- Możemy mieć pretensje tylko do siebie - przyznał po zakończeniu spotkania Robert Tomaszek, podkoszowy Anwilu Włocławek.
Gracze Igora Milicicia ponownie nie zaprezentowali się z najlepszej strony w meczu wyjazdowym. Ekipa z Kujaw, która ostatnio przegrał z Siarką Tarnobrzeg, tym razem musiała uznać wyższość Trefla Sopot.
Gospodarze od samego początku prowadzili i byli nieco lepszą drużyną. W końcówce, co jest niespodzianką, zachowali więcej zimnej krwi i zasłużenie wygrali 66:64. U gości słabo szczególnie wyglądała gra w ofensywie.
- W ataku nie byliśmy cierpliwi, za szybko podejmowaliśmy decyzje rzutowe. Nie realizowaliśmy naszych założeń, o których mówiliśmy przed meczem - tłumaczył Tomaszek.
Kapitan Anwilu jest zdania, że kluczową kwestią były zbiórki. Sopocianie mieli o osiem piłek więcej zebranych od zespołu z Włocławka.
- W czwartej kwarcie zabrakło zbiórki na własnej tablicy. Sopocianie dużo zebrali nam piłek i mogli ponawiać akcje. To był nasz duży błąd - skomentował zawodnik.
Włocławianie ponieśli siódmą porażkę w tym sezonie (wszystkie na wyjeździe) i znacznie zmniejszyli swoje szanse na drugą pozycję w ligowej tabeli.
- Nie jest to koniec świata, walczymy dalej. Nie dramatyzujmy - zaznaczył kapitan Anwilu.