[b]
Karol Wasiek: Chyba lubicie grać z Asseco Gdynia, bo to już trzecie wasze zwycięstwo nad tą drużyną w tym sezonie.[/b]
Łukasz Majewski: Jak się wygrywa, to się lubi (śmiech). Poważnie jednak mówiąc - cieszy to, że w pełni zrealizowaliśmy przedmeczowe założenia. Udało się wyłączyć z gry tych zawodników, na których nam najbardziej zależało. To był klucz do tego, aby wygrać to spotkanie. Zresztą wystarczy spojrzeć na końcowy wynik. Gdynianie rzucili w domu tylko 65 punktów. To świadczy o tym, że nasza obrona zafunkcjonowała na bardzo dobrym poziomie. To była nasza bolączka w ostatnich dwóch meczach.
Chyba nie jest wielką tajemnicą, żeby pokonać Asseco należy powstrzymać Waltona i Galdikasa...
- Nie należy zapominać o Przemku Frasunkiewiczu, który ma doskonały sezon. Ma dużą pewność siebie i to jest widoczne. Nie można dać mu się wstrzelić, bo swoimi "trójkami" potrafi "ukąsić" rywala. Przemek świetnie rozciąga obronę i gdybyśmy go nie zatrzymali, to byłby spory problem. Nasza taktyka, mimo że popełniliśmy kilka błędów, zafunkcjonowała.
[ad=rectangle]
Dwie ostatnie porażki musiały was mocno zdenerwować, bo w Gdyni widać było dużą chęć poprawy i przełamania złej passy...
- To prawda. Bardzo nam zależało na zwycięstwie w Gdyni. Nie da się wykluczyć wszystkich głupich strat, ale ich tego dnia było po prostu mniej. Uważam, że nasza gra mogła się podobać. Fajnie dzieliliśmy się piłką, a tego w ostatnich meczach nieco brakowało. Ja jestem zwolennikiem takiej koszykówki, w której każdy ma kontakt z piłką, a nie indywidualnych popisów. To nic dobrego zespołowi nie przynosi. Pokazaliśmy w Gdyni, że potrafimy grać taką koszykówkę. Mamy doświadczonych graczy, a na dodatek silnych obcokrajowców. To jest drużyna, która potrafi grać w basket. Jedynym problemem jest to, jak będziemy grali w obronie i to, czy utrzymamy zespołowość w ofensywie.
Pięć meczów do zakończenia sezonu zasadniczego. Trudne spotkania przed wami. Pierwsza czwórka jest możliwa?
- Nie ukrywamy faktu, że walczymy o tę pierwszą czwórkę. Postawiliśmy taki mały kroczek w tym kierunku. Do zrealizowania tego celu jest jeszcze jednak daleka droga. Przed nami trudne mecze, ale my udowodniliśmy, że potrafimy rywalizować z każdym zespołem w tej lidze. Wygraliśmy z górą tabeli, ale przegraliśmy także z zespołami z dołu.
Myles McKay jakiś czas temu stwierdził, że Rosa Radom jest jednym z kandydatów do mistrzostwa Polski. Jak odbierasz takie słowa?
- Gdybyś zadał to pytanie dwie kolejki wcześniej, to może bym tak stwierdził (śmiech). Naszym planem jest to, aby znaleźć się w pierwszej czwórce. Później jest takie granie, że wszystko może się zdarzyć. Na dodatek w tym roku mamy strasznie długą ławkę - 10 zawodników w rotacji. Jest kim grać. To w play-offach przynosi efekty. Jeżeli to wszystko scalimy i będzie to działało, tak jak trzeba, to będziemy bardzo groźni.
Można chyba śmiało powiedzieć, że Rosa z każdym rokiem rośnie i te cele stają się coraz wyższe. Rok temu była walka o pierwszą szóstkę, teraz chcecie być w czwórce.
- Postawiliśmy sobie poprzeczkę wysoko już w poprzednim sezonie i od tego się zaczęło. Zajęliśmy czwarte miejsce i nie ma co ukrywać, że człowiek z każdym rokiem chce zająć wyższą lokatę. Jak zrobimy czwórkę, to będzie ogromny impuls dla drużyn z góry tabeli, że z Rosą należy się liczyć. My jesteśmy dopiero trzeci sezon w TBL, a proszę zobaczyć, jakie w tym czasie odnieśliśmy sukcesy. Rosa to nie jest przypadkowa drużyna. To jest bardzo solidny klub.
Nie masz takiego wrażenia, że Rosa Radom jest niedoceniana w lidze?
- A to czasami lepiej tak zostać w cieniu... Trudniej jest osiągnąć sukces, kiedy wszystko jest napompowane. Wiadomo, że my tę presję też czujemy, ale to jest normalne, jak się wcześniej zrobiło dobry wynik. Ludzie przychodzą i też oczekują lepszych rezultatów. To jest normalna sprawa. Mamy tego świadomość. Jesteśmy zawodowcami i musimy się z tym liczyć.
Czytaj całość