Maciej Kwiatkowski: Nieoczekiwana przyczyna porażki Spurs (komentarz)

AFP / Manu Ginobili (po lewej)
AFP / Manu Ginobili (po lewej)

San Antonio Spurs przegrali cztery z pięciu ostatnich meczów półfinału Konferencji Zachodniej i nieoczekiwanie odpadli w serii z Oklahomą City Thunder. Bohaterów i winnych trudno jednak szukać wśród gwiazd obu drużyn.

Przed dwoma laty San Antonio Spurs pokonali w finałach Konferencji Zachodniej Oklahomę City Thunder 4-2, trafiając 10,2 trójek w meczu. Teraz sami przegrali 2-4. W obu seriach Spurs trafiali 40 proc. rzutów za trzy, ale w tym roku oddawali aż o 8,4 trójek mniej. W pięciu ostatnich meczach tegorocznej serii zaliczali też zaledwie 17,6 asyst na mecz, po tym jak zaliczali ich 22,8 dwa lata temu. To była zupełnie inna drużyna San Antonio, niż ta która zdobywała mistrzostwo w 2014 roku. Byli nią od początku tego sezonu.

Wtedy zdobywali 111,4 punkty na 100 posiadań w serii z Thunder. W tym roku tylko 104,1 punktów i zaledwie 99,1 w pięciu ostatnich spotkaniach. Czy tylko zmiana stylu spowodowała, że doszło do sensacji w serii, przed którą 14 z 17 ekspertów ESPN i każdy z czterech na Szóstym Graczu typował, raczej pewne (najczęstszy typ to 4-2), zwycięstwo Spurs?

Dziś łatwo uprawiać rewizjonizm i obarczać winą za porażkę Gregga Popovicha, który nie potrafił poradzić sobie z duetem wąsatych braci i od meczu nr 5 zdjął z Kawhi'a Leonarda obowiązek krycia Russella Westbrooka. Upatrywać jej w wieku 40-letniego już Tim Duncana (36 proc. z gry, 6,0 pkt na mecz), niewiele młodszego Manu Ginobiliego (41 proc., 6,5 pkt), czy w końcu w niewyleczonej pachwinie Borisa Diawa (4,4 pkt, plus/minus -9), który w 2014 roku okazał się kluczem do wygranej z Thunder. Przez większość sezonu regularnego nie zanosiło się jednak na to, że Duncan tak szybko się postarzeje, a nie tak głęboka jak zwykle, ale wciąż dominująca ławka rezerwowych, napotka akurat takie kłopoty w serii z przeciętną ławką Oklahomy.

ZOBACZ WIDEO 25. mistrzostwo Polski koszykarek Wisły Can-Pack Kraków (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Spurs spróbowali w tym sezonie zbudować zespół, który mógłby konkurować z mistrzami świata i okolic Golden State Warriors i miał zaskoczyć ich staro-szkolną koszykówką, opartą o duet wysokich graczy, bez typowego "stretch-four" - niskie tempo gry, sporo izolacji (Leonard, LaMarcus Aldridge), zbiórki w ataku i przede wszystkim świetna obrona (najlepsza w NBA). W lidze, w której zespoły i trenerzy od lat kopiują siebie nawzajem, Spurs za przykład wzięli sobie to jak dobrze - mimo ogromnej różnicy talentu - radzili sobie Cleveland Cavaliers z Warriors do połowy zeszłorocznych Finałów, wychodząc w piątce Tristanem Thompsonem i Timofiejem Mozgowem. Po drodze jednak Spurs napotkali drużynę, której trener Billy Donovan nagle postanowił zrobić to samo - postawił nagle na wysoki duet centrów Kanter/Adams - i w efekcie tego pokonał Spurs w stylu, który sami przejęli. Doszło do tego, że w czwartek w drugiej kwarcie na przeciw duetu Stache Brothers wyszli mierzący 213 cm Duncan i 222 cm Boban Marjanović.

Wyszydzany za swoją obronę Turek Enes Kanter oraz Nowozelandczyk Steven Adams - długi czas znany głównie z tego, że był nagrodą pocieszenia dla Thunder w przegranej wymianie Jamesa Hardena do Houston - stali się nieoczekiwanymi bohaterami serii z San Antonio. Donovan zdecydował się użyć tej pary dopiero od meczu nr 2 - pierwszy Thunder przegrali w żenującym stylu 92:124 - i w 66 minut gry ten duet był najlepszym duo PER-48 (minut) w tej serii (+19,5) dla minimum 30 minut razem.

Ale jeśli zjedziemy z minutowym limitem w dół, to nagle okazuje się, że to dwaj rezerwowi Randy Foye i Dion Waiters (+24,0 w 26 minut) byli najlepsi. Nie wydaje mi się, że jeszcze trzy tygodnie temu ktoś mógł się spodziewać, że ławka Thunder okaże się lepsza niż ławka Spurs. Że nagle to Oklahoma będzie miała więcej produktywnych graczy, niż San Antonio.

To było powodem nr 1 porażki Spurs i największym zaskoczeniem w tej serii. To, że drużynie przez lata kojarzonej z ogromną głębią składu, w rywalizacji z Thunder tego składu zabrakło. Pokonali ich gracze, z których często się naśmiewano, również ja. Z zarabiającego 17 mln dol. rocznie Kantera za bycie podkoszową wersją Hardena - jednym z najbardziej jednowymiarowych graczy ligi i jednym z najgorszych jej obrońców, który jednak po cichu zrobił w tym sezonie postępy i w ataku wciąż jak odkurzacz zasysa wszystkie piłki odbijające się od obręczy. Powiedzieć, że naśmiewano się z Waitersa, to jak nic nie powiedzieć. Szydzono z niego za nieefektywne rzuty po koźle za dwa punkty i jego decyzje. Tymczasem Waiters od początku kariery po cichu był bardzo dobrym obrońcą i kiedy w serii ze Spurs ograniczył złe decyzje, nagle stał się przydatnym graczem. Śmiano się też z Foye'a, którego ostatnie lata kariery stały się jednym, wielkim punchline'm.

Tymczasem po cichu, po wielkiemu cichu, kiedy po Meczu Gwiazd do Thunder przylgnęła łatka drużyny, która w czwartych kwartach nie potrafi utrzymać prowadzenia, w cieniu kłopotów Oklahomy zaczęły się dziać szokujące zmiany:

Czwarte kwarty po lutowym Meczu Gwiazd+/- PER-48 (minut)
Durant - Ibaka - Westbrook -27,5
Foye - Waiters - Kanter +11,4

Jeżeli wymażemy z pamięci mecz nr 1, rezerwowi Spurs Kyle Anderson (37 minut, plus/minus -27 w pięciu ostatnich meczach serii), David West (85 minut, -26), Diaw (58 minut, -15), Ginobili (105 minut, -13) i Patty Mills (79 minut, -1, ale tylko 3 celne trójki i 21 punktów) nie zapewniali Spurs tego typowego depnięcia, które Spurs mieli, gdy pod koniec pierwszej kwarty Popovich zaczynał dokonywać zmian w składzie.

Na koniec pierwszej kwarty meczu nr 6, gdy Spurs rozpoczęli go 19-13, aby ostatnie minuty pierwszej kwarty przegrać 0-12 (była to pierwsza część serii 12-42, która rozstrzygnęła mecz), Popovich powiedział w wywiadzie meczowym krótko: - Zaczęliśmy grać jak g**** od kiedy zacząłem wpuszczać na parkiet rezerwowych.

Przede wszystkim brakowało dobrej gry dwóch najlepszych rezerwowych Spurs, czyli już 38-letniego Manu i Diawa. Przez cały sezon regularny to w ich wspólnej grze z ławki doszukać się można było jeszcze tego starego, koronkowego, opartego o pick-and-roll i spacing stylu gry San Antonio. Pierwsza piątka grała "nowych Spurs", rezerwowi przypominali tych starych i dobrych.

Spurs oddawali średnio tylko 18,5 rzutu za trzy w sezonie regularnym, ale w przełożeniu na 48 minut oddawali aż 28,9 trójek, kiedy na parkiecie byli Ginobili, Diaw, Mills i West.

Trio Diaw, Manu, Mills było w sezonie regularnym drugim najlepszym tercetem Spurs (+12.9 PER-48), spośród 13-tu, które spędziły na parkiecie minimum 420 minut. Z nimi na boisku Spurs grali jak starzy Spurs - zaliczali więcej asyst, oddawali więcej trójek. O tym opowiada reszta statystyk.

Tymczasem w rywalizacji przeciwko Thunder trio Diaw-Manu-Mills było zdecydowanie najgorszym spośród 13-tu różnych zestawień graczy San Antonio (-8,5 PER-48). Drugim najgorszym było trio starterów bez Leonarda i Duncana (-1,8).

To w tych minutach Thunder wygrali tę serię, korzystając też z kilku szczęśliwych gwizdków w meczach nr 2 i nr 4, obu wygranych. Na koniec Spurs zostali trzecim zespołem w tych playoffach, który na przestrzeni całej serii zdobył więcej punktów niż rywal, ale odpadł. To jednak żadna nagroda pocieszenia dla drużyny, która w oczach wielu ekspertów miała stanowić najpoważniejsze wyzwanie dla Warriors ...dopóki nie przegrała z nimi 3 z 4 meczów w sezonie regularnym i stało się jasne, że jest ogromna różnica między Warriors i trzema pretendentami do tytułu - Spurs (Warriors wygrali 3-1), Cavaliers (2-0) i Thunder (3-0).

[nextpage]
Czy Thunder mają szansę z Warriors?

Cztery lata temu Thunder też pokonali Spurs 4-2, tylko w finałach konferencji. Wtedy wygrali cztery ostatnie mecze serii, przerywając passę aż 20 zwycięstw Spurs. San Antonio grało wtedy jak prototyp drużyny, którą stali się w 2013 i 2014 roku, a którą obecnie w pewnym sensie naśladują Warriors. W tamtej serii gwiazdy Thunder zrozumiały, że ma sens podawanie do pozostałych graczy. Że ma sens nie rzucać przez ręce, tylko znajdować ludzi będących na czystych pozycjach. Była to typowa nauka, którą w przeszłości przeszli wszyscy wielcy graczy obwodowi. 21/22-letni Westbrook, Durant i Harden robili to właśnie wtedy i można powiedzieć, że do dziś nie za dużo z tej lekcji wzięli do siebie. Nie wydaje mi się, aby w tegorocznej serii Thunder nauczyli się czegoś nowego o sobie i stali się lepszym zespołem przed serią z Warriors. Wciąż są chaotyczną drużyną - z jedną supergwiazdą (Durant) i gwiazdą (Westbrook) - która dominuje wzrostem i atletyzmem, ale jest podatna na głupie straty i mentalne błędy w obronie. Są też jednak praktycznie tą samą drużyną, którą w listopadzie 2014 roku typowałem na mistrza NBA, zanim w zeszłym sezonie rozbiły ją kontuzje (i pojawili się Curry i Warriors).

Durant rzucał w tym sezonie średnio po 36 punktów w trzech meczach z Warriors. W grudniu 2015 rzucił im 30 punktów do przerwy w ich hali Oracle Arena, zanim w drugiej połowie kontuzjował stopę. Jeszcze wcześniej w styczniu 2014 roku rzucił Warriors aż 54 punkty.

Warriors mimo plejady obwodowych obrońców, nie mają na niego odpowiedzi i dopiero co rzucił 101 punktów w trzech ostatnich meczach ze Spurs. Westbrook z kolei grał będzie teraz na przeciw Stephena Curry'ego, który mimo powrotu w fantastycznym stylu, wciąż nie jest jeszcze w 100 procentach sprawny i przekonamy się jak wytrzyma jego kolano w atletycznej serii z Thunder. Curry najprawdopodobniej kryty będzie przez Andre Robersona i to jego krył będzie w obronie. Za Westbrooka odpowiadał będzie Klay Thompson.

Kluczem do potencjalnej sensacji będzie to czy obrona Thunder - dopiero 12. obrona sezonu regularnego - będzie w stanie równie skutecznie bronić przeciwko zupełnie innej stylistycznie drużynie. Drużynie, która wymaga od wysokich graczy wychodzenia na 7-8 metr do akcji pick-and-roll (Curry), czy do wyjść bez piłki po zasłonach (Curry, Thompson), rotacji w promieniu nie 6-7 metrów od kosza jak było to w przypadku gry ze Spurs, ale nawet do 10-11 metra (Curry). Nagle wspomniani Adams, Kanter i Serge Ibaka nie będą mogli dłużej spędzać posiadań w obronie z jedną stopą w polu trzech sekund. Thunder w sezonie regularnym tracili przeciwko Warriors aż 112,9 punktów na 100 posiadań i był to poziom najgorszej obrony NBA.

Czy duet Kanter-Adams stanie się kryptonitem także na Warriors? Czy zniszczy ich na atakowanej desce, podobnie jak zrobili to ze Spurs? Czy Waiters poradzi sobie z wchodzącym z ławki Warriors Andre Iguodalą? Czy debiutant Cameron Payne wróci do rotacji? Czy Donovan wróci do tego co robił jego poprzednik Scott Brooks i częściej będzie używał Duranta na pozycji silnego skrzydłowego? Jak ważna dla przebiegu serii będzie podkręcona w ostatnim meczu przeciwko Portland kostka Draymonda Greena? Kiedy Green i Westbrook skoczą sobie do gardeł?

Thunder znów nie będą faworytem. Z drugiej strony, wątpiłem w ich obronę przed serią ze Spurs - było się z czego śmiać po meczu nr 1 - i pokazali po raz kolejny w ostatnich latach, że stać ich na mądre rotacje, atencję (obrona Westbrooka w ostatniej akcji meczu nr 5) i brak gapiostwa, kiedy tylko są skoncentrowani i kiedy tylko są w play-offach. Typuję Warriors. Początek finałów Zachodu w poniedziałek.

Seria Heat i Raptors wciąż jeszcze trwa...

Czy ktoś pamięta jeszcze, że dziś jest mecz nr 6 Miami Heat i Toronto Raptors? Obie drużyny są po 7-meczowej pierwszej rundzie, grają co drugi dzień, tracą kolejnych graczy (kontuzje Whiteside'a, Valanciunasa, a teraz Denga i Carrolla) i w trakcie tej serii największym jej zwycięzcą stają się LeBron James i Cleveland Cavaliers, którzy w spokoju mogą odpoczywać.

Jest spora szansa, że czerwcowe Finały NBA przyniosą kolejne starcie Jamesa i Curry'ego, Cavaliers i Warriors. Tym razem jednak ze zdrowymi Kyriem Irvingiem  i Kevinem Lovem, z lepszym NBA-trenerem w roli trenera Cavaliers (Tyronn Lue) i ze zdecydowanie innym, bardziej ofensywnym, opartym na rzutach za trzy stylem gry. Jeżeli chcesz już dziś zacząć myśleć o tym, co może się wydarzyć w Finałach NBA - zacznij od tego miejsca.

Zobacz więcej publikacji tego autora ->

Źródło artykułu: