Michał Fałkowski: Czy sezon 2014/2015 w wykonaniu PGE Turowa Zgorzelec można nazwać porażką?
Waldemar Łuczak: Wręcz przeciwnie. Dla mnie jest on sukcesem, dlatego, że ja patrzę na cały sezon, a nie jak większość osób tylko na finały. Oceniając nasze występy od sierpnia do czerwca, to jestem naprawdę zbudowany grą zespołu. Przez długie tygodnie byliśmy najlepszą ekipą w Polsce, wygraliśmy sezon zasadniczy, graliśmy w Eurolidze, wyszliśmy z grupy w EuroCup i na koniec zdobyliśmy, bo tak to odbieram, wicemistrzostwo kraju.
Panie prezesie, jednak dla mistrza przegrana w finale to zawsze jest krok w tył. Nie uważa pan tak?
- Złoto jest największym z możliwych sukcesów, ale srebro jednak też jest wielkim wynikiem i chciałbym, żeby wszyscy tak to odbierali.
[ad=rectangle]
Owszem, srebro można odbierać jako sukces, ale jednak porażka w finale brzmi jednoznacznie - Stelmet był lepszy, a PGE Turów słabszy.
- Stelmet był lepszy, to oczywista sprawa. Według mnie to w finale spotkały się dwie najlepsze drużyny w Polsce i mogła wygrać tylko jedna z nich. Oczywiście, my broniliśmy tytułu, ale to zielonogórzanie mieli najwyższy budżet. Posiadali drużynę o bardzo dużym potencjale i bardzo dobrego trenera. I potrafili przenieść to na parkiet. Za to należą im się gratulacje.
W kontekście faworyta finałów każdy może mieć swoją opinię. Ja jednak uważam, że gdyby za punkt odniesienia wziąć fakt, że rok temu przedłużyliście kontrakty z aż siódemką zawodników, tych zawodników, którzy zdobyli złoto, to nie tylko macie w rozgrywkach 2014/2015 przewagę w postaci zgrania, ale również większego doświadczenia w walce o najwyższe cele.
- Aż siedmiu zawodników, albo tylko siedmiu. Znowu rozmawiamy o opiniach, a te każdy może mieć inne. Mimo wszystko będę obstawał przy swoim: dla nas to było wywalczenie wicemistrzostwa Polski, a nie przegrana w walce o mistrzostwo. Na to jednak, że Stelmet okazał się lepszy złożyło się kilka czynników. Np. dyspozycja dnia czy kondycja zespołu. My rozegraliśmy najwięcej spotkań ze wszystkich zespołów TBL i myślę, że pod koniec rozgrywek byliśmy bardziej zmęczeni, Nie chcę zresztą tłumaczyć naszej porażki w finale. W tej fazie rozgrywek drużyna z Zielonej Góry była lepsza.
Jeśli jednak pan pozwoli, chciałbym powiedzieć jeszcze jedną rzecz: dla mnie ten zespół PGE Turowa był najlepszym na przestrzeni kilku ostatnich lat. Nawet pomimo tego, że nie zdobył złota. Był zbudowany na potrzeby reprezentowania Polski w Eurolidze, w składzie byli świetni zawodnicy i mieliśmy wielkie możliwości.
Który mecz finału według pana był kluczowym? W którym szala korzyści przechyliła się na stronę Stelmetu?
- Ciężko wskazać to jedno spotkanie. Mecz numer trzy? A może cztery lub pięć? Każdy z nich był na swój sposób przełomowy i choć każdy mogliśmy wygrać - bo przecież prowadziliśmy w każdym z nich w pewnym momencie - to jednak Stelmet okazywał się lepszy. I dzięki temu nabierał pewności siebie, ostatecznie finiszując z czterema kolejnymi zwycięstwami. I przyznam, że takiego obrotu sprawy się nie spodziewałem. Generalnie już w pierwszych dwóch meczach czegoś nam brakowało. Wyglądało to tak, że wychodziliśmy na prowadzenie, ale mieliśmy wielkie problemy z utrzymywaniem przewagi. Stelmet ciągle nas doganiał. Aż wreszcie przegonił.
PGE Turów trochę bił głową w mur?
- To też nie jest tak, że byliśmy w tych finałach bezradni Każdy z tych meczów finałowych mogliśmy wygrać. Nie wiem czy biliśmy w mur. Na pewno walczyliśmy o zwycięstwo w każdym meczu.
Coś takiego się stało w ostatnich latach, że Euroliga przeszkadza mistrzowi. Stelmet stracił tytuł, gdy debiutował w Eurolidze, kilka tygodni temu to samo stało się z PGE Turowem. Wspomniał pan też o większym zmęczeniu, o większym natłoku meczów. A zatem?
- Nie powinno być tak, że uczestniczenie w europejskich pucharach przeszkadza. W końcu w Eurolidze gra najlepsza aktualnie polska drużyna i powinna umieć godzić występowanie w Europie, z wygrywaniem w Tauron Basket Lidze. Coś w tym jednak może być. Spójrzmy na sezon 2014/2015: Stelmet miał więcej czasu by przygotować się do tych finałów. Kiedy my ciągle byliśmy w rozjazdach i właściwie tylko podtrzymywaliśmy formę, podtrzymywaliśmy fizyczne przygotowanie zespołu wypracowane wcześniej, zielonogórzanie budowali dyspozycję na play-off, a potem na finały. Gdy gra się na dwóch frontach, to nie trenuje się z myślą o maju czy czerwcu - trenuje się tak, aby być świeżym na każdy kolejny mecz. Doświadczyliśmy tego teraz, rok temu doświadczył tego Stelmet.
Ktoś pana rozczarował w sposób znaczący w tym sezonie?
- Pyta pan o zawodników?
Tak. Lub trenerów.
- Nie ma nikogo takiego.
[nextpage]A Filip Dylewicz? Cała koszykarska Polska patrzyła z lekkim zdziwieniem oraz - mam wrażenie - współczuciem na to, jak z najważniejszego zawodnika finałów sprzed roku, Filip Dylewicz stał się graczem bardzo przeciętnym.
- Gra się tak jak przeciwnik pozwala. Owszem, Filipowi nie udało się pokazać w 100 procentach swoich możliwości i było to dla nas, jak i dla niego samego, frustrujące. Nie można jednak mówić, że on nie starał się zrobić wszystkiego, by znaleźć swoją formę i grać jak najlepiej w tych finałach . Niestety nie udało się. Taki jest sport. Trudno mieć o to pretensje do tego gracza.
Trener Miodrag Rajković opuścił Zgorzelec.
- Już wcześniej miałem takie myśli, że być może po trzech latach potrzeba nowego impulsu, jakiejś zmiany. To absolutnie nie jest tak, że za przegrane finały trener Rajković został ukarany i dzisiaj nie ma go z nami. Proszę, żeby nikt tego tak nie odbierał. Po prostu zawsze coś się kiedyś zaczyna i kiedyś się kończy.
Czyli byłaby taka możliwość, że trener Rajković opuściłby PGE Turów nawet wówczas, gdyby wywalczył drugie złoto?
- Nie chcę gdybać. Mogę powiedzieć, że w klubie rozmawialiśmy już o zmianie dawno temu, w trakcie sezonu. To normalne. Jako klub musimy patrzeć w przyszłość, myśleć kilka lat do przodu. Trzy sezony to kawał czasu. A to były trzy sezony pełne pozytywnych emocji i wielkich sukcesów: mistrzostwa, dwóch wicemistrzostw, Superpucharu Polski, występów w Eurolidze, dobrych występów w lidze VTB czy w rozgrywkach Euro Cup. Dodatkowo trzykrotnie kończyliśmy sezon zasadniczy jako najlepsza ekipa w Polsce. Myślę, że z całą odpowiedzialnością mogę nazwać ten okres najlepszym w historii klubu. Teraz jednak czas na zmianę. Także w sztabie szkoleniowym.
Mówi się, że zmiana trenera została wymuszona przez fakt, że w przyszłym sezonie PGE Turów będzie zbudowany za dużo mniejszą kwotę.
- Nie jesteśmy w żadnej dramatycznej sytuacji, która zmuszałaby nas do wielkiej redukcji naszych wydatków na drużynę. Owszem budżet na zespół będzie mniejszy, ale to absolutnie normalne. W końcu w zeszłym roku budowaliśmy drużynę na Euroligę i ta kwota zainwestowana w zespół musiała być odpowiednia. Teraz w Eurolidze grać nie będziemy, więc i zespół będzie tańszy choć wcale nie musi być gorszy. Chcę zapewnić wszystkich kibiców, że cele drużyny PGE Turowa Zgorzelec nie zmieniają się - będziemy walczyć o Mistrzostwo Polski.
Klub musi również uporać się z zaległościami względem zawodników...
- Niektórzy gracze są spłaceni, a wobec niektórych mamy pewne zaległości. Sytuacja nie odbiega jednak od tych z lat poprzednich. Z cała pewnością sobie z tym poradzimy.
W obecnym składzie jest pięciu zawodników. Czy ma pan pewność, że Michał Chyliński i Filip Dylewicz zostaną w zespole? Mówi się, że ich kontrakty przekraczają obecne możliwości klubu.
- Nie wiem kto tak mówi? Nie budujemy drużyny co rok od nowa. Kontynuujemy to co zaczęliśmy budować trzy lata temu i ten proces trwa. Filip i Michał są dla nas bardzo ważnymi graczami więc nie bardzo rozumiem skąd takie opinie się pojawiają Kontrakty ma pięciu graczy - poza Michałem i Filipem także Mateusz Kostrzewski, Michael Gospodarek i Jakub Karolak - i jestem pewien, że tych pięciu graczy będzie występować w zespole PGE Turowa w sezonie 2015/2016. Kontrakty z naszym klubem mają również dwaj młodzi utalentowani zawodnicy z Poznania: Michał Marek i Filip Pruefer. Dołączą do nas również nasi wychowankowie i oczywiście gracze z zagranicy.
Co z zawodnikami zagranicznymi? Czy jest możliwość, że któregoś z nich zobaczymy jeszcze w PGE Turowie?
- Ze wszystkimi rozstaliśmy się w zgodzie, ale co dalej - zobaczymy. Dużo będzie zależało od nowego trenera.
Piotra Ignatowicza. Dlaczego wybór padł właśnie na dotychczasowego asystenta?
- Właśnie pan odpowiedział na to pytanie. Piotr Ignatowicz był przez dwa ostatnie lata asystentem Miodraga Rajkovicia i przy Serbie nauczył się naprawdę wiele. Wierzymy w klubie, że jest w stanie poprowadzić drużynę PGE Turowa na satysfakcjonującym nas poziomie i spełnić nasze oczekiwania. Trener Ignatowicz ma duże doświadczenie jako asystent i jest również już trenerem utytułowanym. W końcu poza dwoma medalami wywalczonymi u nas, ma w dorobku także brązowy medal u boku Zorana Sretenovicia w AZSie Koszalin. Dla nas to jest po prostu dobry czas, by dać mu szansę.
Andrzej Adamek nie dokończył sezonu w Stelmecie Zielona Góra, Mariusz Niedbalski został zwolniony z Anwilu Włocławek... Młodzi polscy szkoleniowcy nie mają łatwego życia w TBL.
- Znam oczywiście ich przypadki, ale nie znam tak na prawdę prawdziwych powodów, dla których im się nie wiodło. Wierzę, że Piotr Ignatowicz to właściwy człowiek na właściwym miejscu i chcemy - wzorem najlepszych klubów europejskich - dawać szansę tym, którzy przygotowywali się do pełnienia tej funkcji przy trenerach z autorytetem i sukcesami. Takim trenerem był w Zgorzelcu Miodrag Rajković, a teraz czas na tego, który się przy nim uczył.
Co Ty chłopie pier...idź?
Zresztą jesienią po wyborach i tak polecisz na zbity pysk.
A malo tego, może Cię rozliczą za te wszystk Czytaj całość