Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. II
Powrót do Filadelfii był dla nastoletniego chłopaka wielkim szokiem, lecz ponowną aklimatyzację w rodzinnych stronach ułatwił mu język, który pieczołowicie szlifował we Włoszech. Język koszykówki.
Przyszli kumple "Czarnej Mamby", jak wiele lat później zaczęto nazywać Bryanta, zostali ze sporym wyprzedzeniem powiadomieni, że przyjdzie im trenować z kimś wyjątkowym. - Jakiś tydzień wcześniej trener zawołał nas do siebie i rzekł: "Wkrótce dołączy do nas chłopak, którego ojciec grał w NBA. Gość jest naprawdę dobry" - opowiada David Lasman. - W ostatniej klasie gimnazjum Kobe mierzył sto osiemdziesiąt pięć centymetrów, często trafiał za trzy punkty i doskonale panował nad piłką.
Wiele przyszłych gwiazd NBA rozpoczynało swoją licealną przygodę od konfliktu z trenerem szkolnej drużyny basketu. W przypadku Kobego Bryanta i Gregga Downera stało się zupełnie inaczej, gdyż pomiędzy mistrzem a uczniem od razu zawiązała się nić porozumienia. Coach poświęcał mnóstwo czasu na indywidualne zajęcia z zawodnikiem, ćwicząc z nim zagrania ofensywne, pracę nóg oraz grę bez piłki. "Black Mamba" uwielbiał również zespołowe treningi, które stanowiły niekończące się współzawodnictwo na różnych płaszczyznach i pole do popisu dla jego wrodzonej woli ciągłego wygrywania. Szkolna sala gimnastyczna była otwarta codziennie od szóstej rano, a Bryant notorycznie to wykorzystywał i przychodził przed wszystkimi, żeby oddać tysiąc rzutów do kosza.
ZOBACZ WIDEO Rio 2016: organizatorzy liczą na krocie ze sprzedaży pamiątek (Źródło: TVP)- Jesteś w tej chwili wśród stu najlepszych zawodników licealnych w kraju. Kolejny przystanek to pierwsza pięćdziesiątka, a później dwudziestka piątka. Zaliczaj kolejne etapy, a w ostatniej klasie widzę cię w meczu McDonald’s All-American - mówił szkoleniowiec do Kobego w jego pierwszym sezonie w teamie Lower Merion Aces. Choć wychowany we Włoszech młodzieniec z miejsca stał się ważną postacią w drużynie, to sezon 1992-93 w wykonaniu Asów okazał się wielkim pasmem porażek. - Był wysoki i świetnie wyszkolony, ale jeszcze nieco kruchy - wspomina Guy Stewart, jego kolega z licealnego zespołu. - Z tego co pamiętam, to w jego pierwszym sezonie osiągnęliśmy bilans 4-20. Już wtedy jednak dało się dostrzec jak kocha tę grę. Zdradzała go etyka pracy.
Szalenie utalentowani koszykarze mają to do siebie, że kumple z drużyny stają się przy nich lepszymi zawodnikami. Gdy Kobe uczęszczał do trzeciej klasy szkoły średniej, Asy w pojedynku o mistrzostwo dystryktu uległy Chester, a z turnieju stanowego odpadły po konfrontacji z Hazleton, lecz wszelkie znaki na niebie i ziemi sugerowały, że kolejna kampania może być w ich wykonaniu prawdziwą bombą. Kobe w mgnieniu oka wyrósł na prawdziwą gwiazdę licealnych parkietów, której wróżono już nie tylko zawodową karierę, ale regularne występy w NBA All-Star Game. Stał się nieustraszonym liderem, jakiego pozostali gracze potrzebowali niczym tlenu. - Przed meczem ciągle wymiotował i nawet nie wyszedł z nami na rozgrzewkę - Guy Stewart wspomina starcie przeciwko Haverford, kiedy to Bryant zmagał się z grypą żołądkową. - W trakcie spotkania praktycznie w ogóle nie było tego po nim widać, ale ja wiedziałem, że czuł się po prostu koszmarnie. Można powiedzieć, że nie był wtedy sobą, ale mecz zakończył z dorobkiem 45 punktów.
Kobe czarował swoją grą nie tylko na licealnych parkietach. Młody koszykarz występował również w lidze AAU, a zespół New Jersey Patterson mający w składzie oprócz niego takich grajków jak Vince Carter, Tim Thomas, Kevin Freeman czy Richard "Rip" Hamilton jest przez wielu uważany za najlepszy w historii tych amatorskich rozgrywek. Z tym ostatnim jegomościem Bryant nawet się zaprzyjaźnił, choć chłopcy też zaciekle rywalizowali, gdy naprzeciw siebie stawały ich szkolne drużyny. - Pamiętam, kiedy w trzeciej klasie szkoły średniej mój coach wypalił: "Wydaje ci się, że jesteś taki wspaniały, ale w okolicy mamy chłopaka, którego uważa się za najlepszego obrońcę w kraju" - przywołuje dawne czasy "Rip". - "Jasne, jasne, przecież wiadomo, że to ja jestem debeściak", odparłem bez zastanowienia. Naprawdę tak myślałem, ponieważ nigdy nie wychyliłem nosa poza jedenastotysięczne Coatesville.
Drużyny Kobego i Richarda rywalizowały w tym samym dystrykcie, więc młodzieńcy koniec końców stanęli naprzeciw siebie. Wtedy właśnie ten drugi przejrzał na oczy, gdyż nie był już najwyższy i najlepiej zbudowany na parkiecie. Kobe dorównywał mu wzrostem, a muskulaturą nawet przewyższał. W trakcie licealnych rozgrywek Bryant i Richardson mierzyli się ze sobą wielokrotnie, a lwią część tych starć stanowiła prawdziwa wojna na boisku. Zamiast nienawiści pojawiła się jednak przyjaźń. - Nasza relacja była naprawdę niesamowita - opowiada Hamilton. - Podczas letnich podróży na mecze ligi AAU lubiliśmy sobie dogryzać. "Spoko, pokonałeś mnie w trzeciej klasie w sezonie regularnym, ale szykuj się już na następne rozgrywki, bo wtedy cię zdominujemy. Ty nie masz wokół siebie zespołu, jesteś sam jak palec", mawiałem z przekorą.