Alonzo Mourning - człowiek ze stali cz. IV

"Zo" miał szczęście, że z Rayfulem Edmondem nie łączyły go żadne interesy. Wizyty na sali rozpraw były dla koszykarza doskonałą nauczką i pomogły mu skupiać się już tylko na nauce i sporcie.

W tym artykule dowiesz się o:

Występy w Georgetown Hoyas pod okiem Johna Thompsona stanowiły nie lada szkołę życia. 9 listopada 1989 roku coach najpierw zaaplikował swoim graczom wyczerpujący trening, po czym wziął wszystkich na stronę. - Czy ktoś może mi powiedzieć, co się dzisiaj stało? - rzucił ni z gruchy, ni z pietruchy. Wśród zawodników zapadła zupełna cisza, ponieważ nikt nie miał pojęcia, czy szkoleniowcowi chodzi o jakieś zdarzenie mające miejsce na parkiecie, czy może o coś zupełnie innego. - Nikt?! Niech podniesie rękę każdy, kto czytał dzisiejszą gazetę - kontynuował z pełną powagą. Żaden z jego podopiecznych się jednak nie zgłosił, co jeszcze bardziej go zirytowało. - Czy ktoś mógłby mi chociaż powiedzieć, jakie wydarzenie opanowało wszystkie dzisiejsze nagłówki?! A może nikt z was nie zadał sobie trudu, żeby chociaż na nie zerknąć?! - Thompson drążył temat, ale nadal nikt nie miał nic do powiedzenia. W końcu rękę podniósł jeden z obecnych w hali studentów i rzekł: - Trenerze, zburzyli mur berliński. - Dobrze - odparł coach. - Zburzyli mur berliński.

Szkoleniowiec ekipy z Waszyngtonu nie byłby sobą, gdyby całą sprawę pozostawił niezamkniętą. Dlatego też po chwili przemówił do zespołu. - To jest po prostu wstyd. Macie możliwość uczęszczać na Georgetown University, światowej sławy uczelnię, a wam się nie chce zapoznać z bieżącymi wydarzeniami na świecie - zaczął groźnie. - Na tym cholernym świecie wkrótce może wybuchnąć wojna, a wy nawet o tym nie będziecie wiedzieć! - dodał, będąc już czerwonym ze złości. John Thompson być może nie należał do ludzi łatwych w obejściu, ale zawsze potrafił wpłynąć na swoich podopiecznych w pozytywnych sposób. Chciał ich bowiem wychować nie tylko na znakomitych koszykarzy, ale również zaradnych życiowo mężczyzn. Wiedział, że wielu z nich pochodzi z trudnych środowisk, i że tacy chłopcy wymagają odpowiedniego wdrożenia w system akademicki.

Alonzo Mourning poczuł się dotknięty słowami trenera. Nie chciał, żeby ludzie gadali, iż studiuje na uniwersytecie tylko ze względu na swój talent do sportu, dlatego postanowił udowodnić, że edukacja jest dla niego naprawdę ważna. W tym celu już następnego dnia pobiegł do mieszczących się tuż przy kampusie delikatesów i nabył najnowszy numer "Washington Post". Co ważne, nie był to jednorazowy "wybryk". Młody środkowy nie czytał wprawdzie każdego kolejnego wydania popularnego dziennika, ale starał się chociaż codziennie zapoznawać z nagłówkami. - Od tamtej pory kiedy trener pytał mnie o bieżące wydarzenia, to zawsze wiedziałem, co odpowiedzieć - wspomina "Zo".

Chłopak z Chesapeake miał wielkie szczęście, że trafił na Johna Thompsona nie tylko ze względu na osobowość coacha. Szkoleniowiec ten był również znakomitym fachowcem, a uczył się od najlepszych, gdyż podczas swojej krótkiej kariery zawodniczej dwukrotnie sięgał po mistrzostwo NBA jako gracz Boston Celtics, gdzie był zmiennikiem samego Billa Russella, uważanego za jednego z najlepszych centrów w dziejach. Dzięki temu Alozno mógł doskonalić nie tylko swoją grę ofensywną, ale przede wszystkim defensywę, z której legendarny środkowy Celtów słynął, i w której do dnia dzisiejszego stawiany jest za wzór. - Dla trenera Thompsona miarą siły zespołu była zdolność do zatrzymywania akcji przeciwników - mówi Mourning. - To było po prostu perfekcyjne, a nasza drużyna nie tyle kochała zwyciężać, co nienawidziła przegrywać. Nie dążyliśmy do chwały, a baliśmy się tego, co przyniesie porażka. W efekcie tego każdy mecz poprzedzały skrupulatne przygotowania. W koszykówce ważna jest również zespołowość. Samolubnym można być jedynie na tablicach i w obronie, gdyż nie da się skrzywdzić swojego zespołu zbierając dużo piłek i powstrzymując działania rywala. Ja grałem właśnie z takim nastawieniem, dlatego nigdy nie przejmowałem się statystykami, chociaż czasem moje zdobycze prezentowały się naprawdę imponująco.

W sezonie 1989/90, drugim dla Alonzo na akademickich parkietach, środkowy Georgetown Hoyas notował średnio 16,5 punktu, 8,5 zbiórki oraz 2,2 bloku. Jego team zajął trzecie miejsce w konferencji Big East, a w turnieju NCAA odpadł już w drugiej rundzie. "Zo" za swoje dokonania został nagrodzony nominacją do drugiej piątki All-American i to choć trochę osłodziło mu gorycz porażki. W kolejnej kampanii zespołowi wiodło się jeszcze gorzej, ale Mourning utrzymał swoje statystyki na wysokim poziomie, w efekcie czego zaczął bardzo poważnie rozważać przejście na zawodowstwo. To był 1991 rok i zupełnie inne czasy niż dziś. Wtedy liga profesjonalna niechętnie przyjmowała bardzo młodych graczy i trzeba było pisać specjalną petycję, jeśli chciało się występować w NBA przed rozegraniem pełnych czterech sezonów na uczelnianych boiskach.

Na początku lat dziewięćdziesiątych obowiązywały też zupełnie inne przepisy dotyczące rookies. Wbrew pozorom to właśnie one... zatrzymały Alonzo na uniwersytecie. Jeśli chodzi o poziom zarobków, to obecnie nie ma właściwie większej różnicy, czy zostanie się wybranym w drafcie z numerem pierwszym, dziesiątym, czy piętnastym. Wtedy jednak miało to kolosalne znaczenie, gdyż debiutanci mogli negocjować swoje kontrakty i wysoki numer w drafcie stanowił znakomitą kartę przetargową. - Tu chodziło o miliony dolarów - wspomina "Zo". - Rozmawiałem na ten temat z coachem Thompsonem i on wytłumaczył mi, że mój numer w drafcie będzie zdecydowanie wyższy, jeśli przystąpię do niego po ostatnim roku studiów. Myślałem również o tym jak ważna jest edukacja i o tym, że będę pierwszym człowiekiem w rodzinie, posiadającym dyplom wyższej uczelni. Wiedziałem też, że dla moich rodziców i pani Threet liczyło się to, iż zdobędę dokument nie jakiejś tam pierwszej lepszej szkoły, a Georgetown University.

Wiosną 1992 roku "Zo" odebrał dyplom z socjologii, a dodatkowo w swoim ostatnim sezonie na akademickich parkietach wypracował znakomite statystyki. Podopieczny Johna Thompsona dostarczał 21,3 "oczka", 10,7 zbiórki oraz 5 bloków, dzięki czemu wywalczył nagrodę dla zawodnika roku konferencji Big East, statuetkę dla obrońcy roku oraz nominację do pierwszej piątki All-American. Ekipa Georgetown Hoyas niestety po raz kolejny odpadła z turnieju NCAA w bardzo wczesnej fazie, ale po takiej kampanii młody środkowy mógł liczyć na naprawdę wysoki numer w zbliżającym się drafcie NBA.

Podczas gdy legendarny już "Dream Team" miał w perspektywie występ w igrzyskach olimpijskich w Barcelonie, Alonzo myślał tylko o tym, do jakiego zawodowego klubu wkrótce trafi. - Coroczna loteria odbywała się akurat wtedy, gdy razem z coachem Thompsonem przebywaliśmy w hali Chicago Arena, gdzie oglądaliśmy spotkanie play-off's - wspomina. - W przerwie zaproszono nas do pokoju dla mediów. Transmitowano tam na żywo to wydarzenie, podczas którego używa się piłeczek pingpongowych do ustalenia kolejności picków. Mogłem więc wylądować w Orlando czy Charlotte lub po prostu zostać w Waszyngtonie. To świetna zabawa dla fanów, bo kiedy jesteś graczem, to po prostu chcesz zostać wybrany i nie zastanawiasz się głębiej nad tym, kto będzie twoim pracodawcą.[nextpage]24 czerwca 1992 roku wreszcie wszystko stało się jasne. Z numerem pierwszym do Orlando Magic trafił Shaquille O'Neal, a dysponujący drugim pickiem Charlotte Hornets sięgnęli po innego znakomicie zapowiadającego się centra - Alonzo Mourninga. Ekipa z Karoliny Północnej powstała ledwie cztery lata wcześniej i dopiero się zbroiła, żeby w niedalekiej przyszłości móc powalczyć o najwyższe cele. Siłę napędową zespołu prowadzonego przez Allana Bristowa stanowili zawodnicy tacy jak Larry Johnson, Kendall Gill, Muggsy Bouges czy Dell Curry, a "Zo" miał solidnie wspomóc nowych kolegów zarówno w ataku, jak i w defensywie. - Zostałem na Wschodnim Wybrzeżu, dzięki czemu nie miałem tak daleko do domu - opowiada Mourning. - Pogoda w tym rejonie również nie była najgorsza.

Podpisanie kontraktu w lidze NBA wiąże się dla młodego sportowca z olbrzymim zastrzykiem gotówki. Alozo wiele przeszedł, zanim trafił do koszykarskiego raju, ale doskonale pamiętał o najbliższych, którzy zawsze służyli mu pomocą na tej ciężkiej drodze do celu. Nie zapomniał o rodzicach, pani Threet czy przyszywanym rodzeństwie. Oni nigdy nie oczekiwali od niego kosztownych prezentów i wciąż traktowali go jak małego Alonzo, ale nowy zawodnik Szerszeni sam z siebie kupił nowy dom dla swojej matki zastępczej, a każdemu z biologicznych rodziców wybudował piękne lokum - mamie w Portsmouth, natomiast ojcu w Chesapeake. - Później żartowaliśmy, że gdyby się nie rozwiedli, to zaoszczędziłbym trochę grosza - "Zo" przywołuje dawne czasy.

Sześcioletnią umowę wartą ponad dwadzieścia pięć milionów dolarów wynegocjowała dla młodego zawodnika Shelleye Martin, a kontrakt z firmą Nike załatwił mu Allen Furst. W ten sposób Alonzo był ustawiony do końca życia i zamiast myśleć o pieniądzach, mógł skupić się na tym co potrafił najlepiej, czyli grze w basket. Przygotowania do debiutanckiego sezonu w lidze zawodowej rozpoczął jeszcze przed wyjazdem do Charlotte. Dźwigał ciężary, biegał i ćwiczył rzuty, a wszystko po to, żeby spełnić pokładane w nim nadzieje. Kibice w Karolinie Północnej mieli hopla na punkcie koszykówki i wierzyli, że taki gracz jak Mourning pomoże ich drużynie wkroczyć na zwycięską ścieżkę.

"Zo" zadebiutował w barwach Szerszeni dokładnie 13 listopada 1992 roku w wyjazdowym meczu przeciwko Indianie Pacers. Środkowy rodem z Chesapeake wybiegł na boisko w pierwszej piątce, spędził w grze łącznie 19 minut i uzbierał w tym czasie 12 punktów, 3 zbiórki i blok. Jego drużyna niestety pechowo przegrała 109:110, co sprawiło, że legitymowała się ujemnym bilansem 2-3. Następnego dnia podopieczni Allana Bristowa polegli jeszcze w Miami, ale ostatecznie zakończyli sezon zasadniczy na plusie, osiągając bilans 44-38, który dał im piąte miejsce w Konferencji Wschodniej i historyczny awans do play-off's. Tam zespół z Charlotte również nie był chłopcem do bicia, docierając do drugiej rundy, w której uległ 1-4 New York Knicks.

Alonzo jako debiutant radził sobie fenomenalnie, zaliczając w regular season osiem spotkań z dorobkiem 30 lub więcej "oczek", jedenaście razy notując co najmniej 15 zbiórek oraz dwudziestoczterokrotnie blokując 5 lub więcej rzutów rywali. W ten sposób absolwent Georgetown University wypracował fantastyczne jak na pierwszoroczniaka statystyki: 21 "oczek", 10,3 zebranej piłki oraz 3,5 czapy. Takie notowania pozwoliły mu razem z Shaquillem O'Nealem, LaPhonso Ellisem, Tomem Gugliottą i Christianem Laettnerem znaleźć się w pierwszej piątce debiutantów. Do szczęścia młodemu zawodnikowi zabrakło tylko występu w lutowej All-Star Game. Mourning bez wątpienia zasłużył na nominację, ale decydenci zamiast na niego postawili na Larry'ego Nance'a z Cleveland Cavaliers.

Nowy center Szerszeni od pierwszego dnia pobytu w Charlotte czuł się ważną postacią teamu pod wodzą Allana Bristowa, choć nie wszyscy koledzy byli skorzy do pomocy. - Dell Curry, na którego wołaliśmy "Gomez", wziął mnie pod swoje skrzydła - wspomina "Zo". - Nikt inny się do tego specjalnie nie garnął. Kiedy wszedłem do szatni, to po prostu zająłem swoje miejsce i nie wiedziałem, co będzie dalej. Wtedy przybył trener i oznajmił, że od początku będę wychodził w pierwszej piątce. Ledwie przyjechałem do miasta, a już zostałem rzucony na głęboką wodę. Być może właśnie dlatego część kompanów nie patrzyła na mnie przychylnym okiem, bo przecież wiadomo, że kiedy jeden człowiek dostaje minuty na parkiecie, to drugi je traci. Tak jest w tym biznesie i już.

Moment, w którym Charlotte Hornets w pierwszej rundzie play-off's 1992/93 wyeliminowali Boston Celtics, był najpiękniejszym w dotychczasowej karierze Alonzo, ale debiutancka kampania wschodzącej gwieździe zawodowych parkietów oprócz radości przyniosła też jedno spore rozczarowanie - rozstanie z Tracy Wilson. Dziewczyna nie chciała być tylko partnerką sławnego sportowca i po ukończeniu studiów pragnęła rozwijać się zawodowo. Wróciła do Waszyngtonu, gdzie podjęła pracę w mediach. Mourning natomiast czuł, że nie jest jeszcze gotów na poważny związek, i że musi się przede wszystkim wyszaleć oraz skupić na grze w kosza. - Uważałem, że najlepiej zrobimy, jeśli damy sobie trochę czasu. Ona nie była jednak typem kobiety, która czeka na faceta - opowiada.

Koniec części czwartej. Kolejna już w najbliższy piątek.

Bibliografia: Miami Herald, Miami Today, Sports Illustrated, Alonzo Mourning i Dan Wetzel - Resilience: Faith, Focus, Triumph.

Poprzednie części:
Alonzo Mourning - człowiek ze stali cz. I
Alonzo Mourning - człowiek ze stali cz. II
Alonzo Mourning - człowiek ze stali cz. III

Komentarze (0)