Maciej Kwiatkowski: Na czym polega fenomen Golden State Warriors

Od 20 lat nie było w NBA tak dobrej drużyny jak Golden State Warriors. Czy pobiją legendarny rekord Chicago Bulls Michaela Jordana? Na czym polega ich fenomen?

Maciej Kwiatkowski
Maciej Kwiatkowski
Klay Thompson i Stephen Curry AFP / Na zdjęciu: Klay Thompson i Stephen Curry

Golden State Warriors (bilans 53-5) po fenomenalnym występie Stephena Curry'ego zostali w sobotę pierwszą drużyną w tym sezonie NBA, która zapewniła sobie awans do play-off. Nie jest to dla obrońców tytułu tak naprawdę żadne osiągnięcie.

Osiągnięciem dla Warriors będzie dopiero pobicie rekordu Chicago Bulls, którzy w sezonie regularnym 1995/96 zaliczyli bilans 72-10. Ale pobicie tego rekordu zrodzi niewidzianą w czasach social media presję. Bo brak zdobytego w czerwcu mistrzostwa, może uczynić z Warriors pośmiewisko. Tak, to ostre słowa, ale Warriors nie wszystkim się podobają. Doskonałość premiowana jest jak zwykle tym, że coraz więcej osób tylko czeka na to, aż mistrzom podwinie się noga.

Zbyt butni, zbyt niewiarygodni - ich najlepsi gracze przecież nigdy nie mieli stać się wielkimi gwiazdami. Może to co robią to przypadek? Czy można stać się legendarną drużyną, opierając tak mocno swoją grę na rzutach za trzy?

"Stephen Curry jest miękki" - czy ktoś tak kruchy może być faktycznie lepszy niż potężny LeBron James? W 60-letniej historii NBA nie było przecież koszykarza, który przy wzroście "tylko" 193 cm był najlepszym graczem ligi.

Koszykarze starej daty tylko przekrzykują się w tym czyja drużyna z dawnych lat pokonałaby obecnych Warriors. Tymczasem w historii NBA nie było zespołu, do którego stylu gry tak bardzo pasowałoby określenie "koronkowy".

Czym są Warriors? Dlaczego są tak dobrzy?

"Splash Brothers"

W historii NBA było tylko 10 graczy, którzy przez pięć kolejnych sezonów trafiali przynajmniej 40 proc. rzutów za trzy. To Reggie Miller, Steve Kerr, Dell Curry, Dana Barros, Hubert Davis, Steve Nash, Raja Bell, Kyle Korver, Stephen Curry (syn Della) i Klay Thompson. Dwóch ostatnich gra od 2011 roku w jednym zespole.

Curry (nr 7 Draftu 2009) i Thompson (nr 11 Draftu 2011) tworzą duet "Splash Brothers" i będąc na boisku pomagają sobie nawzajem. Działa to w prosty sposób. Dwaj ostatni zwycięzcy konkursu trójek trafiają za trzy jak automaty i nie można zostawić ich bez krycia. Jeśli piłkę kozłuje Curry, obrońca kryjący Thompsona, nie może odstąpić go ani na krok. I odwrotnie. W ten sposób obaj mają więcej miejsca do gry, tworząc sobie nawzajem tzw. "spacing" - klucz do sukcesu we współczesnej NBA. Curry i Thompson częściej byliby podwajani, gdyby za partnerów mieli koszykarzy nie rzucających tak dobrze z dystansu.

Przykład: w akcji poniżej Evan Fournier z Orlando Magic nawet nie spojrzał się w kierunku wchodzącego pod kosz Curry'ego. Cały czas czuwał przy Thompsonie i Curry zdobył łatwe dwa punkty.
fot. NBA League Pass fot. NBA League Pass
Dlaczego Fournier nawet nie patrzył na Curry'ego? Gdyby zrobił dwa kroki w kierunku kosza i zostawił Thompsona, to Curry byłby skłonny zrezygnować z oddania rzutu z bliskiej odległości i zamiast tego podałby do Thompsona, a ten rzucałby za trzy z czystej pozycji.

Trzy punkty to więcej niż dwa. Jest to klucz do zrozumienia Warriors, którzy są nr 1 NBA w celnych rzutach za trzy (12,9 w meczu) i zdecydowanym nr 1 w skuteczności z dystansu (42,0 proc.). Oba wyniki są najlepszymi w historii NBA.

Obecnie przeciętna drużyna NBA trafia 8,3 trójki w meczu. Warriors samymi trójkami zdobywają aż o 14 punktów więcej niż ligowa średnia.

Analitycy koszykówki lubią tłumaczyć kibicom, że Warriors to nie tylko rzuty z dystansu - że to też bardzo dobra obrona i gra podaniami. Maja rację. Tym co jednak czyni z Warriors jedną z najlepszych drużyn w historii, nie są ani obrona, ani podania. To posiadanie w składzie nie jednego, ale dwóch z 10 najlepszych snajperów za trzy w dziejach NBA.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×