4 kwarty z gwiazdą: Fred House

Choć Fred House nigdy nie zrobił wielkiej kariery w swoim kraju, na Starym Kontynencie stał się jednym z bardziej rozpoznawalnych koszykarzy amerykańskich, grając w czołowych ekipach europejskich oraz triumfując m.in. w Pucharze ULEB. W czternastym odcinku serii "4 kwarty z gwiazdą", specjalnie dla serwisu SportoweFakty.pl, koszykarz zdradził sekrety ze swojego sportowego i prywatnego życia.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Gracze, którzy w szkole średniej nie przekraczają bariery dwudziestu punktów na mecz, rzadko kiedy mają szanse dostać się na jednej z lepszych uniwersytetów i swoją grą czarować kibiców NCAA. Tak też się stało z Fredem House’m, który po średnich występach w szkole średniej dołączył do koszykarskiej drużyny przeciętnej uczelni - Southern Utah University. Również i tam Amerykanin nie notował szczególnie przekonywujących osiągnięć indywidualnych. Kiedy w roku 2001 trafił ligi NBDL, wydawało się więc, że stanie się jednym z dziesiątek tysięcy koszykarzy tułających się po niższych ligach w swoim kraju.

Niespełna 23-letni wówczas zawodnik, bardzo szybko rozwiał jednak wszelkie wątpliwości, co do swoich umiejętności. Kończąc sezon ze średnimi na poziomie 13,4 punktu i 4,5 zbiórki został wybrany najlepszym pierwszoroczniakiem sezonu. Zdając sobie jednak sprawę, że w kontekście angażu do NBA (trenował na obozach letnich z Atlantą Hawks) to zdecydowanie za mało, mierzący 193 cm wzrostu zawodnik zdecydował się udać na podbój Europy.

Już w swoim debiutanckim sezonie w Europie pokazał swoją nieprzeciętną wszechstronność. Przywdziewając koszulkę Partizana Belgrad w każdym meczu notował 12,1 punktu, 3,8 zbiórki, 2,3 asysty oraz 2,2 przechwytu, zaś stołeczny klub zdobył Mistrzostw Jugosławii. Rok później "Wojskowi" skopiowali swój wyczyn, zaś wkład Amerykanina w końcowy sukces zespołu był jeszcze większy - średnio 15,3 punktu, 5,2 zbiórki, 2 asysty oraz ponad 3 przechwyty.

Dobre występy w rozgrywkach ówczesnej Jugosławii oraz w Eurolidze (m.in. 39 punktów przeciwko Cibonie czy 9 przechwytów w meczu z Barceloną) dały House’owi możliwość pokazania się innym, mocniejszym drużynom. Ostatecznie na jego angaż w sezonie 2004/2005 zdecydowali się włodarze Lietuvosu Rytas Wilno. Na Litwie Amerykanin spędził dwa, bardzo udane, lata. Rok 2005 zakończył się dla klubu wygraną w Pucharze ULEB, podczas gdy w następnym sezonie Lietuvos okazał się lepszy od odwiecznego rywala, Żalgirisu Kowno, i sięgnął po złoty medal ligi litewskiej. Mimo, że wileńscy działacze najchętniej nie rozstawaliby się z graczem, który co mecz (w przekroju dwóch lat) dostarczał im około 15 punktów, 5 zbiórek, 3 asyst i tyle samo przechwytów, House zamierzał stale podnosić sobie poprzeczkę. W ten sposób trafił do TAU Ceramiki Vitoria, a rok później do Pamesy Walencja. Obecnie gra w jednym zespole z Szymonem Szewczykiem, Lokomotivie Rostów nad Donem.

PRZEDSTAWIENIE:

1. Nazywam się… Frederick Deshune House. Jak trochę podrosłem moja mama opowiedziała mi, że jeszcze zanim była w ciąży, postanowiła że, jeśli kiedyś urodzi syna, nazwie go Frederick. Między Bogiem a prawdą, w moim całym życiu bardzo mała grupka ludzi wołała na mnie używając pełnego imienia. Właściwie moi znajomi mówili do mnie "Frederick" tylko wtedy, gdy chcieli się trochę pośmiać z tego imienia. Jedynym wyjątkiem była moja babcia, która nigdy nie powiedziała do mnie inaczej niż pełnym imieniem. Niestety już jej z nami nie ma... Tak czy siak, wracając do moich znajomych, wkurzało mnie ich wyśmiewanie, więc zacząłem przedstawiać się jako Fred House i to jest ta wersja, którą lubię najbardziej. Jeśli w przyszłości będę miał syna, na pewno nazwę go Frederick albo Deshune. Na razie jednak muszę skupić się na tym, by znaleźć kobietę, z którą chciałbym się ożenić i która chciałaby wyjść za mnie za mąż (śmiech).
2. Urodziłem się… w malutkim miasteczku Valdosta, które znajduje się w prowincji Lowndes, w stanie Georgia, niedaleko granicy z Florydą. Bardzo brakuje mi Valdosty, bo tam zostawiłem całe swoje życie... Mimo, że moje miasteczko ma zaledwie 50 tysięcy mieszkańców i nie ma w nim zbyt ciekawych atrakcji, jest po prostu prześliczne i każdy kto do niego trafi, zakocha się na amen.
3. Kiedy byłem dzieckiem zawsze… pakowałem się w przeróżne kłopoty. Będąc małym chłopcem nie byłem w stanie omijać problemów z daleka. Myślę, że to trwałoby i trwało, gdyby nie jeden z moich nauczycieli. Powiedział mi, że będzie tworzył zespół koszykarski i chciałby, żebym w nim był. Zaznaczył jednak, że muszę być grzeczny wobec moich rówieśników. Do dziś nie wiem jak to się stało, ale powiedziałem tylko "OK" i... wszystko się zmieniło. Myślę, że ten nauczyciel był po prostu dla mnie autorytetem.
4. Teraz, kiedy jestem starszy… uwielbiam spędzać czas z moją córeczką i dzieckiem brata. Oni inspirują mnie do działania, przy nich dojrzałem emocjonalnie i patrzę inaczej na życie. Wywołują wielki uśmiech na mojej twarzy.
5. Kiedy byłem dzieckiem moim koszykarskim idolem był… Dominique Wilkins. Zaskoczyłem, że nie Michael Jordan (śmiech)? Dziś o Wilkinsie mówi się, że jest ojcem wsadów i pierwszym koszykarzem, który zrobił z tego prawdziwą sztukę. A ponadto średnia 25 punktów z całej kariery mówi sama za siebie.

POCZĄTKI:

1. W koszykówkę zacząłem grać… kiedy miałem 10 lat. Moja mama zapytała mnie i mojego brata wówczas czy nie chcielibyśmy dołączyć do miejscowego zespołu koszykówki. Od tamtej pory obydwaj kochamy ten sport.
2. Wybrałem koszykówkę, ponieważ… uważałem ten sport za ciekawy, zabawny, wymagający. No i można było w niego grać całym rokiem. Co innego niż moja pierwsza miłość - baseball. Uwielbiałem brudzić się na piaszczystym boisku do baseballa, lecz moja mama nie znosiła i nie nadążała prać moich ubrań. Zgadnij kto postawił na swoim (śmiech)? Dlatego zaproponowała koszykówkę. Choć liczyłem się z jej zdaniem, nigdy nie zgodziłbym się grać w koszykówkę, gdyby nie moi koledzy, którzy też powoli zaczynali przenosić się z boiska do baseballa na parkiety koszykarskie. Wszystkim przeszkadzało to, że zimą nie można było uprawiać tej dyscypliny, więc stopniowo zaczęliśmy coraz częściej wybierać hale. A w pewnym momencie zrozumiałe, że to jest właśnie to, co chcę w życiu robić (śmiech).
3. Trenerem, który wpłynął na mnie w największym stopniu był… nie było takiego. Raczej sam stawiałem przed sobą coraz to nowsze wyzwania i podnosiłem sobie poprzeczkę. Zawsze chciałem iść do college'u i kiedy się tam znalazłem to nie wierzyłem, że będę grał w koszykówkę na dobrym poziomie. Kiedy szkoła zaczęła się mną interesować, to doszedłem do wniosku, że na poważnie pójdę właśnie w kierunku koszykówki. Do tej pory koszykówka była tylko z boku. Lubiłem to, zawsze grałem w jakiejś drużynie, ale nic na serio. W college’u to się zmieniło. W swoje umiejętności uwierzyłem jednak dopiero wtedy, kiedy znalazłem się w Europie.
4. Kiedy byłem młodszy chciałem przerwać przygodę z koszykówką, bo… w pewnym momencie, kiedy byłem jeszcze nastolatkiem, złamałem lewą kostkę podczas próby wsadu. Myślałem wówczas, że już nigdy nie wyjdę na parkiet ponownie. Bałem się. Nie chciałem grać i byłem bardzo blisko zakończenia przygody z tym sportem. Rozważałem, że zostanę nauczycielem albo coś w tym rodzaju. Trwało to jednak do momentu, w którym zacząłem biegać, ćwiczyć wyskok i nagle zdałem sobie sprawę, że robię wszystko, co wymagane by wrócić na parkiet (śmiech).
5. Będąc młodym graczem zawsze marzyłem, że pewnego dnia będę grał w… nie miałem marzeń tego typu. Marzyłem raczej o tym, by za kilka lat wielu, wielu ludzi znało moje imię i oglądało mnie w telewizji. Nie ukrywam, że bardzo pragnąłem uznania i chciałem by ludzie widzieli we mnie gwiazdę. Cóż, chciałem udowodnić sobie, że nie tylko ludzie z dużych miast osiągają sukcesy.

DOŚWIADCZENIE:

1. Najlepszy mecz mojej kariery miał miejsce… kiedy grałem dla Partizana Belgrad i rzuciłem 40 punktów przeciwko Cibonie Zagrzeb w rozgrywkach Ligi Adriatyckiej. Co ciekawe, w Lidze Adriatyckiej zdobyłem przeciwko nim jeszcze 39 oczek. Tak naprawdę to jednak dobrych spotkań w karierze miałem sporo, podobnie jak słabych. Pamiętam epizody z Lietuvosu Rytas, kiedy często byłem wybierany najlepszym graczem kolejki.
2. Najgorszy mecz mojego życia miał miejsce… podczas Final Four Euroligi w Atenach w roku 2007 roku. W półfinale los skojarzył nas z gospodarzem, Panathinaikosem. Przegraliśmy tamto spotkanie 67:53, a ja zdobyłem tylko trzy oczka z linii rzutów wolnych. Nie trafiłem w tamtym spotkaniu żadnego z pięciu rzutów za dwa i żadnego z sześciu za trzy, czyli miałem całe 0/11 z gry... Mieliśmy naprawdę dobry zespół, a nawet w meczu o brązowy medal nie daliśmy rady Unicaji Malaga. To był koszmar.
3. Największy sukces mojego życia to… to, że udało mi się zmienić styl gry z amerykańskiego na europejski. To nie jest wcale taka łatwa sprawa. Pewne rzeczy w Stanach Zjednoczonych są inaczej pojmowane i interpretowane, niż tutaj. Pewne rzeczy można robić za oceanem, które tutaj są zakazane i odwrotnie. Oczywiście piłka i kosze wszędzie są te same (śmiech).
4. Największa porażka mojego życia to… te kilka poważnych kontuzji, które były naprawdę denerwujące i przerywały moją karierę. Złamałem oba moje nadgarstki, złamałem kostkę, zerwałem więzadła krzyżowe, złamałem kość policzka... Ale cóż, kontuzje poważniejsze i mniej groźne również są częścią koszykówki. Miłość do tego sportu zawsze górowała.
5. Najlepszy klub, w którym miałem okazję grać to… Partizan Belgrad, Lietuvos Rytas Wilno, TAU Ceramica Vitoria, Pamesa Walencja, Lokomotiv Rostów. Jak pewnie zauważyłeś wymieniłem wszystkie kluby z kariery, ale taka jest prawda. Każdy zespół był odrębną przygodą i gra w każdym z nich była prawdziwą przyjemnością.

PRZYSZŁOŚĆ:

1. Obecnie mam… 31 lat i póki co nie widzę siebie w innej roli, niż koszykówka. Nie sądzę bym mógł zajmować się czymkolwiek innym na chwilę obecną. Chcę grać tak długo, jak to tylko możliwe. Zdaję sobie sprawę jednak, że pewnego dnia Bóg powie mi bym przestał. Mam nadzieję, że szybko to nie nastąpi (śmiech).
2. Po zakończeniu kariery koszykarskiej zamierzam… robić wszystkie te rzeczy związane z ojcostwem. Chcę się ożenić, chcę mieć jeszcze drugie dziecko, najlepiej syna. Kariera koszykarza, zresztą każdego innego sportowca również, wymaga wielkich poświęceń, jeśli ma się rodzinę. Dlatego ja byłem daleki od tego, żeby później dzieci nie mówiły, że spędzam z nimi tylko wakacje. Pewnie coś straciłem, ale taki był mój wybór. Dlatego kiedy przestanę grać, zajmę się tym wszystkim i wiem, że będę najlepszym ojcem i mężem na świecie.
3. Mamy rok 2019. Widzę siebie… pomagającego małym dzieciom, w tym także mojej małej dziewczynce i synowi, którego jeszcze nie mam, jak grać w koszykówkę (śmiech). W sumie chciałbym, żeby robiły to, co jak kocham, ale przymusu nie będzie. Ale póki co to wszystko jedynie plany. Kto wie, może za te dziesięć lat wszystko się zmieni i do tego czasu zostanę gwiazdą filmu (śmiech)?
4. Marzę, że pewnego dnia… będę w stanie dotrzymywać kroku młodszym graczom ode mnie, kiedy przypadkowo spotkamy się w jakimś sparingowym meczu. Może nawet będę mógł jeszcze wtedy robić wsady (śmiech)? Tak czy siak, chciałbym kiedyś zagrać z młodszymi ode mnie w konkursie Haier Shooting Stars podczas All-Star Game. Chociaż nie, lepszy byłby pojedynek H-O-R-S-E (śmiech). Bardzo mi się podobała ta nowinka, podczas tegorocznego Meczu Gwiazd NBA.
5. Mając 60 lat będę żałował jedynie, że… niczego nie będę żałował. Myślę, że jakikolwiek żal wobec tego, co się zdarzyło, czy co się nie zdarzyło jest zbędny. Mam nadzieję, że mając 60 lat będę w stanie powiedzieć sobie, że widziałem tyle ciekawych rzeczy i tyle ciekawych przeżyłem, że mogę być szczęśliwy. No może tylko to, że nigdy nie zdecydowałem się na kupno domu w Europie (śmiech).

W następnym odcinku: Clay Tucker - Cajasol Sewilla

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×