Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego - pomeczowy wywiad ze Stipe Modriciem, skrzydłowym Anwilu Włocławek

Przed meczem z Polonią Warszawa, trener Igor Griszczuk miał spory ból głowy. Kontuzje kilku jego graczy oraz zawirowania formalne nowych nabytków sprawiły, iż przeciwko warszawianom miał do dyspozycji tylko siedmiu podstawowych koszykarzy. Jednym z nich był Stipe Modrić, który grając przez pełne czterdzieści minut, miał wymierny wkład w końcowy triumf Anwilu. Chorwat rzucił 19 oczek i 9 zbiórek.

Michał Fałkowski: W dzisiejszej koszykówce bardzo rzadko koszykarze występują na parkiecie przez czterdzieści minut. Jak się pan czuje?

Stipe Modrić: Czuję się bardzo, ale to bardzo zmęczony (śmiech). Choć wiesz… Czasami jest tak w życiu, że czujesz się kompletnie wypompowany po tym, co zrobiłeś, a jednocześnie dumny i zadowolony z wysiłku, który podjąłeś. Właśnie dokładnie tak ja się czuję teraz. Jestem bardzo szczęśliwy, że dzięki walce od pierwszej do ostatniej minuty udało nam się wygrać ten mecz. Przed spotkaniem wiedzieliśmy, że będziemy musieli grać tylko w siódemkę. Zdawałem, więc sobie sprawę z tego, że jeśli tylko faule nie staną na przeszkodzie, zagram zapewne w pełnym wymiarze czasowym.

Chyba można powiedzieć, że wygraliście z Polonią nadspodziewanie łatwo. Obawiał się pan tego meczu przed jego rozpoczęciem?

- Czy ja wiem czy się obawiałem… Wiesz, tak jak już powiedziałem, najbardziej obawiałem się fauli i tego, co będzie, jeśli któryś z koszykarzy spadnie za pięć przewinień. Biorąc pod uwagę naszą czarną serię ostatnio, bałem się również kolejnej kontuzji. Przeciwnika się nie obawiałem. Wiedziałem, że jeśli tylko zagramy na swoim poziomie, zwyciężymy. Jak się okazało, każdy gracz, który wyszedł na parkiet, dał z siebie wszystko. Myślę, że będąc bardzo skoncentrowanymi, daliśmy z siebie ponad 100 procent.

Siła koncentracji czy siła motywacji? Jaka była rola trenera Igora Griszczuka w tym zwycięstwie? W jakich słowach trener pobudzał was przed pierwszym gwizdkiem?

- Wielka rola, nieoceniona rola! On ma niesamowitą wolę walki i pragnienie, by wygrywać w każdym spotkaniu. Ma niesamowity atut. Jest naszym trenerem, a zwraca się do nas w prostych, ale zarazem idealnie dobranych słowach. Mówi do nas jak starszy kolega, starając się rozpalić w nas żądzę zwycięstwa. Przed tym spotkaniem najważniejsze co nam powiedział to, to że w nas wierzy i jest pewien, że odpowiednio skoncentrowani z całą pewnością damy sobie radę, bo nasze umiejętności nam na to pozwalają. Dlatego też bardzo chcieliśmy wygrać, również dla niego.

Początek meczu był bardzo równy. W którym momencie zaczął pan wierzyć, że mimo wszystkich przeciwności jesteście w stanie, grając zaledwie w siódemkę, pokonać rywala?

- Tutaj trzeba rozgraniczyć dwie odrębne kwestie. W zwycięstwo wierzyłem zarówno przed meczem, jak i zaraz na jego początku. Biorąc pod uwagę jednak pewien realizm oraz sam przebieg spotkania - pierwsze minuty trzeciej kwarty były decydujące. Do przerwy prowadziliśmy zaledwie czterema punktami, lecz dzięki szybkim i skutecznym akcjom po zmianie stron, niemalże natychmiast powiększyliśmy przewagę do kilkunastu oczek.

Uprzedził pan moje kolejne pytania. Wobec tego zapytam nie o kluczowe momenty, ale o kluczowe elementy, dzięki którym pokonaliście Polonię?

- Na pewno mecz wygraliśmy dzięki walce od pierwszego do ostatniego gwizdka. Gdybym mógł zerknąć na cyferki z tego spotkania… (w tym momencie koszykarz analizuje statystyki - przyp. M.F.) Cóż, gołym okiem widać, że mieliśmy lepszą skuteczność z gry, zagraliśmy bardziej zespołowo - sam Łukasz (Koszarek) miał aż 14 asyst! Bez tego wszystkiego nie byłoby zwycięstwa. Dla mnie jednak jeszcze jeden element był kluczowy. Popełniliśmy tylko 11 fauli, co w kontekście tego, że graliśmy raptem w siódemkę, było bezcenne.

Czy grając przez czterdzieści minut w meczu można się zdekoncentrować? Czasami jest tak, że zawodnik będący w gazie, po zejściu z parkietu i ponownym wejściu, nie gra już tak dobrze, jak grał wcześniej. W waszym przypadku o wybiciach z koncentracji nie mogło być mowy. Czy zatem ta ciągłość w grze wpłynęła w jakiś sposób na to, że wygraliście te zawody?

- Być może, być może. Oczywiste jest to, że grając cały mecz nie można się zdekoncentrować zupełnie. Czasami jednak jest się tak zmęczonym, że myśli się tylko o tym, by zejść na ławkę. My na szczęście nie pozwoliliśmy sobie na nic takiego i, nawet gdy ktoś miał słabszy moment, reszta zespołu doskonale wywiązywała się ze swoich zadań. Może to już bardzo wyświechtany banał, ale… coś w stylu jeden za wszystkich, wszyscy za jednego (śmiech).

Zaczął pan mecz idealnie. W pierwszej kwarcie rzucił pan 11 oczek, niemalże w pojedynkę grając przeciwko Polonii. Później jednak wyraźnie skoncentrował się pan na innych aspektach. Co było tego przyczyną?

- Nie mam pojęcia! Zaskoczyłeś mnie tym pytaniem, ale nie mam na to odpowiedzi. Na początku po prostu nikt nie mógł przełamać się w zdobywaniu punktów, więc postanowiłem coś z tym faktem zrobić (śmiech). W późniejszych minutach moim kolegom z zespołu grało się o wiele łatwiej, więc ja skoncentrowałem się na tym, co umiem robić lepiej - zbiórka, obrona… To zrozumiałe, że mając w składzie takich graczy jak Andrzej (Pluta - przyp. M.F.), czy wspomniany Łukasz, to oni są podstawowymi dostarczycielami punktów w naszym zespole. A wczoraj świetnie grał również Paul Miller.

Nie da się nie zauważyć, że od mniej więcej kilku tygodni pańska forma wyraźnie zwyżkuje. Czy to jest Stipe Modrić w swoim najlepszym wydaniu?

- Na pewno nie. Owszem, czuję się obecnie bardzo dobrze, co zresztą chyba widać na boisku, ale wiem, że stać mnie na jeszcze lepszą grę. Nie wiem czy pamiętasz, ale nie tak dawno miałem dość poważną kontuzję i ona na pewno odbiła się na moich występach tuż po powrocie na boisko. Na treningach pracuję jednak bardzo ciężko, więc wierzę, że z meczu na mecz będzie coraz lepiej.

Na koniec zapytam o coś zupełnie niedotyczącego meczu. Jaki jest ulubiony klub Stipe Modricia?

- Uff… Nie wiem, do czego zmierzasz. Odpowiem, więc - Anwil oczywiście (śmiech)! Tak na poważnie jednak to nie mam swojego ulubionego klubu. Darzę sentymentem każdy klub, w którym grałem. Gdybyś mnie zapytał o piłkę nożną, wtedy mógłbym odpowiedzieć, ale nie mam ulubionego zespołu koszykarskiego. A czemu pytasz?

Kilka dni temu do swojego ukochanego klubu przeniósł się, bowiem Oliver Stević, wykorzystując tym samym klauzulę w kontrakcie. Co zrobiłby pan gdyby otrzymał ofertę w środku sezonu z drużyny, którą nosi pan głęboko w sercu?

- Wiesz, to ciężka sprawa. Z jednej strony jesteśmy profesjonalistami. Gramy tam, gdzie nas chcą i gdzie nam płacą za naszą pracę. Z drugiej jednak, każdy zawodnik w pewnym momencie jest też zwykłym człowiekiem. Ze swoimi prywatnymi problemami i marzeniami. Oliver dostał propozycję z Crvenej Zvezdy, z klubu, któremu kibicował od zawsze. Wytłumaczył nam swoją decyzję, rozstał się ze wszystkimi w zgodzie. Ja nie mam do niego pretensji i życzę mu wszystkiego dobrego. Na pewno będzie nam go brakować, choć przecież już teraz sztab znalazł jego następcę.

Komentarze (0)