[b]
Bartosz Półrolniczak: Jakie uczucia panu towarzyszą? Niewątpliwie jest wielki sukces, ale chyba też poczucie, że rywal był w zasięgu?
Dariusz Kaszowski: [/b]
No tak. Wyszło w tej serii to, że kto lepiej wchodzi w zawody, ten wygrywa mecze. Naprawdę mało brakowało nam do szczęścia w Ostrowie, spotkania były wyrównane. Pokazaliśmy ogromny charakter i znakomitą walkę do samego końca. Tak było cały sezon. Wynik końcowy jest dla nas naprawdę rewelacyjny. Pokazaliśmy, że w niewielkim 18 tysięcznym miasteczku można zbudować ciekawą drużynę, dysponując przy tym skromnymi środkami finansowymi. To był zespół ludzi, który stworzył kolektyw i walczył na boisku do ostatniego gwizdka. Niedosyt na pewno jest. Chcieliśmy zrobić wszystko, by wrócić na parkiet Stali na piąty mecz. Wyszło jak wyszło - byli w ostatnim starciu zdecydowanie lepsi i zasłużenie wygrali.
Ożywiliście się jeszcze w ostatnich minutach i przez chwilę wydawało się, że możecie jeszcze zagrozić przeciwnikowi.
-
Postawiłem w tym momencie wszystko na jedną kartę. Dużo waleczności i agresywności w ataku, praktycznie postawiłem też, by w obronie grać szeroko 5-0. Dlatego to się ożywiło i dało jakiś efekt. Szkoda, bo mając 10 oczek straty były pozycje otwarte na obwodzie, ale niestety nie zdobyliśmy punktów. W statystykach pewnie widać to, że ta skuteczność w rzutach za trzy nie była wysoka. Przeciwnie Stal - pokazali wyrachowanie, spokój. Tomek Ochońko wziął na siebie ciężar i zrobił różnicę. Praktycznie te ostatnie fragmenty meczu to pełna kontrola ze strony rywala.
[ad=rectangle]
Jak bardzo w play-off brakowało doświadczenia Karola Szpyrki?
-
Jestem zadowolony ze wszystkich zawodników, którzy występowali w barwach Sokoła w tym sezonie. Nie da się jednak ukryć, że Karola bardzo brakowało. Jest mega doświadczonym i ogranym koszykarzem na tym etapie i poziomie rozgrywek. To jest bardzo ważne i niezastąpione w takich sytuacjach. Wiem jednak, że pozostali chłopcy dali z siebie wszystko, zrobili wszystko, co było w ich mocy.
Patrząc na poprzednie lata jako finalista 1. ligi moglibyście się starać o dołączenie do ekstraklasy. Bierze pan w ogóle taką opcję pod uwagę?
-
Na pewno na dzień dzisiejszy ekstraklasy w Łańcucie nie będzie, a to z tego względu, że nie chcemy szukać awansu kuchennymi drzwiami. Nie jesteśmy jeszcze w tym momencie gotowi organizacyjnie na to, by robić takie przeskoki. Gdybyśmy wywalczyli awans na parkiecie, to na pewno jako działacze zrobilibyśmy wszystko, żeby wywalczyć ten budżet i spełnić wszystkie wymogi niezbędne do gry w ekstraklasie. Tego jednak nie zrobiliśmy. Musimy teraz ochłonąć i pomyśleć o przyszłości.
Odchodząc nieco od tematu sportowego gołym okiem widać, że mieszkańcy Łańcuta znów oszaleli na punkcie koszykówki.
-
Bardzo się cieszymy, że nasz trud jest doceniany. Odrodził się klub kibica, który składa się w większości z młodych osób. Uważam, że tym sezonem zbudowaliśmy naprawdę solidną podstawę pod to, by w przyszłości przez długi czas mieć duże wsparcie fanów. Trybuny wypełnione, często był nadkomplet publiczności. To pokazuje, że basket który gramy podoba się i jest rzeczą, która jest w Łańcucie potrzebna.
Jak wygląda sytuacja kadrowa? Ilu zawodników zostanie w Sokole?
-
Prawdę mówiąc, nie jestem pewny praktycznie tylko trzech graczy z tego składu, którzy jeszcze do końca się nie określili. Pozostali albo mają ważne kontrakty, albo już zadeklarowali się, że chcą w dalszym ciągu grać w Sokole.
Widzi pan potrzebę wzmocnień na jakiejś konkretnej pozycji już teraz?
-
Myślę, że na to przyjdzie jeszcze czas. Zobaczymy jak będą przebiegały rozmowy. Znacie mnie i wiecie, że nie jestem zwolennikiem rewolucji. Staram się utrzymać trzon i potem tylko jakoś uzupełnić ewentualne braki. Mam nadzieję, że dużych rotacji kadrowych względem przyszłego sezonu w składzie mojej drużyny nie będzie.
Z tego co pan mówi wnioskuje, że nie myśli pan o zmianie otoczenia?
-
Na ten moment na pewno nie. [b]
[/b]