Kibice Panathinaikosu Ateny do tej pory mają w pamięci akcję Mike’a Batiste z finałowego meczu Euroligi w roku 2007. Przy stanie 87:85 dla ateńczyków, na trzydzieści sekund przed końcem meczu, Amerykanin dostał podanie kilka metrów od kosza. Otoczony przez trzech rywali zrobił zwód, po czym trafił z odchylenia, wyprowadzając swój zespół na czteropunktowe prowadzenie, którego nie oddali już do ostatniego gwizdka sędziego, zdobywając w ten sposób Mistrzostwo Euroligi. - Ten sukces był wspaniały, ale to już przeszłość - mówi dziś koszykarz. Amerykanin wyraźnie koncentruje się bardziej na tym, co go czeka już za kilka godzin, niż na tym co było. - Jeśli tylko wyjdziemy na parkiet mocni psychicznie, damy im radę. A gdy wygramy półfinał, nic już nas nie będzie w stanie zatrzymać. Rozpędzeni i skoncentrowani, wygramy z każdym - twierdzi pewny siebie 32-latek.
Jaki jest zatem przepis na sukces według absolwenta uczelni Arizona State? - Przepis jest prosty. O wiele trudniej jest przełożyć go na rzeczywistość. Trzeba zagrać po prostu dwa wyjątkowo dobre mecze. Nie dobre, nie bardzo dobre, ale wyjątkowo dobre, na najwyższym z możliwych poziomów. Może to brzmi buńczucznie, ale ja wiem, że jak damy z siebie wszystko, co najlepsze, ostatecznym rezultatem będzie koronacja nowych mistrzów - przekonuje Batiste i trzeba mu oddać, że nie rzuca słów na wiatr. Amerykanin wydaje się być stuprocentowo nastawiony na sukces i nie przyjmuje do wiadomości żadnej innej opcji. A przecież kiedy się czegoś bardzo mocno pragnie, wówczas o wiele prościej o realizację.
Mierzący 203 cm wzrostu skrzydłowy równocześnie zaznacza jednak, że zdaje sobie sprawę z tego, że poza Panathinaikosem, takie samo nastawienie mają koszykarze CSKA, Barcelony oraz Olympiakosu. - Tegoroczny Final Four to naprawdę wisienka na torcie europejskiej koszykówki. Każdy zespół, który wystąpi w Berlinie zrobił bardzo dużo, by zagrać na tej imprezie. Wiem, że nie będzie łatwo - analizuje rozsądnie koszykarz. Nie trzeba jednak czekać długo, by za chwilę powrócił do poprzedniego stylu wypowiedzi. - Mamy to szczęście, że w półfinale gramy z Olympiakosem. To dla nas najtrudniejszy zespół i zarazem największy rywal. W piątek po południu będziemy jednak gotowi.
Przesadzona do granic możliwości pewność siebie Amerykanina ma jednak stosowne podstawy i powody. Otóż Panathinaikos w tym sezonie dwukrotnie pokonał lokalnego rywala, wygrywając z nim zarówno w lidze, jak i finałowym meczu o Puchar Grecji. I choć na koniec sezonu zasadniczego lepszy okazał się być Olympiakos, psychologiczna przewaga wynikająca z lepszego bezpośredniego bilansu leży po stronie drużyny Żeljko Obradovicia. - Te nasze pojedynki to ewenement w skali światowej i w kontekście wszystkich sportów razem wziętych. Ale niestety tego nie zrozumie nikt, kto w tym nie uczestniczył. Dla mnie to największa przygoda w sportowej karierze i cieszę się, że jej kolejny etap odbędzie się w Final Four, bo to dodatkowo spotęguje efekt - teoretyzuje gracz "Wszechateńskich Koniczynek".
Trzeba jednak oddać, że Batiste doskonale wie o czym mówi. W końcu w zespole ze stolicy Grecji gra już szósty sezon. W tym czasie znacznie przyczynił się do wywalczenia pięciu złotych medali na krajowym podwórku, w trzech ostatnich sezonach w finale pozbawiając złudzeń właśnie pireuski Olympiakos. - Dla mnie gra w Panathinaikosie to błogosławieństwo. Każdego dnia, gdy wchodzę do hali na trening, widzę banery informujące o kolejnych mistrzowskich tytułach i aż cierpnie mi skóra. Czuję, że jestem częścią tradycji, częścią wspaniałej historii, na którą mam czynny wpływ - kończy swoją wypowiedź amerykański skrzydłowy. Jeśli w piątek i niedzielę ateński zespół zwycięży, Batiste z pewnością na trwałe zapisze się w klubowych annałach.