Alonzo Mourning - człowiek ze stali cz. III

Osobowość Johna Thompsona tak urzekła trenera Lassitera i panią Threet, że "Zo" bez wahania postanowił kontynuować swą edukację na Georgetown University w Waszyngtonie.

W tym artykule dowiesz się o:

Młodzieniec z Chesapeake był podekscytowany nie tylko perspektywą gry w ekipie Hoyas, ale również tym, iż Tracy Wilson zamierzała pobierać dalsze nauki na pobliskim Howard University. Dziewczyna początkowo miała w ogóle nie iść na studia. Marzyła o Pepperdine University, ale jej matki nie było stać na opłacenie czesnego, w związku z czym postawiła na karierę w modelingu. Przy tej okazji poznała jednak Billa Cosby'ego, który uważał, że zostając modelką Tracy zmarnuje swój potencjał. Słynny aktor zaoferował więc, że zapłaci za edukację młodej kobiety, ale na wybranej przez siebie uczelni, a jej matka będzie musiała jedynie zadbać o wszystkie pozostałe opłaty.

Alonzo solidną "zaprawę" przed zmaganiami na akademickich parkietach miał już w lecie 1988 roku, kiedy to pod okiem coacha Thompsona trenował razem z olimpijską reprezentacją USA, która udawała się na igrzyska do Seulu. To był ostatni rok, gdy o medale dla Stanów Zjednoczonych walczyli wyłącznie koszykarze amatorscy. Mourning jako jedyny licealista miał szansę dołączyć do zespołu złożonego z graczy starszych o kilka lat i mających przed sobą długie oraz owocne kariery na zawodowych parkietach. - Tuż przed końcem zgrupowania graliśmy mecz w Denver - wspomina "Zo". - Byłem wtedy jednym z najlepszych strzelców, co odbiło się szerokim echem w ogólnokrajowych mediach. Wielu obserwatorów twierdziło, że radziłem sobie lepiej niż Rony Seikaly, który był już po ostatnim roku na Syracuse. To jego uważano za mojego głównego konkurenta do miejsca w składzie, więc nagle mój występ na igrzyskach stał się bardzo realny.

Sytuacja Alonzo była niczym piękny sen, a sny takie zazwyczaj kończą się brutalnym przebudzeniem. Jako przyszły podopieczny Johna Thompsona w Georgetown Hoyas, Mourning nie mógł liczyć u coacha reprezentacji na żadne przywileje. Kiedy opuszczał zgrupowanie by wziąć udział w ceremonii zakończenia edukacji w liceum, trener wyraźnie zaznaczył, że chłopak musi zdążyć na odbywający się tego samego dnia trening. Utalentowany zawodnik tak jednak radował się chwilami w towarzystwie rodziny i przyjaciół, że zawitał do waszyngtońskiej hali McDonough Gymnasium dopiero na końcówkę zajęć. Myślał, że szkoleniowiec zrozumie to spóźnienie, ale ten na przywitanie warknął tylko na cały głos: - Co ty sobie wyobrażasz?! Bierz tyłek w troki i przebieraj się w strój! Jesteś spóźniony!

Żeby założyć treningowe obuwie, Mourning musiał wbiec po śliskich schodach. Przerażony zachowaniem trenera, uczynił to w samych skarpetkach i... przewrócił się. Najbardziej ucierpiało kolano, które momentalnie spuchło. Alonzo zacisnął jednak zęby, bo widząc czerwonego ze złości coacha nie chciał go jeszcze bardziej denerwować. Opłaciło się, gdyż niedługo później wraz z kadrą udał się na krótkie tournée po Finalndii i Austrii, gdzie występował u boku takich zawodników jak David Robinson czy Danny Manning. "Zo" radził sobie na tyle dobrze, iż w pewnym momencie był niemal pewien, że John Thompson zabierze go ze sobą do Seulu. Tymczasem gdy trener ogłosił wkrótce ostateczny skład reprezentacji USA, próżno było szukać na liście Alonzo Mourninga. Chłopak był zrozpaczony i dopiero po pewnym czasie dowiedział się, że problem nie leżał w jego umiejętnościach, a w tym, iż wyjazd na igrzyska kolidował z początkiem roku akademickiego, a szkoleniowiec nie chciał, żeby jego podopieczny już na starcie miał zaległości w nauce. Wszak na Georgetown University edukacja znajdowała się na pierwszym miejscu.

Tuż po przybyciu do Waszyngtonu "Zo" zakumplował się ze starszym o kilka lat Rayfulem Edmondem, którego poznał dzięki koledze z drużyny Hoyas - Johnowi Turnerowi. Młody mężczyzna zabierał Mourninga w różne ciekawe miejsca, a chłopak z Chesapeake nie interesował się zbytnio, kim tak naprawdę jest jego nowy kompan. Obaj lubili koszykówkę i dobrze się dogadywali. Alonzo grał latem w jego drużynie, złożonej z zawodników okolicznych uczelni oraz zespołów występujących w niższych ligach. Zabawa była przednia, dopóki się nie okazało, że Rayful jest... dilerem narkotyków na szeroką skalę. - To nie był zwykły koleś - opowiada niedoszły olimpijczyk z Seulu. - Angażował się w wielomilionowe operacje, a agenci federalni twierdzili, że to właśnie on sprowadził crack do Waszyngtonu.

Uliczne mecze, w których grał "Zo", również nie były całkiem zwyczajne. - Kiedy zarabiasz milion dolarów tygodniowo na nielegalnych interesach, to nie możesz tak po prostu pójść do banku i wpłacić tych pieniędzy na konto - dodaje legendarny center Miami Heat. - Nie możesz również wydawać tej kasy od tak sobie. Domy i samochody kupujesz na podstawione osoby, a resztę forsy musisz wyprać. Nie ma innej możliwości, kiedy chodzi o sumy rzędu pięćdziesięciu milionów dolarów rocznie. Okoliczni dilerzy mieli tyle forsy, że mogli ją palić w piecach. Dlatego też tworzyli własne zespoły koszykarskie i zakładali się o duże stawki. Te rozgrywki przypominały mini NBA, a ja byłem wówczas naprawdę naiwny. Teraz jest mi strasznie wstyd z tego powodu, bo widząc jak to wszystko wyglądało, czerwona lampka powinna mi się zapalić co najmniej kilka razy.

Rayful posiadał wiele mieszkań w Maryland, które bez problemu udostępniał swoim kumplom. Wszędzie chodził w ich towarzystwie, bo w jego biznesie człowiek nigdy nie może się czuć bezpiecznie. Gdy pewnej nocy grupka z Alonzo w składzie wychodziła z nocnego klubu, młody sportowiec zauważył błysk flesza aparatu fotograficznego pochodzący z przejeżdżającego nieopodal vana. Dopiero później zdał sobie sprawę z tego, iż paczka Edmonda znajdowała się pod obserwacją FBI. "Zo" nie przejmował się również, kiedy u jednego z towarzyszy nowego kupla zobaczył broń, i kiedy jegomość ten został pewnego dnia postrzelony, po czym wylądował na wózku inwalidzkim. W dzieciństwie podobne obrazki oglądał dość często, więc ten po prostu nie zrobił na nim większego wrażenia. Młodzieniec nie chciał również przed starszym kompanem wyjść na mięczaka, więc zgrywał twardego i nie rozmyślał nad konsekwencjami.

Trener John Thompson nie był zwykłym coachem. W Waszyngtonie wszyscy go znali, dlatego w końcu musiał się dowiedzieć, z kim zadaje się zawodnik jego drużyny. Nie potrwało to długo, ponieważ jeden z jego dobrych znajomych pracował w DEA, czyli rządowej agencji zajmującej się walką z przestępczością narkotykową. Już następnego dnia na trening Hoyas zawitali dwaj agenci. - Trenerze, musimy porozmawiać z jednym z twoich zawodników - zagadnęli Thompsona. - O co chodzi? Ja nic nie zrobiłem! - "Zo" zgrywał niewinnego. Po chwili we wszystko włączył się coach i kazał mu iść do swojego biura, gdzie środkowy Hoyas został zasypany różnymi pytaniami przez dwóch tajemniczych jegomościów. - Znasz go? - wskazali na zdjęcie Rayfula. - Tak, znam - odparł Mourning. - A wiesz, że go obserwujemy? Wiesz, że to baron narkotykowy? - kontynuowali przesłuchanie. - Nie wiem, nie mam pojęcia i nie mam nic wspólnego z narkotykami! - odpowiedział przerażony zawodnik.

Agenci w końcu odpuścili, ale trener Thompson nie wyglądał na ucieszonego tym, że chwilę temu w jego biurze siedziało dwóch facetów z DEA. Jak tylko drzwi za nimi się zatrzasnęły, wydarł się na Alonzo: - Przyniosłeś wstyd uczelni! Odbiorę ci stypendium. Własnoręcznie ściągnąłem tutaj twój tyłek i teraz własnoręcznie odeślę go do domu - dodał. "Zo" był najzwyczajniej w świecie przerażony słowami szkoleniowca. Miał łzy w oczach i w jednej chwili zdał sobie sprawę z tego, że zadając się z nieodpowiednim człowiekiem zawiódł wszystkich swoich najbliższych i prawdopodobnie stracił szansę na wielką karierę na zawodowych parkietach. - Postępując w ten sposób krzywdzisz nie tylko siebie, ale cały program tego uniwersytetu - kontynuował Thompson. - Krzywdzisz każdego zawodnika, który kiedykolwiek był częścią tej drużyny, mnie oraz wszystkich wokół siebie.

Trener Georgetown Hoyas był surowy, ale nie należał do ludzi pozbawionych serca. Bardzo nie lubił jednak, kiedy jego gracze postępowali wbrew regułom. Jedna z nich brzmiała: zakaz picia alkoholu w akademiku. Gdy pewnego razu wysłał swojego asystenta na inspekcję, a ten znalazł u studentów lodówkę pełną piwa, nie powiedział ani słowa. Następnego dnia zaaplikował jednak swoim zawodnikom taki trening, że młodzieńcy zapamiętali go do końca życia. Podczas całych zajęć nie zarządził też ani jednej przerwy na uzupełnienie płynów, co jeszcze bardziej dało się chłopakom we znaki. Gdy ćwiczenia dobiegły końca, każdy rzucił się do swojego bidonu, wypełnionego zwyczajowo napojem Gatorade. Tym razem jednak coach zrobił zawodnikom psikusa i w tajemnicy zarządził napełnienie pojemników... piwem! Gdy koszykarze łyknęli sobie na orzeźwienie, miny mieli naprawdę nietęgie. - Kiedy mówię, że nie chcę piwa i dziewczyn w akademiku, to znaczy, że naprawdę tego nie chcę. Żeby mi to było ostatni raz! - wypalił niewzruszony.

John Thompson wychodził z założenia, że młodemu człowiekowi lepiej dać dobrą nauczkę niż skreślać go na wstępie. Wiedział, że w pewnym wieku ludzie popełniają różne błędy, i że każdy zasługuje na drugą szansę. - Coach pozwolił wrócić mi do drużyny - opowiada Mourning. - Wiedziałem jednak, że będę stąpał po cienkim lodzie i dlatego od tamtej pory dwa razy się zastanawiałem przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji. Stałem się też o wiele bardziej czujny i zacząłem uważać na to, z kim się zadaję. Dopiero po latach dowiedziałem się, że cała ta akcja z DEA była ukartowana. To jednak nie ma znaczenia, bo wszystkie słowa trenera były absolutną prawdą, którą musiałem usłyszeć, żeby zrozumieć pewne rzeczy. John Thompson to prawdziwy geniusz, który odmienił moje życie.

Kiedy wejdziesz w świat gangsterów i narkotyków, nie jest łatwo tak nagle się od niego oderwać. Starzy znajomi na to nie pozwolą. Alonzo starał się trzymać z daleka od szemranych kumpli, ale i tak wszystko skończyło się na interwencji coacha Thompsona, który w swoim biurze porozmawiał sobie na osobności z Rayfulem Edmondem. - Wtedy ani mnie, ani nikomu innemu nie zdradził, co dokładnie mu powiedział - opowiada "Zo". - Dopiero po długim czasie wyznał, że bez ogródek wytłumaczył Rayfulowi, żeby razem z całą swoją bandą trzymał się z dala ode mnie i innych zawodników, bo w przeciwnym razie uda się po pomoc do odpowiednich ludzi, którzy tego dopilnują. Od tamtej pory Ray dał mi spokój i przestał się ze mną kontaktować.

Już w swoim pierwszym sezonie na akademickich parkietach Alonzo Mourning wychodził na parkiet w pierwszej piątce Georgetown Hoyas, tworząc ją zazwyczaj wspólnie z Charlesem Smithem, Jarenem Jacksonem, Dwaynem Bryantem oraz Johnem Turnerem. Z ławki kolegów etatowo wspomagali Mark Tillmon, Bobby Winston i Dikembe Mutombo, a ekipa z Waszyngtonu wygrała konferencję Big East. W turnieju NCAA podopieczni Johna Thompsona dotarli natomiast do finału regionalnego, w którym ulegli ekipie Duke napędzanej przez Christiana Leattnera. W sezonie 1988/89 "Zo" notował średnio 13,1 punktu, 7,3 zbiórki oraz 5 bloków, a jego motywacją do ciężkich treningów była Tracy Wilson, z którą spotykał się w niemal każdej wolnej chwili.

Gdy Alonzo wreszcie poczuł, że poukładał sobie życie, ponownie na wierzch wypłynęła jego znajomość z Rayfulem Edmondem. Do akcji wkroczyło FBI, a o powiązaniach koszykarza Hoyas z przestępcą zaczęła pisać prasa. Dla wschodzącej gwiazdy akademickich parkietów była to informacja co najmniej fatalna. - Obawiałem się, że wezmą mnie za kapusia i przyjdą po mnie, żeby wymierzyć sprawiedliwość - opowiada "Zo". - Każdego dnia po przebudzeniu natychmiast docierała do mnie myśl, że znalazłem się w naprawdę poważnych tarapatach. Proces Rayfula Edmonda był jedną z najgłośniejszych spraw w historii Waszyngtonu, obecnych nie tylko na pierwszych stronach lokalnych mediów, lecz wszędzie. Nie mogłem ani się ukryć, ani liczyć na to, że trener Thompson mnie ochroni. Z powodu podwyższonego ryzyka nazwiska wszystkich ławników trzymano w tajemnicy, a na sali sądowej publiczność od uczestników procesu oddzielało kuloodporne szkło. Jeszcze przed pierwszą rozprawą jeden ze świadków został postrzelony w nogę, po czym odmówił składania zeznań. Matce innego spalono dom. Rayfula dla bezpieczeństwa trzymano natomiast w bazie wojskowej w Quantico i każdego dnia dostarczano do sądu helikopterem.

Koniec części trzeciej. Kolejna już w najbliższy piątek.

Bibliografia: Miami Herald, Miami Today, Sports Illustrated, Alonzo Mourning i Dan Wetzel - Resilience: Faith, Focus, Triumph.

Poprzednie części:
Alonzo Mourning - człowiek ze stali cz. I
[urlz=../../../koszykowka/552385/alonzo-mourning-czlowiek-ze-stali-cz-ii]Alonzo Mourning - człowiek ze stali cz. II

[/urlz]

Komentarze (0)