Miał być następca Magica Johnsona. Zginął od trzech pocisków z pistoletu

To był najlepszy koszykarz młodego pokolenia w całych Stanach Zjednoczonych. Wszyscy zachwycali się jego umiejętnościami, porównując do rozgrywającego Los Angeles Lakers. Ben Wilson nie zagrał w NBA nawet minuty. Zmarł na stole operacyjnym.

W tym artykule dowiesz się o:

Bena Wilsona dobrze znał Doc Rivers, obecny trener Los Angeles Clippers. Szkoleniowiec pochodzi z Chicago, gdzie zginął młody koszykarz. - Pamiętam gniew, jaki mi towarzyszył. W biednych dzielnicach miasta, skąd i ja się wywodziłem, panowała niepisana zasada, że jeśli ktoś ma szansę się wybić, był nietykalny. Tutaj ta umowa została złamana i każdy czuł wściekłość z tego powodu - opowiadał Rivers.

Dostał w wątrobę i aortę

W 1984 roku ekipa z Chatman (dzielnica Chicago) zdobyła tytuł najlepszej drużyny szkolnej w całym stanie. Liderem zespołu był Wilson, który zaraz po końcu rozgrywek pojechał na obóz dla najlepszych zawodników z całego kraju. Eksperci i trenerzy zgodnie ocenili na zakończenie campu, że oto objawiła się wielka gwiazda.

Został sklasyfikowany na pierwszym miejscu wśród zawodników szkół średnich w USA, a uniwersytety już rywalizowały o 17-latka. O Wilsonie mówiono, że jest "Magikiem Johnsonem z rzutem z wyskoku". Urósł do 204 cm i w klasyfikacjach na przyszłą gwiazdę NBA wyprzedzał m.in. Seana Elliotta, Glena Rice’a czy Roda Stricklanda, koszykarzy znanych potem z parkietów zawodowej ligi.

Podziwiano jego umiejętność panowania nad piłką, której nie stracił nawet wtedy, kiedy szybko podrastał. Sąsiedzi nie byli zadowoleni z hałasów dobiegających z asfaltowego boiska, gdzie Wilson nie rozstawał się z piłką, odkąd skończył 8 lat. Jego czterej bracia wierzyli, że zagra w NBA i pójdzie śladem swoich idoli - Johnsona i George’a Gervina.

Kariery nigdy nie zrobił. 20 listopada 1984 roku wpadł na dwóch nastolatków z innej szkoły w Chicago. Doszło do pyskówki, za chwilę pojawiła się broń, padły strzały. Ten, który pociągnął za spust, twierdził potem, że Wilson go uderzył, jednak nikt nie dawał wiary jego słowom, bo znano spokojne uosobienie koszykarza. Trudno było jasno wskazać przyczyny, dla których doszło do tragedii. - Nie rozumiałem tego wtedy, nie rozumiem i dzisiaj - mówił Rivers.

Wilson został postrzelony w wątrobę i dwukrotnie w aortę. Odłamki trafiły też w serce. Ten, który strzelał - szesnastoletni Billy Moore - dostał 40 lat, co było maksymalną karą przewidzianą w kodeksie. Jego pomocnik, Ben Omar Dixon, przesiedział 30 lat (wyszedł w 2014 roku).

Był legendą

Na cześć Wilsona nr 25 w NBA nosił m.in. Derrick Rose z Chicago Bulls, również wywodzący się - jak Wilson - ze szkoły średniej Simeon. Nick Anderson, w przeszłości znany głównie z bardzo dobrych występów w czasach Orlando Magic i Shaqa O’Neala, wspominał: - Grałem z Benem jeden na jednego, zwykle wygrywał. Był niezwykły. Widziałem go oczami wyobraźni w NBA, gdzie dałby sobie radę nawet po szkole średniej. Jeszcze dzień przed jego śmiercią ganialiśmy z piłką po boisku. Do dzisiaj nie mogę spokojnie myśleć o tym, co się stało.

Pechowego dnia Anderson był w sklepie, gdy usłyszał krzyki. Myślał, że doszło do wypadku samochodowego, ale zaraz ktoś wrzeszczał "Ben został postrzelony!". - Wybiegłem i zobaczyłem kilkanaście osób, które gromadziły się wokół rannego Bena. Podbiegłem do niego, ale byłem zbyt przestraszony, żeby zrobić cokolwiek innego. Leżał na ziemi, z trudem oddychał, a wokół niego pojawiała się kałuża krwi - mówił były zawodnik Orlando.

Wilson trafił od razu na salę operacyjną. Lekarze rozpoczęli walkę o życie chłopaka, ale od początku sprawa wyglądała bardzo źle, stracił wiele krwi. - Nick płakał całą noc. Wszyscy myśleliśmy tylko o tym, czy uratują Bena. O szóstej rano zadzwoniła matka chłopaka i powiedziała, że jej syn nie żyje - opowiadał Robert Anderson, tata Nicka.

Dzień po zabójstwie koszykarze z Simeon rozpoczynali sezon. Spotkanie odbywało się w ciszy. Przez Chicago przetoczyła się fala protestów przeciwko przemocy, a w szkole Wilsona zamontowano system monitoringu i wykrywacze metalu.

- Obaj marzyliśmy o zwycięstwie w NCCA, potem o grze w NBA i zdobyciu tytułu. Wiem, że Ben mógł to osiągnąć. W bezsensowny sposób straciłem przyjaciela, a całe Stany wielką gwiazdę - mówił Nick Anderson.

Wilson osierocił synka, który miał niecałe trzy miesiące. Jego dziewczyna, Jetun Rush, po tragedii wyprowadziła się z małym Brandonem do miasteczka Xenia w stanie Ohio. Przyjaciele podkreślali, jak Ben myślał o swoim małym synku, jak - choć potrafił pognębić rywali na boisku - nigdy się nie wywyższał. Trenerzy wspominali, że pokornie podchodził do obowiązków i nastawiony był na ciężką pracę, o "sodówie" nie było mowy.

- On był legendą, wszyscy o nim mówili - wspominał Derrick Rose. - Urodziłem się po jego śmierci, furorę robił Michael Jordan, ale każdy wiedział, kim jest Ben Wilson. Jego duch żył ciągle między nami, chłopakami marzącymi o NBA. Wspominaliśmy losy tak jego, jak i innych naszych kolegów, którzy zginęli.

Zobacz. Adam Małysz: Nowy trener musi być z zagranicy. Proponuję Horngachera 

{"id":"","title":""}

Komentarze (0)