Final Four 2004 w Tel Awiwie - mistrzostwo, Moskwa 2005 - udana obrona tytułu, rok 2006 w Pradze oraz 2008 w Madrycie - przegrany finał z rosyjskim CSKA. Tak oto układała się przygoda z najważniejszym turniejem międzynarodowym w europejskiej koszykówce dla Nikoli Vujcicia, genialnego chorwackiego środkowego, który zasłynął przede wszystkim ze względu na swoje wszechstronne umiejętności. W każdym z tamtych sezonów Vujcić bronił barw izraelskiego hegemona - Maccabi Tel Awiw, lecz od zeszłego okienka transferowego jest graczem Olympiakosu Pireus. To właśnie m.in. dzięki świetnej postawie Chorwata grecki zespół otrzymał szansę ponownego zaistnienia w Final Four po dziesięciu latach przerwy. - Nasz awans oznacza wielką radość dla rzeszy kibiców w Pireusie. Nie od dziś wiadomo, że miasto to traktowane jest przez Ateny jako ubogi krewny, a fani Panathinaikosu nie znoszą się z kibicami Olympiakosu. Cieszę się, że teraz klub z Pireusu przeżywa swoje wielkie chwile, a ja jestem czynnym świadkiem tego wydarzenia. Dziesięć lat przerwy to za długo - mówi koszykarz w przededniu berlińskiej imprezy.
Los sprawił tak, że zespół 31-letniego Vujcicia w swoim pierwszym, półfinałowym starciu zmierzy się właśnie z odwiecznym rywalem ze stolicy Grecji. Nie bawiąc się w żadne kokieterie, Chorwat precyzyjnie określa oczekiwany cel. - Wszyscy znają historie związane z tymi dwoma klubami. Oczywiście, ja również jestem zdania, że jest coś specjalnego w meczach między Olympiakosem i Panathinaikosem, o czym sam przekonałem się w tym sezonie na własnej skórze. Mimo to, musimy zapomnieć o tej całej otocze, kiedy wyjdziemy naprzeciw nim w piątek. Jeśli chcemy wygrać, nie możemy mówić sobie: "O, to wielki Panathinaikos, będzie ciężko". Tak się nie wygrywa tytułów. Trzeba sobie powiedzieć inaczej. Skoro gram przeciwko największym, sam jestem wielki - tłumaczy swoją filozofię były zawodnik Maccabi.
Przyjąć trzeba, że wie co mówi. Czterokrotny udział w Final Four i dwukrotny triumf mówią same za siebie. - Wiele się nauczyłem dzięki tym turniejom. Niestety, niewiele rzeczy z przeszłości da się przełożyć na teraźniejszość. Euroliga zmienia się z roku na rok, staje się coraz bardziej ekscytująca. Bardzo łatwo jest się przeekscytować, podczas gdy podwalinami pod każdy sukces są ciężka praca i koncentracja na najwyższym poziomie - analizuje receptę na zwycięstwo Vujcić, który otwarcie mówi również o swoich najbliższych, sportowych marzeniach. - Nie wiem, jak długo jeszcze będę grał. Bardzo bym chciał wygrać Final Four po raz trzeci, przy pięciu podejściach. To byłby świetny wynik.
Droga do upragnionej imprezy, która w najbliższy weekend odbędzie się w stolicy Niemiec, nie była jednak wcale łatwa. - Dużo czasu minęło zanim wszyscy nowi koszykarze, aczkolwiek nie tylko oni, zrozumieli czego tak naprawdę oczekuje od nas trener Yannakis - wspomina trudne początki sezonu chorwacki center, kontynuując po chwili - Na szczęście w Pireusie zebrała się fantastyczna grupa ludzi, która od samego początku pragnęła realizacji tylko jednego celu - mówi Vujcić. I rzeczywiście - na 26 meczów rundy zasadniczej w greckiej lidze ESAKE, Olympiakos przegrał tylko jeden raz. Z Panathinaikosem oczywiście. Jednakże to ateńczycy doznali ogółem czterech porażek, więc po raz pierwszy od sześciu sezonów nie wywalczyli mistrzostwa sezonu regularnego, kosztem swojego rywala z Pireusu.
Zapytany czy ze względu na swoje doświadczenie, jest najważniejszym punktem drużyny Panagiotisa Yannakisa, Chorwat bez wahania wskazuje na Theodorakisa Papaloukasa. - Cudownie jest mieć obok siebie takiego gracza jak Theo, który doświadczenie z Final Four ma przeogromne - aż siedem razy uczestniczył w tej imprezie. I muszę przyznać, że czasami pewnych rzeczy uczy nawet mnie! Dlaczego? To proste. Ja w Final Four występowałem tylko pięć razy - kończy 31-latek z wyraźnym uśmiechem na twarzy.