17-krotni mistrzowie Polski mogli rozstrzygnąć starcie z faworyzowaną Rosą na swoją korzyść jeszcze w regulaminowym czasie gry. Gdy na 37 sekund przed syreną kończącą czwartą kwartę celnym rzutem z dystansu popisał się Witalij Kowalenko, wrocławianie prowadzili 69:67. Wydawało się, że wszystko może potoczyć się po myśli trójkolorowych, bo w kolejnej akcji spudłował zza linii 6,75 m spudłował C.J. Harris. Stratę popełnił jednak Norbert Kulon, a dwa rzuty osobiste wykorzystał Michał Sokołowski.
- Zdobywaliśmy punkty, wyprzedziliśmy Rosę, ale popełniliśmy też głupie błędy. Wiedzieliśmy, co grają na pick&rollach, a pomimo tego popełniliśmy dwie straty. Uczymy się i na pewno jest to lekcja na przyszłość. Trenerzy świetnie przygotowali nas do tego spotkania. Mamy swoje problemy. Kamil Chanas jest chory, a ja pomimo, że mam skręconą kostkę, zagrałem przez 30 minut. Ale cóż, dla mnie wygraliśmy ten mecz. Mieliśmy to zwycięstwo na wyciągnięcie ręki - żałował po końcowym gwizdku Michał Jankowski.
Pomimo takiego obrotu spraw podopieczni trenera Emila Rajkovicia nadal zachowywali szansę na zwycięstwo bez dogrywki. Wojskowi mieli 16 sekund na zadanie ostatecznego ciosu. Swój rzut przestrzelił jednak Denis Ikovlev.
- Mieliśmy zagrać tak, aby oddać rzut na dwie sekundy przed końcem. Nie chcieliśmy za szybko podejmować decyzji ponieważ Rosa miałaby jeszcze szansę na przeprowadzenie ostatniej akcji. Nie wpadło, ale są to trudne rzuty. Wszyscy grają wówczas w obronie na maksimum swoich możliwości, zamieniają się kryciem. W takich momentach sędziowie nie będą też gwizdać fauli, bo nikt nie weźmie na siebie takiej odpowiedzialności. Chyba, że przewinienie byłoby ewidentne, ale takiego nie było. Denis nie trafił, ale to nasz lider i to on jest za takie rzuty najbardziej odpowiedzialny. Musi brać ich ciężar na swoje barki. Oczywiście nikt nie miał do niego pretensji - kontynuował popularny Jankes.
Dogrywka odbyła się już pod dyktando radomian, którzy dzięki dwóm celnym, szybko oddanym rzutom z dystansu, kontrowali jej przebieg.
- Myślę, że przegraliśmy ten mecz wcześniej. Po takiej, a nie innej czwartej kwarcie trochę się podłamaliśmy. Mogliśmy dużo wcześniej rozstrzygnąć ten mecz na naszą korzyść. Nie zmienia to jednak faktu, że mieliśmy wystarczająco sił. Zabrakło nam raczej pewnego wyrachowania. Przegraliśmy tą dogrywkę psychicznie - przyznawał 28-letni reprezentant Śląska.
Sam Jankowski mógł być zadowolony ze swojego występu. Zdobył łącznie 19 punktów, trafiając aż pięciokrotnie z dystansu. Ostatni z tych rzutów wpadł jednak do kosza już w trzeciej kwarcie.
- Wiadomo, że gry trafisz trzy/cztery rzuty zza łuku, to rywale będę cię lepiej kryć. Zaczęliśmy więc kreować pozycje dla innych zawodników i to nam wychodziło - analizował koszykarz WKS-u. - Lubię rzucać z dystansu i to robię najlepiej. Wymaga tego ode mnie zarówno zespół, jak i trenerzy. Gdy wpada, to pozostaje tylko się cieszyć, ale teraz nie ma z czego. Nie to żadnego znaczenia ponieważ przegraliśmy mecz i to w dodatku na własne życzenie. To nie Rosa wygrała tylko to my przegraliśmy.
O dziewiąte, a zarazem ostatnie możliwe zwycięstwo w bieżącym sezonie TBL wrocławianie powalczą 24 kwietnia z Polpharmą Starogard Gdański.
- Mieliśmy strasznie ciężki tydzień i mogliśmy go zakończyć trzecim zwycięstwem z rzędu, co w bieżącym sezonie raczej nam się zdarzyło. Gramy coraz lepszy basket i chcieliśmy wynagrodzić trochę kibicom te wszystkie porażki. Polpharma to nieobliczalny zespół. Wiadomo, że wszystko będą grać na Michaela Hicksa. To człowiek orkiestra, który może robić wszystko. Będzie rzucał, penetrował, grał pod siebie, po swoje statystyki. Musimy go zatrzymać i myślę, że wtedy jesteśmy w stanie wygrać. Tym bardziej, że zagramy u siebie. Będziemy chcieli godnie pożegnać się z naszymi kibicami - dodawał na zakończenie Michał Jankowski.
Zobacz wideo: Przez Gdańsk do Rio. Polscy szczypiorniści z ostatnią szansą na kwalifikację
{"id":"","title":""}