34-letni Gianluca Basile w Regalu FC Barcelona gra nieprzerwanie od roku 2005, czyli pamięta jeszcze czasy, gdy kataloński zespół nosił nazwy Winterthur czy AXA. Od samego początku kojarzony był przede wszystkim z rzutami za trzy punkty. Nic dziwnego, Włoch zdecydowanie częściej stara się zdobywać punkty zza łuku, niż z bliższych odległości. Dość powiedzieć, że wśród wszystkich grających koszykarzy euroligowych jest najlepszy w tym elemencie. W ciągu ośmiu sezonów w Eurolidze oddał 901 rzutów i trafił 317 co daje 35 procentową skuteczność. - To nie jest jakiś specjalny sukces. Po prostu takim mam stylu i to jest też moja najmocniejsza stron. Robię to, w czym jestem najlepszy i mogę jednocześnie pomóc mojemu zespołowi - tłumaczy 34-latek.
Znacznie bardziej Włochowi zależy na tytułach drużynowych. W jego karierze przede wszystkim brakuje mu właśnie triumfu w Final Four Euroligi. Turniej w Berlinie będzie trzecim tego typu podejściem. Po raz pierwszy próbował osiągnąć sukces z Fortitudo Bolonia w roku 2004, lecz wówczas Włosi zostali zmiażdżeni w finale przez gospodarza, ekipę Maccabi Tel Awiw. - To jest jedno z tych wspomnień, o których jak najszybciej chcesz zapomnieć. Rzutem na taśmę udało nam się awansować do finału, lecz tam po prostu nie mieliśmy żadnych szans. Choć srebro było wielkim sukcesem, nikt z tego za bardzo się nie cieszył - wspomina zawodnik. Drugi raz mistrzostwo Euroligi zaatakował w roku 2006, tym razem już w barwach Barcelony. Jego drużyna ponownie jednak miała pecha bowiem w półfinale przegrała późniejszym triumfatorem, CSKA Moskwa. - Wówczas pewne rzeczy nie poszły po naszej myśli. Nie graliśmy tak, jak sobie planowaliśmy. No i mierzyliśmy się z Rosjanami, który po porażce rok wcześniej u siebie, byli bardzo, ale to bardzo zdeterminowani - dodaje Włoch.
Tym razem ma być inaczej, gdyż Katalończycy są silni, jak nigdy, a CSKA nie jest już tym samym zespołem, co chociażby rok temu. Rosjanom zdarzają się wpadki, zaś podopieczni Xaviera Pascuala sprawiają wrażenie świetnie naoliwionej maszyny, która wprawiona w ruch, ma niewielkie szanse na zatrzymanie. - Ten sezon jest przełomowy. Nie licząc play-off, przegraliśmy tylko dwa spotkania w całym sezonie w Eurolidze. Jesteśmy silni psychologicznie i fizycznie - tłumaczy Basile, dodając kolejny, równie ważny aspekt. - W obecnych rozgrywkach problemy mieliśmy tak naprawdę tylko z TAU. Ale ich już w grze nie ma. Dzięki nam.
Koszykarz ma na myśli ćwierćfinałową serię play-off. Katalończycy uporali się z drużyną z Kraju Basków, choć po pierwszych dwóch spotkaniach u siebie remisowali 1-1. - Teraz wierzymy w siebie i jesteśmy coraz pewniejsi, że ten świetny sezon po prostu nie może się skończyć na półfinale Final Four. Po prostu nie może. W końcu w tym roku pokonaliśmy już Panathinaikos na wyjeździe, wygraliśmy z Maccabi, z Montepaschi, z Realem - wylicza pojedyncze sukcesy snajper Barcelony. I rzeczywiście, ekipa w granatowo-bordowych koszulkach od bardzo dawna nie miała tak udanego sezonu.
Pojedynek z CSKA z pewnością będzie należał jednak do najtrudniejszych wyzwań, jakie koszykarze Dumy Katalonii mogą sobie tylko wyobrazić. Dlaczego więc nie zwrócić się do spraw z pogranicza realizmu? - Głęboko wierzę, że w życiu zawsze dostaje się drugą szansę. Musimy o tym pamiętać i ufać, że ktoś nad nami sprawia, że kiedyś nadchodzi moment poprawy. Wówczas trzeba dać z siebie więcej niż sto procent, trzeba pomóc losowi by uśmiechnął się właśnie do ciebie. A kiedy się nie uda, to i tak pozostaje satysfakcja, że zrobiło się wszystko, co było się w stanie zrobić. Nie można mieć wątpliwości, nie można się wahać. Trzeba wykorzystywać swoje pięć minut i robić to ze wszystkich sił - wyjaśnia swoje podejście Basile w imię powiedzenia "jeśli wiara czyni cuda, my wierzymy, że się uda". Czy tak będzie rzeczywiście, Włoch i reszta koszykarzy Barcelony przekonają się już w niedzielę.