Maciej Kwiatkowski: Stephen Curry zawodzi w Finałach NBA (komentarz)

To niedobrze, gdy piłkarski mecz Rumunii staje się dla części kibiców koszykówki ważniejszy niż mecz nr 4 Finałów NBA. Ale to właśnie dziś w nocy przełomowy pojedynek Cleveland Cavaliers i Golden State Warriors.

Maciej Kwiatkowski
Maciej Kwiatkowski
Stephen Curry i LeBron James AFP / Stephen Curry i LeBron James

Jeszcze dwa dni temu nikt nie przypuszczał, że po porażce różnicą 33 punktów w meczu nr 2, tabor LeBrona Jamesa jest w stanie przejechać się 30 punktami po Mistrzach Galaktyki i Okolic. Dziś w nocy walczący o pierwszy mistrzowski tytuł Cleveland Cavaliers staną przed szansą doprowadzenia do niespodziewanego remisu 2-2. My za to poznamy odpowiedź na to czy Stephen Curry ma jeszcze coś w baku innego niż gruz i czy Cavaliers są lepsi, gdy wychodzą w pierwszej piątce bez swojego trzeciego strzelca Kevina Love'a.

Gdyby ktoś przystawił mi pistolet do skroni i miałbym odpowiedzieć, to odpowiedź na pierwsze z pytań brzmiałaby "nie", a na drugie "nie masz poważniejszych problemów? Mecz Rumunii się skończył?" (o tym, że Cavaliers są lepsi bez Love'a pisałem już tutaj w marcu). Co jednak jest dosyć szokujące, w tych play-offach Warriors są dotychczas lepsi bez Curry'ego, niż z nim.

Love nie zagrał w meczu nr 3 i zamiast typowego polowania Golden State Warriors na słoniowatego w obronie Love'a, obejrzeliśmy obławę Cavs na Złotą Mysz. Stephen Curry - ten od bycia "koszykarzem, który zmienił grę" i także od rzucania w tych finałach całych 16 punktów na mecz - był wskazywany i szukany przez atak Cleveland, który celował w jego niewyleczone kolano, bimbanie, idiotyczne faule i bycie tym wszystkim, czego nie lubią w nim, ci którzy go nie lubią - kruchym i wątłym, gdy gra staje się bardziej fizyczna.

ZOBACZ WIDEO Rio 2016: Fawele, czyli ciemna strona Brazylii (źródło TVP)

Na nie w pełni zdrowym kolanie, nie był w stanie małymi kroczkami uciekać z pułapek, ani kroczkami w lewo i prawo znajdować parabole w stronę obręczy, którymi wysyła piłkę na kurs rzutu za trzy punkty. Z drugiej strony boiska rezerwowy Cavs Iman Shumpert, na którym w obronie chowany jest Curry, nagle postawił dwa razy więcej zasłon (8), niż w dwóch pierwszych meczach finałów. Wszystko po to, aby James i Kyrie Irving mogli jechać z Currym.

W 10 ostatnich meczach tych play-offów, czyli od początku tych fantastycznych finałów konferencji Warrors-Thunder, Warriors z Currym na boisku są plus/minus -2. Inaczej mówiąc, gdyby wynik Warriors zależał tylko od tego jak grają z Currym na boisku, to przegraliby serię z Oklahomą, a gdyby nawet weszli do finałów, byliby w nich 1-2. Dwukrotny MVP rzuca od trzech tygodni średnio sześć punktów mniej (24,3), niż w sezonie regularnym, na o sześć punktów procentowych gorszej skuteczności z gry (44 proc.) i popełnia 4,3 strat na mecz, czyli o jedną więcej.

Po trzech meczach finałów Warriors są lepsi bez Curry'ego na boisku (+16), niż z nim (+2). Podobnie rzecz się ma na przestrzeni całych play-offów (+70 bez Curry'ego w 505 minut gry, +57 z nim w 460). Kiedy rezerwowi Shaun Livingston, Leandro Barbosa i Andre Iguodala nie zagrali tak dobrze w meczu nr 3, jak w dwóch pierwszych meczach finałów, Warriors byli bez szans.

Jednocześnie nad Currym rozpościera się ogromny parasol ochronny, poniekąd związany z tym, że po drugim meczu ogłosił, że z przyczyn zdrowotnych nie zagra w igrzyskach olimpijskich w Rio. Jego oświadczenie tylko dolało oliwy do ognia i podsyciło motywację Cavaliers przed meczem nr 3. Był to strategiczny błąd Curry'ego, bo a) przyznał publicznie, że nie jest zdrowy, b) przyznał, że myślami jest już w sierpniu (James decyzję o udziale w Rio ogłosi po zakończeniu finałów).

Curry jest jednak nieporównywalnie mniej krytykowany za drugi z rzędu rozczarowujący występ w finałach. Nieporównywalnie mniej, niż ten często nieznośnie grający pod siebie i polaryzujący kibiców od dwudziestu lat - i przez następne dwadzieścia - Kobe Bryant czy jego przeciwieństwo James, który po zaliczaniu w play-offach triple-double 40-10-10, bywał krytykowany za rezygnowanie z decydującego rzutu.

Z krytyką najlepszych graczy jest jednak tak, że nie ma jej, dopóki się nie pojawia. W przypadku Curry'ego głównie jej nie było. Urocza buzia, cudowny sezon, podkręcone więzadło w kolanie - jak można go krytykować, kiedy nie jest zdrowy? Stara maksyma mówi jednak, że jeśli możesz grać, to kontuzja nie jest usprawiedliwieniem - czego Curry szukał, ogłaszając swoją mało olimpijską decyzję w mało olimpijskim czasie. W tym momencie sezonu wielu zawodników gra ze skrywanymi urazami, by raz - nie szukać usprawiedliwienia w kontuzji, dwa - nie ryzykować tego, że wyznanie o kontuzji zadziała jak płachta na byka i będą atakowani w kolejnym meczu. Jak stało się to z Currym w meczu nr 3.

W play-offach 2010 roku James, gdy sensacyjnie przegrywał w półfinałach konferencji z Boston Celtics, nigdy nie tłumaczył swoich kłopotów urazem łokcia, o które podejrzewała go prasa. Wystarczy, że by to zrobił, a pewnie nie usłyszelibyśmy nigdy o tym, że za jego słabą formą stała domniemana historia o tym, że Delonte West przespał się z jego matką.

Kobe Bryant trafił dwa rzuty wolne na zerwanym Achillesie.

Zresztą, stawianie Curry'ego na jednej półce z Bryantem i Jamesem jest niesprawiedliwe dla tych dwóch najlepszych graczy ostatnich 20 lat. Curry najzwyczajniej nie wzbudza takich emocji jak Kobe i LeBron.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×