Pięć lat i pięć pełnych sezonów - tylko dzieli Final Four 2004 w Tel Awiwie od tego, które zostanie rozegrane na początku maja roku 2009 w Berlinie. Dokładnie taki okres czasu musiał czekać Erazem Lorbek, słoweński silny skrzydłowy bądź center na to, by po raz drugi w swojej karierze móc występować w najważniejszym turnieju w międzynarodowej koszykówce klubowej. - To świetne uczucie móc zagrać ponownie w Final Four po tylu latach posuchy. Moje jedyne doświadczenie jest bardzo odległe i chyba nie zdawałem sobie do końca wówczas sprawy z tego, co się tak naprawdę wokół mnie dzieje - wspomina Słoweniec, który pięć lat temu reprezentował barwy Fortitudo Bolonia. Jego zespół wyeliminował wówczas Montepaschi Sienę w półfinale, lecz w najważniejszym meczu został zmiażdżony przez gospodarzy, izraelskie Maccabi 118:74. - To bolało nas bardzo, lecz równocześnie każdy z nas, każdy z tamtej drużyny wiedział, że cały czas musi pracować nad sobą. Była to więc dobra lekcja, a ponadto sądzę, że tamtego dnia z Maccabi przegrałyby nawet ekipy z NBA - dodaje koszykarz.
Tym razem szanse na zwycięstwo są z pewnością większe. Obecna drużyna mierzącego 210 cm wzrostu 25-latka to hegemon ligi rosyjskiej oraz dwukrotny triumfator Euroligi w ostatnich trzech latach. - To wspaniałe uczucie być częścią takiego zespołu. Kiedy dostałem telefon z CSKA, podczas którego powiedziano mi, że chcą bym grał dla nich, byłem tak zaskoczony, że milczałem przez kilkadziesiąt sekund. Dopiero kiedy oprzytomniałem, zgodziłem się bez wahania - komentuje zawodnik swoje przenosiny z Lottomatiki Rzym do jednego z najmocniejszych klubów w Europie, dodając za chwilę - Cóż, może i jestem próżny, ale przez te wszystkie lata od sezonu 2003/2004 w głowie kołatała mi tylko jednak myśl - zdobyć mistrzostwo Euroligi.
Same przenosiny do ligi rosyjskiej kosztowały Słoweńca wiele. Choć w debiucie przeciwko Uralowi Great Perm rzucił 19 punktów, szybko przyszedł kryzys, który na dobre przygwoździł do go ławki rezerwowych i pozwalał oderwać się z niej tylko na kilka minut w meczu. Wszystko zmieniło się wraz z przełomem grudnia i stycznia, aż do tego stopnia, że w marcu i kwietniu Lorbek został wybrany najlepszym koszykarzem Euroligi. - Te nagrody wiele dla mnie znaczą. Mówiły mi bowiem, że poprawiłem się na parkiecie i rozumiem tę grę coraz lepiej. Ja sam widziałem, że staję się coraz ważniejszym graczem ekipy i te wyróżnienia tylko mnie podbudowały - opowiada pierwszopiątkowy dzisiaj gracz "Armii Czerwonej".
CSKA Moskwa w Berlinie zmierzy się najpierw w katalońską Barceloną. Jeśli wygra, a tak typują fachowcy, w wielkim finale spotka się ze zwycięzcą pary Panathinaikos Ateny - Olympiakos Pireus. Lorbek póki co nie zamierza prognozować wyniku. - Wiem jedno, ten mecz będzie bardzo dobry. Pełen świetnych akcji w ataku i twardej obrony po drugiej stronie parkietu. Innymi słowy dobrze będzie się go oglądało i dobrze będzie się w nim grało - śmieje się koszykarz, lecz na słowo "Barcelona" reaguje poważnie. - Oni mają niesamowity zespół. Ich trener ma do dyspozycji dwunastu równorzędnych koszykarzy. Zresztą, już samo za siebie mówi to, że w fantastycznym stylu awansowali do Final Four. Będziemy musieli zwrócić szczególną uwagę na ich koszykarzy wysokich, którzy mają wielką siłę rażenia. Ale znów na obwodzie szaleją Navarro z Lakoviciem, więc i tam nie będzie łatwo. Musimy dobrze przeanalizować ich taktykę - ocenia Słoweniec, kończąc dość zaskakująco. - Z drugiej strony, nie sądzę jednak by to studiowanie zagrań Katalończyków było jakoś specjalnie utrudnione, gdyż myślę, że mamy wiele wspólnego - my i Barcelona, a wygra ten, kto w danym dniu będzie po prostu w lepszej dyspozycji.