Miał być hit kolejki a wyszedł pogrom

Materiały prasowe / Tadeusz Surma / Na zdjęciu: zespół Spójni Stargard
Materiały prasowe / Tadeusz Surma / Na zdjęciu: zespół Spójni Stargard

Koszykarze Spójni Stargard nie zwalniają tempa. Pokonali już 15 z 16 ligowych rywali. W sobotnim meczu I ligi ograli GKS Tychy 102:74. - Chcieliśmy pokazać, że pierwsze miejsce nam się należy - mówi Sebastian Szymański.

Choć GKS Tychy w obecnym sezonie zawodzi i plasuje się w środku tabeli to miał postawić liderowi I ligi wymagające warunki. Tak rzeczywiście się stało, ale tylko w pierwszych 10 minutach. Wtedy po niezwykle ofensywnym widowisku było 30:30. W dłuższej perspektywie wymiana ciosów ze Spójnią Stargard nie mogła dać efektów. Szczególnie, że gospodarze utrzymywali rewelacyjną skuteczność. W całym spotkaniu trafili 26/35 rzutów za dwa i 12/24 za trzy punkty. To dało zwycięstwo 102:74 a w pewnym momencie nawet prowadzenie 99:61.

- Widać, że są w mocnym gazie. Na pewno ten bilans 15-0 nie jest przypadkiem. My dotrzymywaliśmy kroku w pierwszej kwarcie. Graliśmy swój ofens, natomiast defensywa już od pierwszej akcji pokazywała, że w momencie, jak się zatniemy to będzie problem. Przeciwko takiemu zespołowi trzeba się wspiąć na wyżyny, jeżeli chodzi o założenia w defensywie i indywidualne poczynania. Tego nam zabrakło. Spójnia pokazała charakter. Nawet przy prowadzeniu +10 punktów widać było, że chcą nas dobić, dlatego byli na pewno lepszym zespołem - chwali przeciwnika trener GKS-u, Tomasz Jagiełka.

Stargardzianie w ostatnich tygodniach poprawili swój największy mankament. Nie licząc momentów, kiedy na parkiecie przebywa całkowicie rezerwowy skład unikają dłuższych przestojów i serii punktowych rywali. - Udało nam się zachować koncentrację w najważniejszych momentach. To spowodowało, że nie oddaliśmy prowadzenia i jeszcze je pogłębialiśmy. Nie chcieliśmy nikogo dobić. Gramy do końca. Każdy w naszym zespole ma bardzo duże ambicje. Wszyscy chcą się realizować i wygrywać - tłumaczy Karol Pytyś, który w sobotę zdobył dziewięć punktów i miał tyle samo zbiórek.

- Byliśmy bardzo zmobilizowani na to spotkanie. Chcieliśmy pokazać, że pierwsze miejsce nam się należy. Wszystko poszło po naszej myśli. Byliśmy przygotowani, że to jest zespół ofensywny na obwodzie. Wiedzieliśmy, że oni trafią trójki. Nie mogliśmy się załamać. Trafialiśmy seryjnie i pociągnęliśmy ten mecz do końca - dodaje Sebastian Szymański. To koszykarz, który najpóźniej rozpoczął ligowy sezon. W meczu z GKS-em Tychy po raz trzeci pojawił się na parkiecie. W 12,5 minuty zdobył sześć punktów i pokazał licznie zgromadzonej publiczności próbkę swoich możliwości.

ZOBACZ WIDEO Czyste konto Szczęsnego, triumf Juventusu. Zobacz skrót meczu z Bologna FC [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

- Wiadomo, że potrzebuję czasu. Jest ciężko po prawie trzymiesięcznej przerwie spowodowanej kontuzją pleców. Powoli wchodzę w grę. Miejmy nadzieję, że będzie wszystko dobrze z moim zdrowiem - komentuje zawodnik, który do Spójni trafił z Sokoła Łańcut.

Przy tak dobrze grającej drużynie może on powoli odbudowywać formę. Kiedy jednak była taka potrzeba trener Krzysztof Koziorowicz nie bał się postawić na Szymańskiego. Tak właśnie stało się w pojedynku z SKK Siedlce. Spójnia odrobiła 24-punktową stratę i zwyciężyła po dogrywce 96:93. Prowadzenie swojej drużynie na początku doliczonego czasu dał właśnie Szymański.

- trener mi zaufał w końcówce. Wie dobrze, że strzelam za trzy. Postawił na mnie. Udało się trafić ważną "trójkę" w dogrywce, dlatego jestem zadowolony z tego zaufania. Mam nadzieję, że jeszcze moje minuty pójdą do góry - nie ukrywa obwodowy koszykarz. Następny mecz lider I ligi rozegra 21 grudnia w Lesznie. Przeciwnikiem będzie druga w tabeli Jamalex Polonia.

Komentarze (0)