Roberts Stelmahers: W Polsce brakuje koszykówki w dużych miastach

PAP / Belousov Vitaly/PAP/ITAR-TASS
PAP / Belousov Vitaly/PAP/ITAR-TASS

Roberts Stelmahers po 16 latach przerwy znów będzie pracował w Polsce. Tym razem jako trener Energi Czarnych Słupsk. Łotysz jest dobrze zorientowany w realiach polskiej koszykówki. W rozmowie z WP SportoweFakty diagnozuje sytuację.

[b]

WP SportoweFakty: To prawda, że mógł pan zostać asystentem Saso Filipovskiego w Banvicie BC?[/b]

Roberts Stelmahers: Nie, to była plotka. Nieprawdziwa informacja. Prowadziłem rozmowy z władzami Banvitu BC, ale byłem rozpatrywany jako jeden z kandydatów na stanowisko pierwszego trenera, a nie asystenta.

Nie ma co ukrywać, że Banvit BC i Energę Czarnych Słupsk dzieli spora różnica. Mimo wszystko wybrał pan pracę w Polsce.

- No tak. Pewnie wielu zastanawia, dlaczego zdecydowałem się na taki krok. Ja odpowiem wprost - lubię ambitne projekty. Tym przekonali mnie działacze Energi Czarnych, którzy z każdym kolejnym rokiem chcą iść do przodu i rozwijać się. Klub ze Słupska ma dobrą renomę. Dość szybko podjąłem decyzję. Poza tym w przeszłości grałem w Polsce i bardzo mi się tutaj podobało. Chciałem spróbować swoich sił jako trener w tym kraju.

ZOBACZ WIDEO: Koniec kariery? Partyka: Nie zamierzam odkładać rakiety

Tak dobrze wspomina pan wcześniejszy pobyt w Polsce?

- Tak. Grałem w Zielonej Górze i później we Wrocławiu. Ze Śląskiem zdobyłem mistrzostwo Polski. To były wspaniałe czasy. Mieliśmy świetny zespół. Nie ukrywam, że z dużą przykrością przeczytałem informację, że Śląsk wycofał się z ligi. Szkoda, że takich klubów nie ma w ekstraklasie. Zauważyłem, że w Polsce koszykówka rozwija się w mniejszych miejscowościach. Brakuje tej dyscypliny w większych miastach - Warszawa, Kraków, Poznań.

Energa Czarni Słupsk będą jak Valmiera/ORDO, z którą w poprzednim sezonie zdobył pan mistrzostwo Łotwy. To była ogromna sensacja. Ograł pan bogatszych - VEF Rygę i BK Ventspils.

- Bardzo bym sobie tego życzył. Ostatni sezon pokazał, że ciężką pracą można dojść do wszystkiego. Nie byliśmy faworytem, a mimo wszystko cieszyliśmy się ze złotego medalu. To były wspaniałe momenty. Wierzę, że w Słupsku uda się stworzyć coś podobnego.

Jak pan oceni pierwsze tygodnie przygotowań?

- Jestem bardzo zadowolony. Zaczęliśmy nieco później od innych zespołów, ale mimo wszystko wykonujemy dobrą robotę. Zawodnicy przykładają się do zajęć, nie mamy z nimi żadnych problemów. Na początku skupiliśmy się na podstawowych kwestiach - budowaniu kondycji, siły i motoryki. Z każdym kolejnym dniem wprowadzaliśmy aspekty koszykarskie. Gracze uczą się nowej taktyki. Wydaje mi się, że wyglądamy coraz lepiej.

Czy wyniki sparingów mogą martwić?

- Nie, ponieważ realizujemy swoją taktykę. Wyniki mają przyjść później. Tak jak powiedziałem wcześniej - gracze uczą się nowych zachowań, które od nich wymagam. Do tego dochodzi fakt, że zawodnicy są zmęczeni po ciężkich treningach. Myślę, że czas będzie pracował na naszą korzyść.

Największym problemem jest chyba brak Jarosława Mokrosa.

- Dokładnie. Szkoda, że nie ma go z nami. To reprezentant Polski, wiodąca postać w ubiegłych latach. Na razie zmaga się z kontuzją, ale z każdym dniem czuje się coraz lepiej. Wierzę, że niedługo go już zobaczymy na parkiecie. Czekamy na niego.

Często trenerzy powtarzają - nieszczęście jednego zawodnika jest szansą dla drugiego. Pan też może tak powiedzieć?

- Tak. Nie możemy przecież usiąść i zacząć płakać. Trzeba szukać nowych rozwiązań i ustawień. Mamy zawodników, którzy mogą go zastąpić.

Na lidera punktowego zespołu wyrasta Marcus Ginyard.

- To jest bardzo wszechstronny zawodnik. Ma duże doświadczenie, z którego korzysta. Zespół ma z tego spore korzyści. W sparingach imponuje formą. Jestem przekonany, że podobnie będzie w meczach ligowych.

Powiedziałem lidera punktowego, ponieważ wydaje się, że liderem zespołu nadal pozostanie Jerel Blassingame.

- Dokładnie. To jest nasz generał na boisku. Zawodnicy chętnie z nim współpracują. Mają do niego spore zaufanie. On ma wielką umiejętność do kreowania gry, ale także do rzucania. Nie boi się brać odpowiedzialności na swoje barki.

Rozmawiał Karol Wasiek

Źródło artykułu: