- Teraz jestem w ostatniej klasie szkoły średniej i mam zamiar podchodzić do każdego elementu z należytą starannością. Każdy trening będzie dla mnie ostatnim i każdy mecz również. Moim głównym zadaniem w zespole jest łatanie dziur. Jeśli drużyna potrzebuje punktów, wtedy skupiam się na rzutach, a jeśli zbiórek, to walczę na tablicach - mówił Kobe przed sezonem 1995/96. Młodziutki zawodnik z numerem "33" był świadom swoich słów i to głównie dzięki niemu Lower Merion Aces kroczyli od zwycięstwa do zwycięstwa, by pod koniec grudnia 1995 roku mieć na koncie dwadzieścia siedem triumfów z rzędu.
"Black Mamba" pod względem indywidualnym niszczył konkurencję, ale w sportach zespołowych tego rodzaju osiągnięcia są tylko dodatkiem do prawdziwych tytułów, których nie da się wygrać w pojedynkę. Dlatego też nastoletni koszykarz rodem z Filadelfii na pierwszym miejscu zawsze stawiał dobro teamu, a dopiero później myślał o sobie. - Bez niego wyglądaliśmy jak przeciętna drużyna z przedmieść. Z nim byliśmy jednak w zupełnie innej lidze. Mogliśmy grać szybkie akcje i nie brakowało nam siły fizycznej. Kluczem do sukcesu okazało się pozwolenie Kobemu być Kobem - twierdzi Drew Downer, asystent głównego coacha Asów. - W ostatniej klasie dawał z siebie jeszcze więcej, gdyż wcześniej nie udało mu się wygrać mistrzostwa stanowego, a bardzo chciał tego dokonać - dodaje David Lasman, ówczesny kolega Bryanta z drużyny. - Grał z większą intensywnością i nie odpuszczał młodszym przeciwnikom.
Status najlepszego zawodnika Lower Merion Aces był niepodważalny. Kobego podziwiali wszyscy wokół, a w takiej sytuacji naprawdę ciężko jest zachować przez cały czas pełną koncentrację i choć przez chwilę nie poczuć się jak wielka gwiazda. "Czarna Mamba" zawsze jednak pojawiał się w sali gimnastycznej jako pierwszy, a z każdego treningu wychodził jako ostatni. Bryant najchętniej odwiedzał również siłownię, a na boisku chciał brać udział w każdej akcji. Z jednej strony posiadanie takiego gracza w składzie czyniło z pracy trenera czystą przyjemność, a z drugiej stwarzało pewne niebezpieczeństwo. - Zwykłem mawiać, że tylko skręcona kostka Kobego dzieli nas od stania się zupełnie przeciętnym teamem - wspomina Gregg Downer, szkoleniowiec Asów. - Z drugiej strony niewygranie mistrzostwa stanu byłoby postrzegane jako nasza wielka porażka.
ZOBACZ WIDEO Przemysław Mysiala po wspaniałym triumfie: Wiedziałem, że muszę urwać mu kark
Intensywne treningi "Black Mamby" urosły niemal do miana legend. W liceum nastoletniej kopii Michaela Jordana nie potrafiło dać rady dwóch kolegów naraz, a mający za sobą występy w lidze akademickiej asystent trenera też notorycznie musiał uznawać wyższość podopiecznego. Wizytówką Kobego była gra na totalnym luzie, połączona z pełnym poświęceniem. Chłopak nigdy nie przejmował się tym, kto stoi naprzeciw niego i zwyczajnie robił na parkiecie to, co sobie wymyślił. - Nie obchodziło go, że mam trzydzieści pięć lat i jestem trenerem - opowiada Drew Downer. - Regularnie ogrywał mnie kończąc akcję wsadem - dodaje Robby Schwartz. - Pewnego razu schodził z parkietu, przykładając prawą ręką do twarzy worek z lodem. Nagle odwrócił się i poprosił, żeby podać mu piłkę. Chwycił ją lewą ręką i znajdując się jakieś dwa metry za linią trzech punktów oddał celny rzut. Lewą ręką! Staliśmy jak słupy soli z minami typu: "Co tu się do cholery wyrabia?!".
Zazdrośni koledzy Bryanta ze słonecznej Italii mieli rację - Stany Zjednoczone to zupełnie inny świat również jeśli chodzi o koszykówkę. Siedemnastoletni zawodnik nic sobie jednak nie robił z dawnych aluzji i mógł śmiać się w oczy niedowiarkom, którzy myśleli, że nie poradzi sobie na parkietach w ojczyźnie. On tymczasem pisał historię w licealnej lidze, a Gregg Downer po każdym spotkaniu Asów miał przed oczami wsady Granta Hilla i Michaela Jordan, zastanawiając się przy tym jak zagrania jego młodziutkiego podopiecznego mogą elektryzować niemal tak samo jak popisy gwiazd NBA.
W połowie lat dziewięćdziesiątych strony internetowe dopiero raczkowały, a o smartfonach czy mediach społecznościowych nikt nawet nie słyszał. W erze Youtube'a każdy zainteresowany basketem mieszkaniec kuli ziemskiej może przekonać się na własne oczy jak radzą sobie najlepsi licealni koszykarze w USA, lecz wówczas tak dobrze nie było. Talent Kobego Bryanta nie mógł jednak przejść bez echa, dlatego rozpoznawalni dziennikarze oraz kamery telewizyjne w pewnym momencie stanowiły codzienność w życiu drużyny Lower Merion Aces. Z biegiem czasu stało się to naprawdę uciążliwe, lecz dla Kobego stanowiło ważną próbę przed nieuniknionym przejściem na zawodowstwo. Pytanie brzmiało tylko: kiedy? Według ówczesnych zasad zawodnicy mogli przystępować do draftu NBA nawet od razu po ukończeniu liceum.
[nextpage]- Nie przypominam sobie ani jednej sytuacji, w której Bryant się ociągał. Nie pamiętam też takiej, w którą nie zaangażował się na sto procent. Co najważniejsze, jego postawa miała pozytywny wpływ na drużynę - przywołuje dawne czasy Dave Rosenberg. - Miał kilku bliskich przyjaciół i dobre relacje z wszystkimi chłopakami z drużyny. Pamiętam jednak również, że był typem samotnika. To wcale nie było złe, nic z tych rzeczy, gdyż kiedy on trenował z zawodnikami 76ers, to większość z nas zajmowała się piciem piwa - dodaje Tom Pettit. Wydaje się, że spory wpływ na charakter Kobego mieli jego rodzice, którzy z jednej strony zawsze byli przy nim, a z drugiej nie wywierali na nim żadnej presji i pozwalali mu działać w zgodzie z własnymi przekonaniami.
Podczas gdy Asy kroczyły od zwycięstwa do zwycięstwa, za kulisami trwała dyskusja odnośnie przyszłości "Black Mamby". Gwiazdor licealnych parkietów dzięki uprzejmości coacha Johna Lucasa, którego córka uczęszczała do Lower Merion, mógł uczestniczyć w treningach zespołu NBA Philadelphia 76ers. Z jednej strony o Kobego zaciekle walczył Mike Krzyzewski z Duke University, z drugiej kusili włodarze Kentucky czy University of North Carolina, ale sam zawodnik jeszcze nie zdecydował czy w ogóle pójdzie na studia, czy może zaryzykuje i od razu przejdzie na zawodowstwo. - Miałem nadzieję, że pójdzie do koledżu na chociaż rok lub dwa, ponieważ przyszłość siedemnastolatka w lidze prawdziwych mężczyzn rysowała się bardzo niepewnie - mówi Drew Downer. - Zwyczajnie chciałem dla niego jak najlepiej i uważałem, że co najmniej rok studiów pomoże mu popracować nad tężyzną fizyczną.
Pierwszym krokiem do chwały okazało się dla Kobego i Asów mistrzostwo dystryktu, które ekipa pod wodzą Gregga Downera wywalczyła pokonując 60:53 zespół Chester Clippers. Najważniejsze dla Bryanta i spółki były jednak rozgrywki stanowe, a w tych Lower Merion Aces również nie zawodzili. Problem pojawił się dopiero przed półfinałową potyczką z... Chester. - Kilka dni przed tamtym starciem Kobe złamał nos podczas treningu - opowiada Gregg Downer. - Załatwiliśmy specjalną maskę i staraliśmy się trzymać tę informację w tajemnicy przed przeciwnikiem. Na dobę przed meczem Kobe powiedział, żeby sobie nie robić jaj, i że będzie grał bez tej maski.
Po porażce w finale dystryktu Clippers byli żądni rewanżu i postawili Asom naprawdę trudne warunki. "Black Mamba" po pierwszych trzech kwartach miał skuteczność rzutów 8/24 oraz 5 strat na koncie. Wydawało się, że Aces zostaną powstrzymani, ale najwidoczniej ktoś zapomniał o tym, że mecz koszykówki składa się z czterech odsłon, a w tej ostatniej Kobe dorzucił 12 "oczek". Do wyłonienia zwycięzcy potrzebna była jednak dogrywka, a w tej Bryant ponownie nie zawiódł, dokładając kolejnych 8 "oczek" i prowadząc swój team do triumfu 77:69. - Przebiegł z piłką od kosza do kosza, mijając pod drodze przeciwników. Zakończył akcję wsadem, wymuszając przy tym faul - wspomina z podziwem Robby Schwartz.
23 marca 1996 roku siedem tysięcy kibiców zgromadziło się na trybunach Hersheypark Arena w Hershey, żeby podziwiać finał stanowy szkół średnich pomiędzy Lower Merion Aces a Cathedral Prep Ramblers. Zapowiadał się zacięty mecz z akcentem na defensywę i rzeczywiście tak się stało, gdyż po pierwszej połowie wynik brzmiał 21:15 na korzyść ekipy z Erie. Asy grały na fatalnej skuteczności 6/22 z pola, a Bryant nie miał ani centymetra wolnej przestrzeni. - Przegrywaliśmy jednak tylko sześcioma punktami - opowiada Gregg Downer. - W pierwszej połowie prezentowaliśmy zbyt ograniczony wachlarz zagrań, a mierzyliśmy się z najbardziej zdyscyplinowanym zespołem w lidze.
- Zawsze ktoś stał przy Kobem, dotykał go, popychał, szarpał - wspomina Brian Szewczykowski, reprezentujący wówczas barwy Ramblersów. Tymczasem coach Asów miał pomysł na odmienienie losów spotkania. Kluczem do sukcesu było zdezorientowanie rywali. Kiedy wydawało im się, że Bryant będzie kończył akcję w pomalowanym, on pojawiał się w zupełnie innym miejscu i na odwrót. W ten sposób team z Lower Merion zdobył na początku trzeciej kwarty 11 "oczek" z rzędu i wyszedł na prowadzenie. Reprezentanci Cathedral Prep nie zamierzali jednak się poddawać i choć po trzeciej odsłonie przegrywali 37:31, to na trzy minuty i trzydzieści sekund przed końcową syreną wynik brzmiał 41:39 na ich korzyść. Po chwili "Black Mamba" celnie wykonał dwa rzuty wolne i doprowadził do remisu, a dopiero dzięki Omarowi Hatcherowi zawodnicy Gregga Downera ponownie zyskali przewagę, której nie oddali do samego końca, triumfując ostatecznie 47:43. Kobe Bryant zakończył spotkanie z dorobkiem 17 "oczek" i asystował Hatcherowi w zdobyciu punktów dobijających przeciwnika.
Po ostatnim meczu na licealnych parkietach syn Joego i Pam wreszcie był w pełni usatysfakcjonowany. - Strasznie się cieszę, że wygraliśmy. Za piętnaście lat wszyscy się spotkamy i będziemy wspominać jak zdobyliśmy mistrzostwo stanu - mówił. Siedemnastolatek tuż po końcowej syrenie mimowolnie znalazł się w ogniu pytań dziennikarzy. Oczywiście nie mogło zabraknąć tych odnośnie jego przyszłości. - Na razie chcę wziąć prysznic, przebrać się i świętować zwycięstwo - ucinał krótko wszelkie spekulacje. Sezon 1995/96 dla wychowanego we Włoszech młodzieńca był owocny nie tylko w trofea zespołowe. Siedemnastolatek został również uhonorowany m. in. nagrodą im. Jamesa Naismitha dla najlepszego zawodnika na poziomie szkół średnich oraz powołaniem na prestiżowy mecz McDonald's All-American, w którym rokrocznie uczestniczą topowi zawodnicy licealni w USA. Zdobywając łącznie 2883 punkty "Black Mamba" zdetronizował również samego Wilta Chamberlaina na tronie najskuteczniejszych licealistów w południowo-wschodniej Pensylwanii.
Decyzja o natychmiastowym przejściu na zawodowstwo lub szlifowaniu talentu w koledżu należała wyłącznie do Kobego, ale młody człowiek często potrzebuje wysłuchać zdania bardziej doświadczonych osób zanim podejmie krok mogący mieć poważny wpływ na jego dalsze życie. - Jestem przekonany, że mój syn ma odpowiednie umiejętności, żeby już teraz występować w NBA. Nie jestem jednak pewien, czy już teraz podołałby wymaganiom tej ligi pod względem fizycznym, i to jest jeden z aspektów, które trzeba poważnie rozważyć - twierdził Joe Bryant. - Nie mam pojęcia, czy mam wystarczające umiejętności, ponieważ nigdy nie grałem w NBA. Nie chcę podejmować decyzji pod presją i na pewno jej nie ogłoszę, dopóki nie będę w stu procentach przekonany co do jej słuszności - wtrącił Kobe. - Przedstawię mu wady oraz zalety wczesnego przejścia na zawodowstwo i wszystkie je przedyskutujemy. Wolelibyśmy uniknąć tych spekulacji i móc w spokoju cieszyć się chwilą. Wielu zawodników zdobywa średnio po 30 punktów na mecz, ale ilu z nich czyni swoich kolegów z drużyny lepszymi? Zobaczcie, jak daleko zaszli ci chłopcy. Zostali mistrzami stanu! - zakończył Joe.
Koniec części trzeciej. Kolejna już w najbliższy poniedziałek.
Bibliografia: Los Angeles Times, Los Angeles Daily News, Philadelphia Inquirer, USA Today, cnn.com, nba.com, baksetball-reference.com, goerie.com, Jeff Savage - Kobe Bryant: Basketball Big Shot, Robert Schnakenberg - Kobe Bryant, Mark Stewart - Kobe Bryant: Hard to the Hoop.
Poprzednie części:
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. I
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. II