[b]
WP SportoweFakty: Był pan jednym z architektów zwycięstwa Asseco Gdynia w spotkaniu z Polfarmeksem Kutno (73:67). To był najlepszy mecz Marcela Ponitki w PLK?[/b]
Marcel Ponitka: Szczerze? Nie patrzę na swoje indywidualne osiągnięcia w danym meczu. Nie o to w tym wszystkim chodzi. Liczy się zespół. Trener Frasunkiewicz na każdym kroku podkreśla, że najważniejsza jest drużyna. Tylko w taki sposób możemy sprawiać kolejne niespodzianki.
Tej zespołowości zabrakło w dwóch pierwszych meczach?
- Nasza gra w tych meczach nie wyglądała najlepiej. Nie przypominaliśmy drużyny z okresu przygotowawczego, w którym prezentowaliśmy się całkiem nieźle. Trudno powiedzieć czym było to spowodowane. Warto mieć jednak na uwadze fakt, że jesteśmy młodym zespołem, który wciąż uczy się gry na poziomie PLK. Dla niektórych zawodników to pierwszy rok gry na takim szczeblu.
Później był Słupsk, jeden z najtrudniejszych terenów w Polsce.
- Można tak powiedzieć, ale nie przestraszyliśmy się Gryfii. Wyszliśmy na boisko z dużą dozą ambicji i wolą walki. Graliśmy twardo i agresywnie. Uważam, że w ten sposób powinniśmy prezentować się w każdym spotkaniu.
W taki sposób zagraliście także z Polfarmeksem. Pan nie miał łatwego zadania, bo Dardan Berisha to jeden z najlepszych strzelców w PLK. Mimo wszystko mocno uprzykrzył mu pan życie.
- Berisha i Wallace to super strzelcy i wiedzieliśmy, że ich powstrzymanie będzie kluczem do zwycięstwa. Myślę, że wyszło to nam całkiem nieźle. Wiadomo, że Dardan rzucił swoje, ale udało się go w miarę zneutralizować. Ja jestem takim typem zawodnika, który nigdy nie odpuszcza i nie kalkuluje. Wchodzę na boisko i z każdym walczę. Nie ma to znaczenia, czy ktoś się nazywa Berisha, Kelati czy Blassingame. Nazwiska w ogóle nie robią na mnie wrażenia.
ZOBACZ WIDEO Jakub Rzeźniczak: brak kibiców może Realowi przeszkodzić (źródło: TVP SA)
{"id":"","title":""}
Trash-talking obowiązywał w trakcie meczu. Nie bał się pan odpowiadać starszemu i bardziej doświadczonemu Berishy.
- Powiem tak: inne zespoły w lidze traktują nas jak "dzieciaków" i chcą wykorzystać nasze niedoświadczenie. Uważam, że każda pomoc, nawet w postaci trash-talkingu, może okazać się na wagę zwycięstwa. Po części jest to nasz styl, to nas napędza. Bo to nie jest tak, że my gadamy dla samego gadania. To wartość dodana.
[b]
Nie sposób nie zapytać o jedną z ostatnich akcji meczu z Polfarmeksem Kutno. Efektownie zapakował pan piłkę do kosza, udowadniając swoje nieprzeciętne umiejętności atletyczne. Amerykanie by powiedzieli: ma windę ten chłopak![/b]
- Winda zawsze była! (śmiech) Mam nadzieję, że w trakcie sezonu będę miał więcej możliwości, by pokazać szerszy repertuar zagrań.
Sposób pana wypowiedzi, ale także zachowań na boisku jest bardzo podobny do starszego brata, Mateusza. Chce pan podążać jego drogą?
- Ja nie lubię porównań do brata. Po prostu uważam, że każdy podąża swoją drogą. Ja chcę iść swoją ścieżkę. To że byliśmy razem w jednym miejscu to raczej był przypadek.
Chciał pan wyjechać do Stanów Zjednoczonych i tam kontynuować swoją karierę. Dlaczego ostatecznie do tego nie doszło?
- Tydzień przed rozpoczęciem szkoły otrzymałem informację, że nie mogę grać. To było dla mnie spore zaskoczenie. Tym bardziej, że pierwsze sygnały mówiły o kilku meczach przerwy, a wyszedł cały rok. Nie ukrywam, że mam do siebie pretensje, że tego wcześniej nie sprawdziłem. Umiesz liczyć? Liczyć na siebie. Zawsze się to sprawdza.
W Polsce pojawiały się informacje o zainteresowaniu ze strony uczelni Davidson, w której wychował się sam Stephen Curry. To robiło wrażenie.
- To prawda, ale to było w czerwcu. Ja w lipcu byłem na wizycie w Atlancie, w Georgia Tech. Wszystko tak naprawdę było dograne. Czekałem na dokumenty do załatwienia wizy, szykowałem się do wylotu, ale niestety nie wyszło.
Rok gry w Asseco i wyjazd do Stanów Zjednoczonych?
- Trudno przewidzieć, co się stanie w kolejnych miesiącach. Nie chcę nawet tak daleko wybiegać do przodu, bo nic mi to nie da. Muszę rozegrać dobry sezon w barwach Asseco Gdynia. To jest najważniejsze.
Dla pana nie jest to pierwsza przygoda z Gdynią.
- To prawda. Wcześniej grałem w GTK Gdynia i bardzo miło wspominam ten czas. Wiele zawdzięczam trenerowi Rafałowi Knappowi, który wyciągnął do mnie rękę. To on mnie wprowadził do seniorskiej koszykówki. Dużo się od niego nauczyłem. Nabrałem cennego doświadczenia. Nie ukrywam, że w Gdyni bardzo mi się podobało. Przychodziłem na mecze Asseco, w którym były jeszcze wielkie gwiazdy. Drużyna grała w ciekawym systemie gry, co mi zawsze imponowało.
Rozmawiał Karol Wasiek