W Krakowie przepraszała, we Wrocławiu była już w pełni szczęśliwa. Agnieszka Kaczmarczyk ma za sobą udane finały ze Ślęzą. Co najważniejsze dla niej - finały zwycięskie. W decydującym, piątym spotkaniu jej zespół wygrał z Wisłą Can-Pack Kraków aż 80:53.
- Myślę, że wszystkie do tej pory nie potrafimy uwierzyć w to, co się stało. Dopiero jutro, jak się obudzimy, to może to do nas dotrze - mówiła zaraz po meczu. - Pokazałyśmy naszą siłę, zespołowość. Pokazałyśmy to, nad czym pracowałyśmy cały sezon.
Kaczmarczyk grała w kratkę podczas tych finałów, ale w decydującym meczu nie zawiodła. Zaliczyła 17 punktów i 5 zbiórek. Była pewnym punktem zespołu, który był niesamowicie zmotywowany.
- Cieszę się, bo miałyśmy straszny niedosyt po wyjeździe do Krakowa. Myślę, że nie tylko ja, ale wszystkie byłyśmy strasznie nabuzowane, mało spałyśmy i chciałyśmy, żeby ten piąty mecz przyszedł jak najszybciej - dodała.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: chwiał się na nogach. Cudem dotarł do mety
W finałowej serii Ślęza miała przewagę własnego parkietu i to okazało się ważnym aspektem. Wrocławianki wygrały trzy mecze - wszystkie w domu. - Myślę, że atmosfera, jaka została tutaj stworzona w play-offach jest niesamowita i niepowtarzalna. To nas poniosło do zwycięstwa - przyznała Kaczmarczyk.
W środę wrocławianki wygrały różnicą 27 punktów, tymczasem w sobotę w Krakowie to Wisła Can-Pack była lepsza aż o 30 "oczek". Ta porażka mobilizująco podziałała na podopieczne Arkadiusza Rusina. Już w niedzielę zagrały zdecydowanie lepiej, a w decydującym meczu dały prawdziwy popis.
- Jesteśmy wszystkie bardzo ambitne i inteligentne. Każdą z nas to bardzo mocno zabolało, bo nie po to pracowało się cały sezon, żeby w finałach pokazywać się z takiej strony. Cieszę się, że środowy mecz wyglądał zupełnie inaczej - komentuje Kaczmarczyk.
Czy koszykarka zostanie w Ślęzie? - Na razie mam plan na wakacje - zakończyła z uśmiechem podkoszowa.