Niespełna pięć minut przed końcem meczu Jimmy Butler musiał opuścić parkiet. Nadepnął na stopę Randy'ego Foye'a, a jego kostka wygięła się w nienaturalny sposób. Możliwe, że innych by to wyeliminowało, ale on wrócił na plac gry i czynił tam niezwykłe rzeczy. - Czułem adrenalinę, wrzawę kibiców. Byłem gotowy do pracy - mówił później.
Skrzydłowy w całym spotkaniu zapisał na swoim koncie 40 punktów (14/29 z gry, 1/2 za trzy, 11/11 za 1) oraz 11 zbiórek. Dziewięć oczek zdobył w ostatnie dwie i pół minuty, a co najważniejsze, trafił rzut na wagę zwycięstwa zwany buzzer-beaterem. Chicago Bulls wrócili ze stanu 88:95, pokonując ostatecznie Brooklyn Nets 101:99.
- Był fenomenalny, oczywiście. Położył drużynę na swoich barkach. Poprowadził ich do mety - w takich słowach postawę Jimmy'ego Butlera komentował trener Byków, Fred Hoiberg. - To był wielki rzut. Jestem z niego dumny - dodał trzykrotny mistrz NBA, Dwyane Wade.
Co ciekawe, w środę doszło także do braterskiego pojedynku, Brooka i Robina Lopezów. Lepiej spisywał się Brook, który uzbierał 33 punkty, a w końcówce efektownym wsadem doprowadził do wyrównania (99:99), lecz finalnie jego drużyna poległa. Robin miał 12 oczek i pięć zbiórek. Chicago Bulls zanotowali drugie zwycięstwo z rzędu, co podreperowało ich ligowy bilans (16-16).
ZOBACZ WIDEO Ferdinando De Giorgi: Najważniejsze będą mistrzostwa Europy