Wrocławianie przez długi czas nie sprawiali dobrego wrażenia. Prawdę mówiąc zawodnicy Emila Rajkovicia grali słabo i znacznie poniżej oczekiwań. Głównie w ataku, gdzie nie tyle brakowało im opcji, co po prostu pomysłu. Śląsk grał dość nerwowo, od czasu do czasu szarżował, ale na dłuższą metę nie potrafili sforsować koszalinian.
[ad=rectangle]
Tymczasem AZS nabierał rozmachu. Co prawda w pierwszych minutach podopieczni Kostasa Flevarakisa nieco ustępowali przeciwnikowi, ale wreszcie znaleźli odpowiedni rytm. Oni, w odróżnieniu od swojego rywala, mieli koncepcję na rozgrywanie akcji. Było to zresztą widać w drugiej kwarcie, kiedy uwypukliły się różnice między drużynami.
Dość nieoczekiwanie to nie Qyntel Woods (choć grał przyzwoicie) pociągnął zespół, lecz Łukasz Pacocha. To on grał naprawdę skutecznie i nie mogli sobie z nim poradzić Wojskowi. Nieźle grali też dwaj inni Polacy - Szymon Szewczyk oraz Artur Mielczarek. Za sprawą tego tercetu akademicy odskoczyli.
To był właśnie fragment meczu, w którym goście spisali się koszmarnie. W drugiej odsłonie Śląsk grał tak topornie, że zdołał powiększyć swój dorobek o dziesięć punktów. Wiele zmieniło się po przerwie. Nie od razu, bo lepiej wystartował AZS, ale później wrocławianie się przebudzili. O ile wcześniej w ofensywie grali kiepsko, o tyle w trzeciej kwarcie wreszcie znaleźli sposób na rywala.
Wreszcie wychodziły im kontry. Poza tym trafiali obcokrajowcy. Świetnie prezentował się Roderick Trice, wspierany przez Aleksandara Mladenovicia, Denis Ikowlewa i Vuka Radivojevicia. Wrocławianie rozpoczęli pościg, który wychodził im naprawdę dobrze. W każdym razie do tego stopnia, że akademicy znaleźli się w tarapatach. Obojętnie wobec tego nie mógł przejść trener Flevarakis, ale mimo kilku zrywów, nie udało im się zatrzymać Wojskowych.
Ale było jasne, że dopiero w ostatniej kwarcie zapadnie rozstrzygnięcie. Po dwóch trafieniach Jakuba Dłoniaka wydawało się, że przyjezdni są na najlepszej drodze do zwycięstwa. Zwłaszcza że już od pewnego czasu udało im się lekko zdominować rywala. Tyle że im bliżej było końca, tym lepiej grali koszalinianie. Niespodziewanie jednym z bohaterów został Piotr Dąbrowski. Polak w ważnym momencie celnie rzucił z dystansu, ale przede wszystkim przytomnie zbierał piłki. A to miało ogromny wpływ na końcowy rezultat.
Akademicy wygrali i zwiększyli swoje szanse na zajęcie drugiego miejsca po sezonie zasadniczym.
AZS Koszalin - Śląsk Wrocław 69:64 (19:19, 21:10, 13:22, 16:13)
AZS: Woods 17, Pacocha 11, Szewczyk 9, Radenović 8, Mielczarek 6, Dąbrowski 6, Swanson 6, Austin 4, Stelmach 2.
Śląsk: Trice 15, Dłoniak 12, Mladenović 11, Radivojević 11, Wiśniewski 6, Ikowlew 4, Gabiński 3, Tomaszek 2, Kinnard 0.
do tego głupie 3 straty, które wcale nie wynikały z jakiejś szczególnie mocnej obrony