Jak w amerykańskim filmie, tylko bez happy end'u - relacja ze spotkania AZS Kalisz - Sokół Łańcut

Walentynki nie będą mile wspominane przez koszykarzy z Kalisza, którzy właśnie tego dnia przegrali swój szesnasty pojedynek w pierwszej lidze. Kolejnymi pogromcami zawodników z najstarszego miasta okazali się gracze Sokoła Łańcut. Całe spotkanie układało się nie po myśli gospodarzy, ale skuteczna gra w końcówce pozwoliła na odrobienie strat. Była szansa na dogrywkę, ale rzut równo z końcową syreną nie znalazł drogi do kosza.

Spotkanie sąsiadów z ligowej tabeli zapowiadało się bardzo interesująco. Obie ekipy potrzebowały punków, aby myśleć o spokojnym utrzymaniu w lidze, a nawet walkę o czołową ósemkę. Trenerzy zespołów mięli do dyspozycji niemalże wszystkich zawodników. Trener Marek Białoskórski nie mógł skorzystać jedynie z Przemysława Poźniaka, którego zabrakło nawet na ławce rezerwowych.

Pierwsze minuty meczu były wyrównane. Po mocnym otwarciu spotkania przez zespół z Podkarpacia (0:5) gospodarze doszli do głosu i zdołali wyrównać. Pośród przyjezdnych prym wiódł Bartosz Dubiel, który zdobył połowę punktów dla swojej drużyny podczas trwania pierwszej kwarty. Wyprowadził on swoją drużynę na ponowne prowadzenie, ale i to zostało zniwelowane. Stało się to po podkoszowych akcjach Przemysława Malony oraz Łukasza Olejnika. Do końca odsłony grały punkt za punkt. Ostatecznie po pierwszej "ćwiartce" żaden z zespołów nie zdołał wyjść na prowadzenie. Ta część zakończyła się wynikiem 16:16.

Kwarta numer dwa zaczęła się podobnie jak całe starcie, jednak do gry wszedł Tomasz Pisarczyk najlepszy zawodnik po stronie gości w całym sezonie. Jego udane akcje, a przede wszystkim bardzo efektowne wsady podtrzymywały wynik po stronie Sokoła. W tym okresie gry po kaliskiej stronie wyróżniał się Robert Morkowski. Zawodnik, który w tym spotkaniu powracał do zespołu po kontuzji okazał się najlepszym graczem pośród gospodarzy rzucając czternaście punktów. Końcówkę pierwszej połowy lepiej rozegrali podopieczni Dariusza Kaszowskiego. Byli przed wszystkim skuteczniejsi, a także mieli w swoim składzie zawodnika takiego jak Tomasz Pisarczyk. Przewaga wypracowana w końcówce pozwoliła zejść na przerwę z czterema punkami zaliczki na kolejne fragmenty spotkania.

Trzecią odsłonę krótko scharakteryzować można stwierdzeniem, że po prostu się odbyła. Na boisku "wiało nudą". Koszykarze podczas całego pojedynku nie imponowali skutecznością, ale w tym okresie była ona najsłabsza. Trudno dziwić się nerwowym i bardzo energicznym reakcją szkoleniowców. Mimo wszystko lepszą minę miał trener gości, bo to jego zespół miał na swoim koncie więcej punktów. Przewaga Sokoła przez cały czas nie podlegała dyskusji, a w dodatku na pomoc swojemu bratu ruszył Wojciech Pisarczyk, który tego dnia był dobrze rzucał zza linii 6.25m. Po zdobyciu zaledwie dziesięciu punków przez każdą z drużyn trenerzy mogli myśleć co powiedzieć, aby ich zespół zagrał skutecznie w ostatnich minutach spotkania.

Przerwę między kwartami lepiej wykorzystał Dariusz Kaszowski. Jego zawodnicy mięli pomysł na grę, co różniło ich od miejscowych zawodników. I tak po celnym rzucie za trzy punkty Michała Kułyka przewaga gości wzrosła do aż dziesięciu "oczek". Wtedy wiara pośród kibiców zebranych w kaliskiej hali Arena została zachwiana. Niewielu było takich, którzy wierzyli jeszcze w sukces swojej drużyny. Na szczęście woli walki do samego końca nie zabrakło samym "Akademikom", którzy raz po raz rozpracowywali obronę Sokoła, grając przy tym dobrze pod swoim koszem. Na pół minuty przed końcem pierwszy i zarazem ostatni celny rzut oddał Michał Krajewski, zmniejszając przewagę gości do tylko trzech punktów. Kolejna dobra akcja w obronie dała piłę kaliszanom pięć sekund przed ostatnim gwizdkiem sędziego. Losy całego spotkania spoczęły w rękach Dariusza Kalinowskiego. Młody zawodnik z trudnej pozycji nie zdołał trafić i całe spotkanie wygrali gracze z Podkarpacia 52:55.

Mecz mógł się nie podobać. Zespoły zaprezentowały słabą skuteczność w rzutach z półdystansu, chodź ta z dystansu również pozostawiała wiele do życzenia. Kaliszanom brakło przede wszystkim dobrej gry Michała Krajewskiego. Zawodnik, który niejednokrotnie przechylił szalę zwycięstwa na korzyść swojego zespołu, zagrał bardzo słabo. Zdobył zaledwie dwa punkty, a w jego grze widać było niepewność. Po tym spotkaniu widmo baraży coraz wyraźniej widzą gospodarze, natomiast sytuacja Sokoła jest coraz lepsza.

AZS PWSZ OSRiR Kalisz - Sokół Łańcut 52:55 (16:16, 12:16, 10:10, 14:13)

AZS: Morkowski 14, Olejnik 9, Malona 9, Warawko 6, Buczyniak 5, Kalinowski 5, Krajewski 2, Józefowicz 2

Sokół: T. Pisarczyk 16, Dubiel 13, W. Pisarczyk 9, Mroczek-Truskowski 6, Chromicz 5, Kułyk 3, Grzesiński 3, Szurlej 0, Kwiatkowski 0

Komentarze (0)