Gra dla Atlasa Stali była zaszczytem i przyjemnością - rozmowa z Łukaszem Majewskim, koszykarzem Atlasa Stali Ostrów

Łukasz Majewski był jednym z bohaterów Atlasa Stali Ostrów w fazie pre play-off. W ćwierćfinale potwierdził, że drzemie w nim spory potencjał i może być z powodzeniem podstawowym zawodnikiem swojej drużyny. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że Łukasz Majewski z początku sezonu 2008/2009 i ten z końca rozgrywek, to zupełnie różni koszykarze.

Maciej Kmiecik: Zakończyłeś już sezon z zespołem Atlasa Stali Ostrów. Czy był to najlepszy sezon w Twojej karierze?

Łukasz Majewski: Patrząc na wynik drużyny, zdecydowanie tak. Po raz pierwszy w karierze zagrałem ze swoim zespołem w fazie play-off. Na pewno jest to krok do przodu. Biorąc pod uwagę moje indywidualne statystyki, zadowolony mogę być tylko z ostatnich trzech miesięcy. Wcześniej grałem zdecydowanie mniej, co odbijało się na dyspozycji, która była daleka od ideału. Generalnie jednak kończę sezon z uśmiechem na ustach. Wynik drużyny przeszedł oczekiwania wielu. Zagraliśmy w play-off, walczyliśmy z Asseco Prokomem jak równy z równym.

Rozwinąłeś się w Ostrowie jako koszykarz?

- Myślę, że tak. Poczyniłem postęp w swojej indywidualnej grze. Oczywiście, nie zamierzam spocząć na laurach. Wiem, że mogę grać jeszcze lepiej. Są pewne braki w mojej grze i na pewno będę starał się je poprawić, tak by piąć się cały czas w górę. Gdybym czuł się już najlepszym zawodnikiem, mógłbym zawiesić buty na kołku. Tak jak wspomniałem, z tego sezonu jestem zadowolony, ale drobny niedosyt, mimo wszystko, pozostał.

Co się stało z waszą drużyną po zwolnieniu trzech zagranicznych graczy, Okafora, Rivery i Danielsa?

- Każdy zadaje mi to pytanie, jak to się stało, że kiedy odeszło trzech zawodników z pierwszej piątki, my jako zespół, zaczęliśmy grać lepiej. Cóż, okazało się, że koszykarze, którzy siedzieli na ławce mieli coś do udowodnienia. Pokazali, że nie znaleźli się w tej drużynie z przypadku, ale są facetami, którzy po pierwsze potrafią grać w koszykówkę, a po drugi – mają charakter. Zostało nas naprawdę niewielu i każdy z nas pokazał, że chce coś osiągnąć z tą drużyną i walczył do upadłego. Chyba było to widoczne na parkiecie. Powiem tylko, że gra dla Atlasa Stali w tym sezonie była zaszczytem i przyjemnością.

Zamierzasz dalej kontynuować swoją karierę w Ostrowie?

- Z tego, co wiem, trener Andrzej Kowalczyk chce ze mną rozmawiać na temat przyszłości. Żeby jednak do tego doszło, musimy dopiąć jeszcze pewne pozostałości z tego sezonu i możemy rozmawiać o kolejnym. Będzie mi na pewno miło, jeśli otrzymam ofertę z SSA Ostrów. Nie mówię póki co, ani tak, ani nie Ostrowowi. Na pewno rozważę ewentualną propozycję z Atlasa Stali w pierwszej kolejności, bo nie ukrywam, że czułem się świetnie w tym mieście, w tym klubie. Mamy wspaniałych kibiców, dla których warto było grać. Dlaczego miałbym stąd odchodzić?

Nie miałeś problemów z aklimatyzacją w Ostrowie?

- Żadnych. Lubię mniejsze miasteczka. Ostrów od razu przypadł mi do gustu. To ładne i przytulne miasto. Fajnie mi się tu grało i mieszkało. Zresztą mówiłem już, że lepiej gra się w mniejszych miastach, wtedy łatwiej skupić się na koszykówce, niż na jakiś innych rozrywkach.

Dużo nie brakowało, a wy gralibyście teraz z Anwilem w półfinale play-off. Myślisz, że Asseco Prokom Sopot, któremu napsuliście tyle krwi, obroni tytuł mistrzowski?

- Myślę, że tak. Jako jedyni mają bardzo zbilansowany skład. Poza tym w ich zespole jest dwóch zawodników - David Logan i Qyntel Woods, z których każdy w pojedynkę jest w stanie rozstrzygnąć o losach meczu. Wydaje mi się, że w półfinale Prokomu z Anwilem będzie w granicach 4:2 dla sopocian. W drużynie z Włocławka wypadło z gry dwóch wysokich koszykarzy, a Prokom powinien to bezlitośnie wykorzystać. Jeżeli przejdą Anwil, reszta zespołów nie jest w stanie ich zatrzymać. Turów Zgorzelec nie jest już – moim zdaniem – tak mocny jak za czasów Saso Filipowskiego.

Apropos Asseco Prokomu Sopot. Czy Qyntel Woods jest najlepszym koszykarzem, przeciwko któremu miałeś okazję grać?

- Na mojej pozycji, bez dwóch zdań. Zresztą, od kiedy śledzę polską ekstraklasy, czyli od jakiś 10 lat, wydaje mi się, że jeszcze takiego koszykarza w naszej lidze nie było.

Za kilka miesięcy Eurobasket 2009 w Polsce. Będziesz z boku śledził poczynania reprezentacji Polski. Jak myślisz, na co stać biało – czerwonych w tej imprezie?

- Ogólnie my jesteśmy takim narodem, że albo zaskoczymy i sprawimy niespodziankę albo będzie totalna klapa. Liczę na to, że sprawimy niespodziankę i we własnym kraju będziemy groźni dla najlepszych. Mamy przecież naprawdę fajną ekipę, której nie było od lat w Polsce. Jeśli trener Muli Katzurin jakoś to wszystko poukłada, to reprezentacja Polski spokojnie jest w stanie wyjść z grupy. Gorąco w to wierzę, że Polacy z Bułgarią, Turcją i Litwą powalczą. Litwini są faworytami, ale pozostałe drużyny są na pewno w naszym zasięgu. Będziemy mieli za sobą polską publiczność, której doping na pewno pomoże reprezentacji. Trener Katzurin ma do dyspozycji pod koszem graczy euroligowych i z NBA, także musimy wierzyć, że się uda.

Co sądzisz o pomyśle naturalizacji Davida Logana?

- Moim zdaniem powinniśmy zostać przy polskich koszykarzach. Logan na pewno jest świetnym zawodnikiem, ale przecież Polacy również potrafią grać w koszykówkę, co chociażby pokazały ćwierćfinały play-off. Nie ma sensu szukać po świecie koszykarzy, skoro u nas w kraju też są. Trzeba ich tylko docenić. Jeżeli mielibyśmy naturalizować zawodnika pokroju Michaela Jordana, to miałoby to sens. W innym przypadku, trzeba postawić na Polaków, którzy na pewno będą "gryźć parkiet", by osiągnąć sukces.

Źródło artykułu: