siebie, inowrocławscy gracze zapewnili swoim kibicom niemałe emocje. Znów jednak, po dramatycznej końcówce musieli uznać wyższość rywala (64:66). Cieniem samego siebie, po dobrym występie w Ostrowie, był Crenshaw, u którego taki stan rzeczy zauważyć można było już któryś raz. 22-letni rozgrywający, absolwent uniwersytetu Cal State Fullerton Titans, potrafi zagrać znakomicie, być bardzo aktywnym w asystach i na zbiórkach, by zaledwie kilka dni później razić nieskutecznością i bezradnością w swoich poczynaniach. Crenshaw prezentuje nierówną formę, a jeśli będzie ona powtarzała się notorycznie, oraz coraz częściej rozgrywał będzie słabe zawody, jak chociażby w końcówce pierwszej rundy, cierpliwość mogą stracić zarówno włodarze klubu, jak i trener Krutikow. Po wyraźnej porażce, w następnej serii gier, z rewelacją tegorocznych rozgrywek - Polpharmą Starogard Gdański (66:83), w 12. kolejce inowrocławianie gościli u siebie innego beniaminka PBG Basket Poznań, który w odróżnieniu od dwóch innych debiutantów - Sportino i Znicza Jarosław, awansu do ekstraklasy nie wywalczył na parkiecie, a dostał się do niej "kuchennymi drzwiami", poprzez wykupienie tak zwanej "dzikiej karty". A jeśli mecz we własnej hali, to jakżeby inaczej - kolejny horror. Tym razem jednak, ku wielkiej uciesze inowrocławskich sympatyków basketu, Sportino wygrało po dogrywce z zespołem prowadzonym przez Eugeniusza Kijewskiego (74:63). Co ciekawe, w dodatkowym czasie gry, ekipa z Wielkopolski nie rzuciła żadnego punktu z gry, a ten jeden, zdobyty z rzutu wolnego, był autorstwa Adama Wójcika. W następnym meczu inowrocławianie po trudnej, wielogodzinnej podróży na Podkarpacie, odnieśli drugie zwycięstwo z rzędu, pokonując Znicza Jarosław (76:68). Prawdopodobna stała się wówczas sytuacja, że po pierwszej rundzie, co byłoby wielką niespodzianką, inowrocławianie legitymowaliby się dodatnim bilansem spotkań. Aby tego dokonać musieliby wygrać dwie kolejne potyczki, które zarazem były ostatnimi w pierwszej fazie. W przedostatnim spotkaniu rundy z Bank BPS Basketem Kwidzyn, Sportino dobrze zaprezentowało się jedynie w pierwszych piętnastu minutach, poczym do głosu doszli podopieczni znanego i cenionego w naszym kraju Andreja Urlepa, którzy stopniowo powiększali przewagę i ostatecznie wygrali różnicą jedenastu "oczek" (60:71). Tydzień później, inowrocławskich graczy czekał jeszcze trudniejszy bój w Kołobrzegu, i ponownie, pomimo bardzo dobrego początku i wysokiego prowadzenia 13:2, gracze trenera Krutikowa później nieco opadli z sił, co skrzętnie wykorzystali zawodnicy Kotwicy, wypunktowując wręcz swojego przeciwnika i wysoko wygrywając (53:73). Warto jednak zaznaczyć, iż Kujawianie w spotkaniu tym, musieli radzić sobie bez najlepiej podającego - Tony’ego Lee. Amerykański rozgrywający w tygodniu poprzedzającym mecz, z powodów rodzinnych (chora matka) zmuszony był wyjechać do Stanów Zjednoczonych.
Sportino pierwszą rundę w debiutanckim sezonie w ekstraklasie zakończyło na dziesiątym miejscu. Z trzynastu rozegranych meczów, podopieczni Aleksandra Krutikowa wygrali pięć. Sprawili też dwie niespodzianki pokonując w wyjazdowych spotkaniach faworyzowane ekipy ze Słupska i Ostrowa Wielkopolskiego. Sympatyków Sportino, osiągnięta przez ich idoli wysoka lokata cieszy tym bardziej, bowiem jeszcze przed sezonem mało kto dawał inowrocławskiemu beniaminkowi szansę na…przedostatnie miejsce, a co tu dopiero na dziesiąte. W trakcie trwania pierwszej rundy, polskim kibicom objawili się także dwaj, stanowiący w głównej mierze o sile zespołu zawodnicy. Chodzi oczywiście o kanadyjskiego skrzydłowego Kyle’a Landry’ego oraz rzucającego obrońcę Eddie’go Millera. Pierwszy z nich posiada niesamowity zmysł do zbiórek. Jedną z jego cech jest również waleczność. Obecnie, ze średnią 12,2 plasuje się na pierwszym miejscu w klasyfikacji najlepiej zbierających zawodników ligi. I jeśli poprawi jeszcze skuteczność z gry, która z końcem rundy była coraz to lepsza, stanie się zawodnikiem kompletnym. Miller z kolei, to typowy strzelec. W trudnych momentach potrafi wziąć na swoje barki ciężar w zdobywaniu punktów, a jeśli już znajdzie na parkiecie swoją klepkę, trudno go powstrzymać. Amerykanin imponuje także efektownymi, ale przede wszystkim efektywnymi akcjami (czyt. także wsady), które, gdy tylko są udane - powodują szaleństwo na trybunach. Dziesiąte miejsce po pierwszej rundzie to niewątpliwie sukces Sportino, aczkolwiek może być jeszcze lepiej, bo wiadomo nie od dziś - apetyt rośnie w miarę jedzenia. I jeśli trener Krutikow umiejętnie wykorzysta potencjał drzemiący w zespole, inowrocławianie wcale nie muszą walczyć tylko o utrzymanie, a o coś zdecydowanie więcej.