Jeszcze na początku czwartej kwarty zgorzelczanie po rzucie Kirka Archibeque'a prowadzili 76:59 i niemal wszystko wskazywało na to, że wicemistrzowie Polski wywiozą ze Szczecina niezwykle cenne zwycięstwo. Od tego momentu podopieczni Piotra Ignatowicza przestali jednak egzekwować wszelkie założenia i dali wrócić gospodarzom do gry.
- Należą się gratulacje dla ekipy ze Szczecina, która potrafiła odwrócić losy spotkania. Gospodarze przegrywali już różnicą 17 punktów, ale nie załamali się i wrócili do gry. Sprawdziła się stara maksyma koszykarska, że jak już nic nie wychodzi to należy pójść w niskie ustawienia, tak aby agresywnie grać po obu stronach parkietu - wyjaśnia szkoleniowiec PGE Turowa Zgorzelec.
Kluczowe okazały się straty. Zgorzelczanie w ostatniej odsłonie popełnili ich aż sześć. Niemoc gości skrzętnie wykorzystali szczecinianie, którzy stopniowo zmniejszali przewagę.
- Nie ukrywam, że poniekąd sami pomogliśmy King Wilkom wrócić do tego meczu. Zrobiliśmy sporo strat w czwartej kwarcie. Straciliśmy koncentrację, bo zaczęliśmy wdawać się w niepotrzebne dyskusje. Zabrakło egzekucji z naszej strony - zauważa Ignatowicz.
Trudno jednak nie zgodzić się z tym, że w ostatnich tygodniach zgorzelczanie znacząco ulepszyli swoją grę. Wygrali kilka ważnych pojedynków w dobrym stylu. W Szczecinie również potwierdzili zwyżkę formy, ale zabrakło im "kropki nad i" w ostatniej kwarcie.
- Generalnie jestem zadowolony z tego jak graliśmy w ciągu całego spotkania. Świetnie kontrolowaliśmy walkę na tablicach. Mieliśmy około 20 zbiórek więcej od gospodarzy - przyznaje szkoleniowiec wicemistrzów Polski.
PGE Turów z bilansem 14:13 jest na dziewiątej lokacie w tabeli Tauron Basket Ligi. Zgorzelczanie są jednak o tyle w komfortowej sytuacji, że mają lepszy bilans w bezpośrednich pojedynkach z Asseco Gdynia, które zajmuje ósme miejsce, a także łatwiejszy terminarz w ostatnich kolejkach.
- Musimy walczyć dalej o play-offy. Wszystko jest przed nami. Mamy swoje szanse - podkreśla Piotr Ignatowicz.